Matka, kochanka, artystka

Pinnawela "Renesoul", Penguin Records

Pinnawela: Śmiało można mówić o poziomie absolutnie światowym
Pinnawela: Śmiało można mówić o poziomie absolutnie światowym 

Paulina Przybysz jest w optymalnej formie. Ma fantastyczny rozmach, ale nie porywa się na szarże. Choć połowa jej materiału jest po polsku, śmiało można mówić o poziomie absolutnie światowym.

Dużo mówiło się o siostrach Przybysz, kiedy śpiewały w SiStars. Eksplorowały wówczas słabo zbadane w Polsce terytorium, mając przy tym sporo fajnych piosenek. A jednak najlepsze zostawiły na swoje własne projekty - Pinnawelę i Natu. Podzieliły się fascynacjami. Paulina była bardziej esencjonalna, Natalia zaś nowoczesna, choć dawki eklektyzmu żadna z nich się nie wyzbyła. Ważne, że ewoluowały harmonijnie, czego dowodem ich drugie płyty - zbrodniczo przegapiony, bardzo dobry "Gram Duszy" i nie wiem, czy nie lepszy jeszcze, opisywany właśnie "Renesoul".

Ten ostatni łatwiej polubić, bo mniej kameralny i intymny, a bardziej rozbuchany, temperamentny. Zaczyna się od ostrych gitar i swingowej nonszalancji, zatem od razu widać, że zetkną się różne światy, i powtórce z nobliwego korzennego grania nie może być mowy. Mięsisty, funkujący "Josephine" jest bardzo czarny, zaśpiewany z niepolską brawurą i bardzo by się pannie Baker podobał. Za to przy klubowym "Forest" rwałaby włosy z głowy, po usłyszeniu samego tylko, głębokiego, syntetycznego basu. Beatboksowa perkusja tytułowego "Renesoulu" też by jej raczej do gustu nie przypadła.

Na tym kombinacje się nie kończą. Podczas gdy w produkcji "Get Together" wyraźnie odzywa się hip-hop, "Prenatal Coversation" buja nas dla odmiany na reggae'owo. Uspokajam od razu fanów SiStars - piekielnie przebojowego soulu nie zabraknie, a to, że z jednej strony jest klasycznie orkiestrowany, a z drugiej podbity plastikiem tylko dodaje mu polotu. W roli gwarantów jakości - m.in. Zabrodzki, Młynarski, Grott i Fox.

Słabe piosenki? Brak. Nuda? Nie stwierdzono. Jedyne o co mogę mieć żal, to zbyt mała ilość utworów po polsku. Nie dlatego, że przeszkadza mi akcent wokalistki. Po prostu radzi sobie ona z tym naszym niewygodnym językiem na tyle dobrze, iż chce się tego słuchać raz po razie. Nie jest nadpobudliwą dziewczynką jakich w konwencji r'n'b/soul wiele, tylko kobietą - matką, kochanką, artystką, obywatelką, czego odbicie znajduje się w tekstach. Gospodyni albumu umie "do pieca drewno przynieść, zarobić, spłacić prąd", ale zapyta też bez ogródek "czy się można kochać bez miłości i uprawiać miłość bez kochania?". Gubi się i bardzo chce być odnaleziona. Nie myśli przy tym tylko o sobie, śpiewając do dziecka czy poruszając kwestię genetycznej żywności i ekologii. Dysponuje przy tym wystarczająco dużym luzem i doświadczeniem, by wykonać wszystko, co zechciała sobie napisać, doskonale odnaleźć się na podkładzie, grając wokalem jak instrumentem. W tym wypadku piosenki po angielsku rzeczywiście wydają się naturalnym rozwiązaniem. Z "polską Badu" bym nie przesadzał, niemniej założenie, że ktoś posłucha tego na zachodzie jest uprawnione.

9/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas