Miły ATZ "Czarny Swing": Z garażowym pozdrowieniem [RECENZJA]

Minęło pięć lat od mixtape'u "Dzieci basu level 2". Najwyższy więc czas na kolejny, pełnowymiarowy atak polskiej muzyki miejskiej na Wielką Brytanię. Natarcie prowadzi zaprawiony w bojach debiutant Miły ATZ. Nie brakuje mu świetnych bitów, ale trochę brakuje mu ognia.

Okładka płyty "Czarny Swing" Miłego ATZ
Okładka płyty "Czarny Swing" Miłego ATZ 

Miłego nie da się nie lubić. Zwłaszcza będąc dziennikarzem. Po pierwsze z powodów ogólnoludzkich, bo w świecie kolorowych krzykaczy jest ujmująco powściągliwy i skromny, bez farmazonu. A po drugie dlatego, że pismaków wyręcza. Jego własne wersy - "oldskulowe rapy stały się tłem / dla hiphopowców to było złem / a dziś tą fuzją tnę jak szkłem" - zupełnie wyjaśniają, o co w jego przypadku chodzi.

To znaczy robią to wtedy, gdy nie są wyrwane z kontekstu, więc już spieszę z tłumaczeniem. Wspomniana fuzja to z jednej strony post-garage'owe, soundclashowe, brytyjskie zaplecze, które Miły latami ogarniał w ramach Mordor Muzik i przy okazji kooperacji z ludźmi Vivid Stem - Brekiem i Wuzetem, najbardziej wyspiarskim nawijaczem w Polsce. Z drugiej to hiphopowa "prawdziwa szkoła", rodem z podziemnego obiegu gdzieś koło 2005 roku - pochwała zwyczajności, odczuwalna radość nagrywania, ale też dużo techniki, zabawy rymem.

To połączenie jest nieoczywiste, wydaje się wręcz łączeniem ognia z wodą. Gdzie Big Narstie, a gdzie Big L. Kiedy już jednak metodą prób i błędów, singli i koncertów odpowiednio wypośrodkujesz, to przed tobą piękne widoki na morze możliwości (i szeroki target). Możesz cisnąć bardzo mało u nas wyeksploatowaną opcję pod tytułem Londyn i Southampton, zarazem ujarzmiając te bardziej klasyczne produkcje.

Jesteś jak muzyk mogący grać jednocześnie w Pink Floyd i w Sex Pistols. Na "Czarnym swingu" Miły tę szansę wykorzystuje. W "Blabla" przerzuca tony drillowego gnoju, niepomny szalejących hi-hatów; w "Respekcie" wychodzi cało idąc bitem opatrzonym mocarnymi synthami Sokosa. A gdy w "Strachu" pod spodem bulgocze bas, pędzi niejednostajny rytm, jest na luzie, jakby był trzecim raperem w Foreign Beggars.

Płyta miewa też inne oblicze. To upalony, odległy hiphop, jaki robi z Persem (Undadasea) i M.Boberem w "Kosmicznych snach". To też trochę kurzu, jazzu, pulsacji basu, klawiszowych plam i dęciaków w "Szlugach". I organiczny, wolny "Ruski rok" z podkreślonym barwą głosu spokojem Knapa i całym mnóstwem gitary Kierasa.

Producenci muszą mieć swój akapit (albo dwa!), bo poradzili sobie świetnie, może poza "Rytmem", który jest w swoich wiksiarskich ciągotkach tym jednym mostem za daleko i brzmi jakby Nocnemu został, gdyż Jan-Rapowanie wstydził się go wziąć. Jednak nawet rzeczony Nocny rehabilituje się "Millenialsami" - to już twardszy garage, z blipami, efektownie rozlewający się przy refrenie.

Ale to Atutowemu, autorowi dziesięciu podkładów, należy się mała laudacja. Kiedyś jak chciałeś brytyjsko brzmiącą płytę miałeś dwa rozwiązania. Zadzwonić do Sidneya Polaka i wstydzić się do końca życia (Pezet, przykro mi) albo robić to patchworkowo, ze wskazaniem na basową, elektroniczną scenę krakowską (tak zrobił na debiucie Wuzet i wygrał). Teraz wystarczy zadzwonić do Atuta. I kiedy trzeba uciec z Anglii dajmy na to do Niemiec albo za ocean, wcale nie trzeba się rozłączać.

