Reklama

Manchester United, Dior i Warszawa

Morrissey "Swords", Universal

The Smiths zawsze dbali o wysoką jakość stron B swoich singli. Morrissey kontynuuje tę szlachetną, ale niestety ginącą tradycję.

"Swords" to właśnie zestaw drugich stron singli, z trzech udanych płyt Mozzera, wydanych w XXI wieku ("You Are The Quarry", "Ringleader Of The Tormentors" i "Years Of Refusal") i zarazem podsumowanie drugiej dekady solowej kariery artysty, który potrafił powrócić na szczyt z wygnania i zapomnienia, na jakie sam się skazał po wydaniu płyty "Southpaw Grammar". Blisko 70-minutowa kolekcja nie przynosi zaskakujących muzycznych niespodzianek. To po prostu poprockowy - w dobrym tego słowa znaczeniu - Morrissey. Czasami może bardziej transowy (jak w doskonałym "Ganglord", nieodparcie przywołującym na myśl "Protection" Massive Attack), czy eksperymentujący (puszczony od tyłu irytujący podkład á la The Beatles w "Sweetie-Pie").

Reklama

Trywializując - u Mozzera muzyka od czasu upadku The Smiths jest zdecydowanie na drugim planie. O czym zatem rozprawia wokalista? Spektrum jest więcej, niż szerokie. W "Munich Air Disaster 1958" Morrissey przywołuje tragiczną historię drużyny Manchester United, której piłkarze w 1958 roku zostali ofiarami katastrofy lotniczej. Wokalista z kibicowską miłością deklaruje, że sam chciałby "pójść na dół" z legendarnymi "dzieciakami Busby'ego". W "Christian Dior" oddaje swoisty hołd słynnemu projektantowi, który uwodził "neapolitańskich chłopców nie umiejących przeliterować własnych imion". W "If You Don't Like Me Don't Look At Me" dostaje się dziennikarzom, z którymi artysta toczy wojnę od zawsze. To nie jedyny z klasycznych morrissey'owskich, przydługaśnych tytułów. Mój ulubiony ze "Swords" to "It's Hard To Walk Tall When You're Small".

Bardzo dosadnie i celnie wypada społeczna publicystyka Mozzera. W "Shame Is The Name" krytykuje pozbawionych ambicji nastolatków oraz polityków, których nieprzemyślane decyzje oznaczają śmierć nie tylko młodych na wojnie, ale też - to rzadkie spostrzeżenie - starych ludzi, pozbawionych odpowiedniej pomocy państwa.

Wspomniany "Ganglord", zdecydowanie najmocniejszy punkt płyty, to tragiczna opowieść o szukanie sprawiedliwości u tytułowego mafioso. Dlaczego nie u policji? Bo ci wymuszają popełnianie przestępstw, są "bezgłową bandą prymitywnie żartujących gości z naładowanymi spluwami". Zamiast "służyć i chronić", policjanci umywają ręce. To gorzkie spojrzenie na wymiar sprawiedliwości, żywcem wyjęte z "Mechanicznej pomarańczy", gdzie policjantami zostają bandziory.

"Wydaje mi się bardzo istotnym ignorowanie pochwał. A jeżeli ignorujesz pochwały, z łatwością przychodzi ignorowani krytyki" - mówi wywiadzie wydrukowanym we wkładce do "Swords" Morrissey, nie pozostawiając dziennikarzom złudzeń, co myśli o ich pracy. Nie trudząc się zatem chwaleniem czy też krytykowaniem, ani też zbytnim reklamowaniem "Swords" - fani Mozzera i tak kupią ten album - przypomnę, że płyta ukazała się także w specjalnej wersji, poszerzonej o nagranie koncertu wokalisty z Warszawy. Rzadko się zdarza, by gwiazda otoczona prawdziwym kultem, wykonywała taki ukłon w stronę naszego kraju.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzyka | Morrissey
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy