Reklama

Mac Miller "Watching Movies With The Sound Off". Hollywood w osiedlowym kinie (recenzja)

Mac Miller "Watching Movies With The Sound Off", Rostrum Records/Universal Music

Jedno z największych hiphopowych odkryć ostatnich lat na swoim drugim albumie pokazuje, że nie ma zamiaru iść utartą ścieżką i mocno zaskakuje, zarazem kontynuując obraną wcześniej drogę.

Mac Miller porwał świat niesamowitym, urzekającym luzem w rapie, jak i zgrabnym odświeżeniem klasycznych brzmień charakterystycznych dla Nowego Jorku lat 90., wprowadzając je na dzisiejsze salony. Okazał się pierwszym niezależnym raperem, który wskoczył na szczyt "Billboardu" od roku 1995. Jednak na drugim albumie, intrygująco zatytułowanym "Watching Movies With The Sound Off", nie idzie na łatwiznę i nie powtarza sprawdzonego schematu.

Reklama

Wręcz przeciwnie, od pierwszych singli zaskakuje. Skrzyżowanie z Flying Lotusem w "S.D.S." to połamana eksperymentalna elektronika, przywołująca na myśl skojarzenia z odświeżeniem tego, co światu zaoferowali na przełomie wieków Talib Kweli z Hi-Tekiem. A nowych brzmień mamy tu więcej. Jest dużo bardziej przestrzennie i ciekawiej aranżacyjnie, Miller eksploruje nowe rejony muzyczne, wciąż pozostając sobą. Nowoczesność i żywiołowość przeplata się z lekkim, leniwym zadymionym brzmieniem.

Mac Miller na "Watching Movies With The Sound Off" to już nie beztroski dzieciak, zachłystujący się pierwszą sławą. Mac przekroczył 20. rok życia, trochę życia w błysku fleszy poczuł i punktuje jego ciemne strony. Używki, zamiast wspomagaczami zabawy, stają się często sposobem na uśmierzenie bólu, chill zastąpiony jest przez zmęczenie, a w miejsce lekkich opowieści uzyskujemy bystre obserwacje nowej rzeczywistości. Słychać inteligencję, nie przytępioną jeszcze codziennością i niepokorność, wciąż nie okiełznaną przez show-biznes - Miller w końcu wciąż wydaje niezależnie, mimo że liczbami bije na głowę pupilków wielkich labeli.

Dlatego też, mimo że "Watching Movies With The Sound Off" nie jest pozycją idealną i pozbawioną wad, to sprawdzić ją bezwzględnie warto. Album na pewno jest dowodem na to, że Mac nie da wrzucić się do szufladki sezonowej ciekawostki, a raczej idzie konsekwentnie własną ścieżką. Amerykanin nie dubluje sprawdzonych motywów, a raczej kręci swój prywatny film, w którym nie wiemy, co stanie się za chwilę. Dźwięk jednak pozostawia włączony.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mac Miller | recenzja | hip hop | MAC
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy