Lizzo "Special": o ważnych sprawach w lekkiej formie
Wśród tak dużej konkurencji współczesnych wokalistek, gwiazd social mediów i serwisów streamingowych, trzeba się czymś wyróżnić. Lizzo ma wszystko, żeby zawojować świat, jednak artystycznie jeszcze nie postawiła typowej kropki nad i. Czy nowy, wyczekiwany album pozwoli jej wejść na sam szczyt? Wątpię, jednak to kawałek dobrej, mainstreamowej muzyki.
Wydany trzy lata temu "Cuz I Love You" był solidną porcją R'n'B i rapu, więc oczekiwania wobec "Special", kolejnej opowieści o samoakceptacji i obronie mniejszości, nałożonej na często taneczne podkłady z chwytliwymi refrenami, były bardzo duże. I na szczęście nie jest to luźna kontynuacja docenionego poprzednika, ale kolejny krok w artystycznym rozwoju i pozycja, dzięki której Lizzo zbliża się do upragnionego tronu.
Nowy album amerykańskiej wokalistki i raperki jest umiejętną hybrydą funku, disco i hip-hopu, za którą odpowiadają m.in. Max Martin, Terrace Martin, Benny Blanco i Ricky Reed. I od strony muzycznej zacznę, bo w tym przypadku absolutnie nie ma się do czego przyczepić, ba, wypada wręcz podziwiać. Całość jest nie tylko maksymalnie przebojowa, ale i wysmakowana, w której nie ma ani grama plastiku i kompozycji, o których zapomina się po kilku sekundach. "Special" umiejętnie czerpie ze starego stylu, ale w żaden sposób nie sprawia, że można sobie dodać kilka lat w dowodzie osobistym.
Pełno tu klasy i dobrego gustu, chociażby w "About Damn Time" i "Everybody's Gay", z których płynie cudowny feeling przypominający disco z końca lat 70. "If You Love Me" to najczystszej wody klasyczny soul, zaś tytułowy utwór uśmiecha się w stronę jego bardziej współczesnej wersji. Świetnie wypadają też pojedyncze detale, zwłaszcza naszpikowana instrumentami "Break Up Twice" z gitarową solówką i skrzypcami. Dopełnieniem całości są sample Kool & The Gang w "Naked" i Coldplay z "Yellow" w... "Coldplay". Docenić też trzeba prosty rytm z delikatnym przełamaniem syntezatora na wysokości refrenu w "I Love You Bitch", które w końcówce zaskakuje solówką na pianinie.
Samą Lizzo wypada zaś docenić za styl, jakże zmienny na przestrzeni wszystkich dwunastu kompozycji. Niewiele jest wokalistek obdarzonych tak dobrym głosem, które potrafią go odpowiednio wykorzystać. W "Special" i "Grrrls" rapuje ze skutkiem godnym najlepszych raperek w branży, a i na wysokości refrenu potrafi genialnie zaśpiewać w pełnym emocji stylu. Gdzie indziej skutecznie podgrzewa atmosferę samym głosem, jak w "I Love You Bitch" czy w otwierającym "The Sign", jednej wielkiej zabawie słowem.
Znacznie słabiej "Special" wypada pod względem tekstów. O ile można było spodziewać się intymnej tematyki w postaci "Naked", dawki feminizmu w "Grrrls", czy kolejnej próby walki o równość, którą reprezentuje "Everybody's Gay", to już reszta wypada dość blado. Przynudza "Birthday Girl", typowa urodzinowa impreza z amerykańskich komedii, czy nostalgiczne "Coldplay". "I Love You Bitch" wydaje się nieco przekombinowane mimo totalnej prostoty tekstu i refrenu, natomiast lovesong "2 Be Loved (I'm Ready)" jest nijakim wyznaniem i otwarciem przed słuchaczem.
Pamiętam, jak jakiś czas temu w jednej z informacji prasowych Lizzo była wychwalana nie tylko ze względu na swój śpiew, ale i... umiejętność jednoczesnego twerkowania i gry na flecie. Takich rzeczy nie widzieli nawet w wątpliwej jakości programach telewizyjnych, ale żeby robić z tego kolejny plus w twórczości? Lepiej skupić się na samej muzyce, bo, mimo że podobnie jak przy "Cuz I Love You" do ideału "Special" jest bardzo daleko, to zwyczajnie potrafi się obronić. A, że przed nawałem tych wszystkich jesiennych premier umila czas jak mało co, to warto sobie zaaplikować kilka seansów chociaż teraz, bo na koniec roku i tak o tym się zapomni.
Lizzo "Special", Warner Music Poland
6/10