Lepiej gdy nie są sobą
Lamb "5", Isound Labels
Dzień jak co dzień w zespole Lamb. Nawet ośmioletnia przerwa w działalności nie sprowokowała manchesterskiego duetu do poważniejszych zmian stylistyki.
Półtorej dekady temu wydawało się, że Lamb są na prostej drodze do sławy. Zespół miał prawie wszystko, by dołączyć do gigantów trip hopu: wyjątkową wokalistkę w osobie Lou Rhodes, obdarzonego sporym potencjałem kompozytora Andy'ego Barlowa, wreszcie dwa wielkie przeboje "Górecki" i "Gabriel".
Niestety dla Lamb "prawie wszystko", bo grupie czegoś zabrakło, by zrównać się w szeregu z Massive Attack, Portishead czy Trickym. Czego? Chyba odwagi, bo manchesterski duet nigdy nie pozwolił sobie na bardziej brawurowe eksperymenty, tym samym skazując się na granie w lidze ze Sneaker Pimps czy wczesną Morcheebą. W triphopowej drugiej lidze, z której już niebezpiecznie blisko do stania się ścieżką dźwiękową dla popołudniowego cafe latte.
Wydany po blisko dekadzie milczenia "5" w żadnym wypadku nie nadwyręża dotychczasowego statusu Lamb. "Another Language", utwór o ograniczeniach ludzkiego języka i potrzebie poszukania innych środków wyrazu, jak na kompozycję otwierającą zbyt niewiele ma atutów. Później mamy w większości przegląd dobrze znanych, momentami przyjemnych (wybijający się ponad resztę "Bild A Fire" czy wyciszony "The Spectacle"), innym razem nużących (bez wątpienia pozbawione jakiejkolwiek inwencji "Strong The Root" czy "She Walks") bristolsoundowych stereotypów, które w latach 90. zostały już dosyć mocno wyeksploatowane.
Na "5" najbardziej przekonująco brzmią utwory, w których Lamb starają się jak najbardziej uciec od triphopowej konwencji. "Existential Itch" to frapująca, popowa piosenka o przyjemnym jazzowo-soulowym klimacie. Utwór pokazujący, że duet potrafi jednak trochę zaszaleć z brzmieniem i formułą. Szkoda tylko, że kompozycja trwa zbyt krótko, bo niecałe trzy minuty. Trudno uciec wrażeniu, że muzykom zabrakło pomysłu na jej rozwinięcie.
Natomiast "Rounds" brzmi prawie jak Fleet Foxes (ten bukoliczny patos) i nie jest to bynajmniej zarzut o bezczelne żerowanie na modnej w 2011 roku nowoakustycznej formule, bo przecież Lamb zawsze blisko było do muzyki folkowej. Co więcej, ten wyróżniający się na "5" utwór - w przeciwieństwie do wspomnianego "Existential Itch" - ciekawie się rozwija, zmierzając w kierunku tych bardziej popowych prac Cocteau Twins.
Reasumując, na "5" wszystko niby się zgadza. Jest odpowiedni klimat i nastrój, pojawiają się zahaczające o przymiotnik "intrygujący" melodie i zabiegi produkcyjne, triphopowa wieczorna elegancja, jest wreszcie ten wyjątkowy głos Lou Rhodes. Jest to wszystko i... nic ponadto. Jednym to wystarczy, innych może rozczarować.
6/10