Reklama

Kuba Knap "TipiKnapa": Nara chłopcy! [RECENZJA]

Co innego trajkotać w nieskończoność o wolności, a co innego przyjąć ją sobie za kompas. Kuba Knap wypisał się z rapowego wyścigu, wyrwał z kleszczy miasta, presji oczekiwań, matni nałogu. "TipiKnapa" to mnóstwo długich, niespiesznych, zagranych na żywo, zbieranych przez trzy lata piosenek, które nie będą się narzucać, ale mogą pomóc złapać oddech i perspektywę.

Co innego trajkotać w nieskończoność o wolności, a co innego przyjąć ją sobie za kompas. Kuba Knap wypisał się z rapowego wyścigu, wyrwał z kleszczy miasta, presji oczekiwań, matni nałogu. "TipiKnapa" to mnóstwo długich, niespiesznych, zagranych na żywo, zbieranych przez trzy lata piosenek, które nie będą się narzucać, ale mogą pomóc złapać oddech i perspektywę.
Kuba Knap wydał albumu "TipiKnapa" /Karol Makurat /Reporter

Nie ma niczego dziwnego w tym, że twórcy muszą czasem przeresetować system albo po prostu zjechać na boczny tor. Picasso tyle się w życiu nadokazywał, że po sześćdziesiątce spoczął gdzieś na południu Francji zajmując się ceramiką. Tyle tylko, że był już wtedy artystą spełnionym, kupno domu finansował ze sprzedaży ledwie jednego dzieła. A bohater tej recenzji, Kuba Knap, jest w wieku jezusowym, w branży przerapował zaledwie dziesięć lat i choć ulice Warszawy nie zapomną mu jego "łajz laf", to największym komercyjnym sukcesem okazało się u niego trzecie miejsce debiutu w zestawieniu sprzedażowym OLiS. Jednak wiedzie swoje prowincjonalne, możliwie analogowe życie gdzieś na północy polski. Nie pije, nie postuje jak oszalały, ma za to rodzinę. I mnóstwo niebanalnych obserwacji po wszystkim, co przeżył i przeczytał.

Reklama

"Musiałem się zwiedzieć od siebie i się zwiedziałem, że jestem ze wsi" - rapuje niespiesznie we "Wio". Jak sam opowiada: japę wyciera rękawem, łapy wyciera se w nachy, pali machorę w bibule, popija mirabelkowy syrop. W ponadpięciominutowym utworze przez blisko 70 sekund szaleje gitarzysta z solówką z gatunku tych jeszcze niedawno strasznie niemodnych. Knapowe bity są grane przez zespół Szefostwo (dwie gitary, klawisze, bas, perkusja, czasem zaplącze się dęciak, wesprą dodatkowe głosy), tworząc wrażenie leniwego jam session. Brzmi to jakby nikt niczego nie musiał, nikt nikogo w niczym nie poganiał, zwyczajnie działo się i dojrzewało w swoim tempie.

"Wolę wziąć ten czarny groove jako tło do ciężkich polskich rozkmin" - zapewnia Jakub Franciszek Knap w "JFK", piosence z pięknym refrenem w stylu lat 70. I szczerze mówiąc groove jest właśnie czarno-biały, bliższy Nalepy niż afroamerykańskiego swingowania i sprężystości. Numery ciągną się, bębny nie niosą ich za specjalnie. Kuba miewał już styl płynniejszy, mniej gadany i mniej mulący. Ale to wszystko się dodaje, bo ma wspólny mianownik. Przynosi wynik. A ta płyta to nie jest słuchadełko, ma w człowieku osiąść. Praca własnych rąk, duża życiowa zmiana, odpowiednio ustawione priorytety - to wszystko waży. I słuchacz ma to poczuć. Żadnych streszczeń. Tam stoi płot, psy są spuszczone z łańcuchów, nie przejdziesz na skróty.

Przydarzy się na "TipiKnapa" taka "Próba zdefiniowania drzewa", pętlący się muzycznie spoken word. Utworom zdarza się jazzowieć, jak zalanemu basem, przegadanemu "Kto się śmieje" albo zgrabnemu, przykurzonemu "Gusta Fumar". Flow skoczy w offbit ("Zgodnie z planem"), bądź zostanie chwilowo zdynamizowane jak w filmowym, wspaniale ozdobionym solówkami "Czym to jest". "Mały świat" wersy podaje jakby cięto je siekierą, za to refren ma śliczny, podbity kilkoma jeszcze wokalami i jest naturalnym singlem. A jednak słychać, że nacisk nie poszedł na rażenie hitami, a na spójność, na albumowość, na przyjęcie tego wydawnictwa w całości.

Imponuje to, że Knap nie stroni od odpowiedzialności. "Musi" jest "dla dzieciaków bez wzorca". "Facet musi protest, facet musi biznes / musi drogę i facet musi bliznę / musi mówić, a tym bardziej musi milczeć / musi robić, ale najpierw musi myśleć"  - rapuje mistrz ceremonii i jest w tym nie tylko oryginalna składnia, lecz też prawdziwa mądrość życiowa i zero kołczingu. "Nara chłopcy!" rzuca tym nawet nie próbującym dojrzeć i sprostać.

Zrobiło się poważnie? Owszem, choć od początku sygnalizowane jest, że nikt tu nie zjadł wszystkich rozumów i zachował dystans do siebie. "Seplenię z czystej nonszalancji, a szczypta grafomanii nie zaszkodzi" - rozbrajająco przyznaje Kuba.  Wspomina też, że śnił o potędze, tylko spać nie było gdzie. I że nadal się boi, na przykład "przeglądając katalogi tymczasowych pojęć" (angażujące, urokliwe "Czasem"). To człowiek pomny złożoności świata, z ego pod kontrolą i bez kija w zadku.

Oczywiście rozmawiając o "TipiKnapa" z kolegami żartujemy, że Knapiwo za 10 lat będzie kaszubskim jurodiwym, za dwadzieścia zamieni się w drzewo, a w międzyczasie pochłonie go malarstwo naiwne i rzeźba w glinie. Ale tak naprawdę, to tu się nie ma z czego śmiać. Bluesujący, powolny i mentorski hip-hop Kuby Knapa mógłby bawić, gdyby tylko była w nim szczypta nieautentyczności. Ale nie bawi, raczej odpręża, daje wytchnienie i daje do myślenia, stanowiąc jeden z najoryginalniejszych głosów na scenie.  

Kuba Knap "TipiKnapa", wyd. WCK

9/10

 

 

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kuba Knap
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama