Recenzja Lizzo "Cuz I Love You": Rap na nietolerancję
To nie jest odwaga. To po prostu bycie sobą. Takimi płytami na poważnie próbuje się wejść do świata mainstreamu.
Kobiecy rap jeszcze nigdy nie miał się tak dobrze. Wystarczy tylko wspomnieć o ostatnich artystycznych (mniej) i komercyjnych (bardziej) sukcesach Cardi B i Nicki Minaj, nie wolno zapominać o Princess Nokii i Little Simz. Jest świetnie, a głęboko wierzę w to, że będzie jeszcze lepiej. Ale jest jeszcze jedna postać, która wkrótce może zdobyć świat. Lizzo. Jak artystka wpisuje się w tak mocną konkurencję?
A dobrze, nawet bardzo. Jej pierwsze poważne nagrania - "Lizzobangers" i "Big Grrrl Small World" - nie przeszły bez echa. Opinie były pozytywne, ludzie dostali coś nowego, a Lizzo, czarująca bezpośredniością i talentem, pokazała się z jak najlepszej strony strony. Może i zabrakło kilku rzeczy, ale każdemu wypada życzyć tak udanych początków. Z dala od wszechobecnego skrrrt, z charyzmą, pomysłem ale i dystansem, nie tylko do samej siebie. Imponująca samoakceptacją i dająca przykład, że naprawdę można wszystko, z dala od śmiesznego coachingu do natychmiastowej delegalizacji. Czy najnowszy album, wydany w dużej wytwórni "Cuz I Love You" będzie dla niej otwarciem nowego rozdziału? Tak, i to co najmniej z kilku powodów.
Już pomijając fakt, że w tym konkretnym przypadku wielkie nakłady na promocję nie są już potrzebne, a występ w programie Jimmy'ego Fallona był jednym z najlepszych w ostatnich latach, to Lizzo prezentuje zupełnie coś innego, niż jej konkurentki po fachu. Uczy także tolerancji i akceptacji innych.
W pierwszej chwili album wydaje się nijaki, czasami nawet odpycha, czemu dowodzi mizerne "Soulmate", które w całości jest nie do przejścia. Nawet hitowy "Juice" też nie zostawia po sobie dobrego wrażenia, a zagłębiając się w ten trwający niewiele ponad pół godziny krążek, można znaleźć kilka o wiele lepszych i ciekawszych potencjalnych singli. Nawet Gucci Mane, który ostatnio nie zwykł zawodzić, tutaj stracił formę i popsuł "Exactly How I Feel". Naprawdę, ale tej płycie ani Bentley, ani Rolls-Royce nie są potrzebne. Ale, mimo kilku pomniejszych wad, "Cuz I Love You" sprowadza wszystkich wątpiących na ziemię.
"Cuz I Love You" z jednej strony robi ukłon w stronę klasycznych dokonań starszych koleżanek, zresztą nie tylko raperek, co udowadnia świetny, soulowy "Jerome". Z drugiej, takiego numeru jak "Better in Color" mogą pozazdrościć jej te, które zasiadają na tronie i nie po drodze im z eklektyzmem i kombinowaniem z formą. A Lizzo to robi - jej "Lingerie" nie dość, że jest mocno naznaczone bluesem, to równie dobrze mogłoby znaleźć się na "Worldwide Underground" Eryki Badu. Chyba nie potrzeba lepszej rekomendacji - tutaj naprawdę dzieje się bardzo dużo i w wielu przypadkach raperka na swój sposób prezentuje przekrój całej czarnej muzyki. Od soulu, przez gospel, po bluesa. Rap jest tylko dodatkiem.
Lizzo nieźle rapuje ("Like a Girl"), świetnie śpiewa (zachwyca "Heaven Help Me"), a w tekstach miesza humor z poważniejszymi tematami, dzięki czemu przedstawia swoje zdanie na wiele sposobów. Ma sporo dystansu, znajduje trochę miejsca na ironię (jedyny pozytywny aspekt wspomnianego wcześniej "Soulmate", w którym pada świetne "Cause I'm my own soulmate, yeah, yeah / I know how to love me, love me"). Mało? Spokojnie, nie ma miejsca na nudę, bo znalazło się trochę czasu i na feminizm, i na równouprawnienie. Dla niektórych może to być już za trudne, a ona sobie nic z tego nie robi. I chwała jej za to.
Jest też moment symboliczny. Nowe spotyka stare. Co powiecie na gościnny udział największej z największych, czyli Missy Elliott? Jej zwrotka w "Tempo" jest tak dobra, że numer mógłby obejść się bez samej gospodyni, która przecież plamy nie daje. To tylko jedna z wielu zalet tej niezłej płyty z przesłaniem i radością. Ktoś kiedyś uznał, że warto ją mieć na oku. Jak widać nie mylił się.
Lizzo "Cuz I Love You", Warner Music Poland
7/10