Atutowy zrobi wszystko. Zaczyna od tego, że w "Balansie", wśród szumów zbija parę brzdąknięć z tłustymi bębnami. Kończy bezlitosnym, mutującym basslinem "Wierz mi". A co w środku? Np. "Chaos" - miękki, trochę jak dla współczesnej wokalistki r'n'b, ale z zaskakująco kalifornijską piszczałą. Albo super lekki, letni, umiejętnie wykorzystujący próbkę wokalną "777", wyspiarski do imentu singel-marzenie. Gdy trzeba więcej wrzucić na klatę, jak w numerze tytułowym, też nie ma problemu. Jeżeli jest potrzeba, muzyka może dzwonić, skwierczeć, warczeć i dudnić.

Czyli, że wszystko idealnie? No nie. Pewnym problemem jest styl Miłego. Na wstępie trzeba pochwalić, że w ogóle jest i to jeszcze silny, a do tego własny, bo to przecież debiut, a te zwykły w polskim rapie puchnąć od cudzych patentów. Zaraz potem trzeba dodać, że ta nawijka nie jest ani trochę tak prosta, jak mogłaby się wydawać. Przecież tu trzeba doświadczenia i umiejętności, żeby tak spokojnie usiąść na łamanych podkładach, wiedzieć gdzie podokręcać sylaby, na chwilkę podgonić.

Ale też ta gadka jest i tak na tyle stonowana, miarowa, że aż prosto zarzucić jej deficyty charyzmy. Płyta solowa nieco ją obnaża - to nie są czasy Mordor Muzik, gdzie pewną mikrofonową ospałość ATZ-a równoważyła nadekspresja Gingera, co dawało wybuchową mieszankę. To nawet nie jest "Dyktafon", na którym to Miły miał szansę zderzyć swoje obserwacje z Wiadrowskim, wykorzystującym szansę, by po latach milczenia wreszcie się na bitach nagadać.

Na "Czarnym swingu" młody raper zostaje sam ze schematycznym metrum, z całą masą rymowania trzymającego się nieskomplikowanego, by nie powiedzieć oczywistego rymu w typie tego z kawałka tytułowego - bling / swing / ring / link / klik/ drink. To oczywiście spadek po jamajskiej gadce, z tym, że dancehall nadrobi melodią, grime szarpnie, a przy flegmie ATZ-a to w skomasowaniu zwyczajnie nuży. W połowie słuchania czułem już własny opór, zniecierpliwienie.

Za mało jest kombinowania w typie "Te zwrotki spływają z ust mi / niejeden wtedy gapi się jakby znalazł wodę na pustyni" (wykonajcie sobie to w myślach na głos). Za to dużo w stu procentach przewidywalnego klepania na zasadzie "bunt/funt". Bity rozwijają skrzydła, żyją, a mistrz ceremonii się kisi. Poza tym gdy przychodzi do refleksji nad najlepszymi wersami "Czarnego swingu", to najpierw przed oczami staje Siwers z "A dzisiaj poeci, większość z nich chce być jak Travis / przecież to jeszcze dzieci, a ich rap to 'Trudne sprawy'". Potem zaś trzeba się trochę pozastanawiać.

"Czarny swing" jest dobry. Tylko i aż. Paradoksalnie najbardziej irytuje, że pod samym nosem są przykłady, że niewiele trzeba było, żeby był lepszy. Gospodarz wystrzelał się przed własną płytą. Przecież ten zjawiskowy remix dla Płomienia 81 zjada większość tego, co na nią trafiło, ma ogień. Brakuje "Bryzy" z "Popkiller Młode Wilki" (problematycznej edycji, z której na szczęście Miłoszowi udało się wyjść obronną ręką), w której tak pięknie udało się zakląć osiedlowość.

Dobrze by było, żeby "Towarzystwo ludzi prostych" z Guralem, Pokahontaz i zabójczo skutecznym podkładem Donatana, trafiło na ten album, a nie w gąszcz bangerów DGE. Odpowiednim ukoronowaniem krążka byłby natomiast grime'owy morderca z ekipą na podkładzie autorstwa eRAeFIego czy Kasierra. Tę funkcję miał mieć "Brud", niestety brak mu hmm, brudu i testosteronu.

Nie ma co przy konkluzji zachowywać się jednak jak polski internauta pod dowolnym rankingiem, wypominający czego zabrakło. Przecież to co jest, to jest coś. Miło mieć tu Miłego.

Miły ATZ "Czarny Swing", Def Jam Poland

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas