Nowy starszy pan
Filip Lenart
Gil Scott-Heron "I'm New Here", XL Recordings / Sonic
Jestem tu nowy - tak zatytułował Gil Scott-Heron swój muzyczny powrót. Powrót po 13 latach ciszy, spowodowanej walką z systemem i własnymi słabościami. Zawartą w tym krótkim albumie energią można by obdzielić kilka płyt, co dowodzi prawdziwości porzekadła: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Płyta Gila powala bezpretensjonalnością i szczerością doświadczonego życiem człowieka.
Gil Scott-Heron w latach 70. zasłynął jako poeta, muzyk i współtwórca stylu "spoken word" (słowo mówione). Muzycznie oscylował wokół soulu, bluesa i jazzu. Mocno zaangażowany społecznie i politycznie, stał się pomostem między czarną muzyką soul i funk lat 70., a hip hopem lat 80. W latach 90. nagrywał coraz mniej, za to kłopoty z narkotykami i zadziorna dusza buntownika doprowadziły go do problemów z prawem i dwukrotnej odsiadki w więzieniu.
Płyta "I'm New Here" powstała między 2007 a 2009 rokiem w studiach XL Recordings, wytwórni słynnej z wydawnictw czołówki klubowych brzmień, jak The Prodigy czy Basement Jaxx z jednej strony, ale również elity gitarowej alternatywy, od White Stripes po Radiohead. Produkcji albumu podjął się nie kto inny, jak sam współzałożyciel XL Recordings Richard Russell.
Na okładce Gil Scott-Heron umieścił prośbę do odbiorców o przesłuchanie albumu w odpowiedniej atmosferze - o znalezienie chwili spokoju, wyłączenie telefonów i skupienie się na muzyce. Artysta świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że dzisiaj niełatwo znaleźć czas na pełne oddanie się muzyce. Wie jednak, że nie proponuje muzyki łatwej, lekkiej i przyjemnej, a spełnienie tej skromnej prośby może wam pomóc w odbiorze płyty i zrozumieniu jej przekazu.
Album spina klamra, będąca swego rodzaju spowiedzią artysty, podziękowaniem dla wychowującej go babci i wspomnieniem dorastania w rozbitej rodzinie. W tle melorecytacji słychać dźwięki wysamplowane z utworu "Flashing Lights" Kanye Westa. Pierwszym właściwym utworem jest jednak "Me and the Devil", standard bluesowy Roberta Johnsona - niezwykłe połączenie triphopowego podkładu z klasycznym bluesowym głosem Gila. Idealna mieszanka bluesowej, murzyńskiej duszy i bardzo współczesnych podkładów, ani przez moment niestosowna czy niespójna. Jeszcze bardziej zaskakujące jest przejście w kolejny utwór. Tytułowy "I'm New Here" to subtelna folk-bluesowa ballada, bez żadnych elektronicznych ozdobników. I w jakiś niewyjaśniony sposób to wciąż pasuje do tego, co słyszeliśmy przed chwilą. Gil przekonuje, że bez względu na to, jak bardzo schrzaniłeś sobie życie, zawsze możesz się odwrócić i zacząć od nowa. Z ust faceta, który połowę poprzedniej dekady spędził w więzieniu, a teraz, w wieku 61 lat, nagrał świetną płytę, brzmi to naprawdę wiarygodnie i optymistycznie. Płyta kręci się dalej. Krótkie melorecytacje przeplatają się z niewiele dłuższymi utworami. Niektóre fragmenty albumu są bardzo proste, analogowe i klasyczne, a zaraz po nich atakują nas współczesne brzmienia, od wspomnianego trip hopu, po najprawdziwszy dub step. Czasem Scott-Heron wraca też do soulowych klimatów sprzed lat, zwłaszcza w przejmującym "I'll Take Care Of You". Eklektyzm słychać chyba najlepiej w najdłuższym na płycie "New York is Killing Me". Rytm wyznaczają tutaj kastaniety, a w podkładzie słuchać nieregularne bębny, bardzo rytmiczny riff na gitarze akustycznej, soulowe kobiece chórki i wiele elektronicznych smaczków, nadających kompozycji współczesnego charakteru. Albumy tak stylistycznie urozmaicone nie zawsze brzmią spójnie. Elementem scalającym brzmienia pochodzące z różnych epok i muzycznych nurtów jest tu na szczęście głos Gila.
Ten króciutki album to 28 minut jazdy obowiązkowej dla wszystkich wrażliwców, dla tych, którzy mimo że mamy drugą dekadę XXI wieku, wciąż wierzą, że w muzyce i uzupełniającym ją słowie można zrobić coś nowego. A przede wszystkim, że można odnaleźć w nich nowe emocje i wzruszenia. Płytę Gila polecam fanom Massive Attack jako świetne uzupełnienie właśnie wydanego albumu, ale równie gorąco zachęcam do jej przesłuchania fanów Johna Lee Hookera. Jestem przekonany, że i klubowicze wracający z dubstepowej imprezy znajdą tu wiele bliskich sobie brzmień. To wszystko gra w duszy Gila Scotta Herona. Wystarczy wcisnąć "play" i zagłębić się w niezwykłe dźwięki.
Zapowiadana wersja winylowa albumu ma zawierać kilka utworów więcej. Miejmy nadzieję, że ukaże się ona również w Polsce, bo jestem przekonany, że na lekko trzeszczącej czarnej płycie ten album będzie brzmiał jeszcze prawdziwiej. A że przybędzie mu dzięki temu kilka brakujących obecnie minut - tym lepiej.
8/10