Mona polaski "Oryginał": trzeba się lepiej poznać [RECENZJA]
Gdybym napisała, że ta płyta zachwyciła mnie przy pierwszym spotkaniu, minęłabym się z prawdą, jak bukmacherzy z oceną szans Blanki na wejście do finału Eurowizji. Ale po drugim i trzecim przesłuchaniu szybko doszło kolejne dziesięć. Po prostu musieliśmy się dotrzeć.
Album rozpoczyna "Przystanek Alaska", który jest tutaj, i według mnie, i według zespołu, najbardziej przebojowym singlem. I w sumie już po pierwszych dźwiękach wiadomo, czemu płyta nazywa się "Oryginał". Trudno szukać tak ładnie połączonej nowej fali i synthwave'u, żeby jeszcze wpadały w ucho i nie brzmiały jak płyta odkopana sprzed wieków. Chyba że po prostu nie znam - jeśli ktoś coś, to chętnie przyjmę tego więcej.
Do tego lekko niepokojący wokal, w którym coś nie pasuje, a jednocześnie wszystko się zgrywa, i już jestem przekonana, żeby polecieć na Alaskę, gubić się i wracać, i kiedy trzeba to się czołgać, a kiedy jest pogoda latać. Nie wyrzucicie tego z głowy, ostrzegam.
Odpocząć machającej głowie nie dają "Akrobata" (czy Leszek Pisz się tego spodziewał?) i "Komfortowe czernie". Nie porównam refrenowego "lalalala" do tego z "Nowej Aleksandrii", ale na całym albumie słychać, że "Misiowie puszyści" i "Ludzie Wschodu" są zespołowi doskonale znane. W tym miejscu chciałam wstawić któryś wers z "Komfortowych czerni", ale trudno wybrać, bo cały tekst jest świetnie napisany. Za to z kolejnego utworu - "Niczyja wina" - na medal zasługuje: "Serce nie ma domu / nie ma pancerza / ubrane w nagie dłonie / nie ma tabernakulum".
Z "Wracam do siebie" natomiast doskonale śpiewa się, że jutro spędzimy pełnowartościową niedzielę. Naprawdę, osobiście sprawdzone. I ja wiem, że ta piosenka nie jest o tym, tak samo jak "Boso" nie jest o wracaniu z imprezy, ale myślę, że niejeden będzie to śpiewał, idąc po koncercie do domu drogą daleką od świateł, przez krzaki i płoty.
"Nic po nas nie widać" wpuszcza na album trochę oddechu, a potem znowu "Świeć" wprowadza głowę w transowe kiwanie. No i "Świeć, póki cię bawi świat" to jest piękny slogan na zespołowe koszulki. Oficjalnie o to proszę i informuję, że potrzebuję.
Płytę zamykają "Kolejny ostatni raz" i "Pasujesz". Single promujące, które niby dobrze pokazywały, czego można się po tym albumie spodziewać, ale jednak w całości to brzmi jeszcze lepiej. Jeśli ktoś lubi, jak ja, porozpływać się nad dobrze napisanymi tekstami, to z tą płytą może to robić przez 33 minuty. Swoją drogą, panowie, to że "Oryginał" ma 33 minuty, to ukłon w stronę 33 Records? Jeden głupi żart na całą recenzję, to nie tak dużo, co?
No, w każdym razie lubiącym dobre teksty polecam, lubiącym syntezatory i nową falę też, ale myślę, że nawet najwięksi krytycy poruszaliby przy tym głowami.
Mona polaski "Oryginał", 33 Records
8/10