Reklama

Kuba Kawalec "Ślepota": Muzyka dla psychoterapeutów [RECENZJA]

Lider happysadu nagrywa pozycję, w której nie kryje swojego zgorzknienia i pesymizmu. Na szczęście przelewa to w bardzo wyrazistą płytę, która może nie jest idealna, ale jednocześnie wie, jak magnetyzować.

Lider happysadu nagrywa pozycję, w której nie kryje swojego zgorzknienia i pesymizmu. Na szczęście przelewa to w bardzo wyrazistą płytę, która może nie jest idealna, ale jednocześnie wie, jak magnetyzować.
Okładka płyty "Ślepota" Kuby Kawalca /

Lata mijają, a happysad zmienił się na tyle, że dziś mamy do czynienia z zupełnie innym zespołem niż w czasach ich największych sukcesów komercyjnych. Na nowszych płytach grupy słychać było, że muzyków ciągnie w różne rejony odchodzące od przyjętej konwencji, nawet jeżeli ta z czasem stała się bardzo otwarta. Biorąc pod uwagę to, że Kuba Kawalec nie wydaje się hegemonicznym liderem zespołu, decyzja o wydaniu solowego albumu jest jak najbardziej zrozumiała. Aczkolwiek tego, co nadeszło z pierwszym singlem w postaci "Zdechłam", trudno było się spodziewać.

Reklama

Ten numer, który rozpoczął proces promocyjny "Ślepoty", z pewnością zaliczyć można do jednego z najbardziej wstrząsających rodzimych utworów ostatnich lat. Piosenka, w której Kuba Kawalec oddaje główną partię wokalną Anie Andrzejewskiej, porusza przenikającym wręcz poczuciem beznadziei, doświadczenia końca, a przy okazji kipie emocjami. A o co innego chodzi w sztuce, jak nie o emocje właśnie?

Niemały wpływ na to ma sam pomysł na aranż. Piosenka rozpoczynająca się od powoli wybijających akordów fortepianowych z pogrywającymi mglistymi gitarami w tle, zmienia się w połowie w niepokojącą elektroniczną produkcję, która mogłaby zostać wypuszczona gdzieś w zadymionych piwnicach Berlina. Podpisywałby się pod nią natomiast człowiek, który w ramach zadania od psychoterapeuty musi teraz tworzyć tracki, do których przelewa najgorsze ludzkie emocje.

Tak, "Zdechłam" to zdecydowanie mój kandydat do singla roku. Podobnie zresztą jest z absolutnie genialnym obrazem do utworu, który jest pewniakiem w kategorii teledysk roku. Ale ten peak emocjonalny "Ślepoty" to jednocześnie rzecz dla albumu zaskakująco mało reprezentatywna. Owszem, mamy tu regularne przejazdy ryjem po podłodze i spowiedź człowieka w najgorszych jego momentach, ale często warstwa tekstowa kontrastowana jest przez dynamiczną, a ostatecznie dość energiczną muzykę.

Już ciekawie prezentuje się "Wózek z gruzem". Doszukiwanie się wad w drugim człowieku, aby zawsze mieć tę przestrzeń na ucieczkę, bo "niedorzeczne wierzyć, że coś trwa wiecznie"? Toż to wpisany w podświadomość lęk przed bliskością jak nic. Tekst wpisany jest natomiast w konserwatywną garażowo-gitarową kompozycję, która zadowoliłaby z pewnością fanów starszych tracków promujących Męskie Granie.

Traktujące o lęku, ale tym razem przed samotnością, "Koty" w fortepianowych zwrotkach i rzucanej na koniec solówce na saksofonie chętnie transponują jazzowo-bluesowe harmonie, by ostatecznie wrzucić całość w rockowe otoczenie.

Najciekawiej robi się tak naprawdę wtedy, gdy Kuba postanawia zupełnie odciąć się od jarzma przeszłości w postaci grania w zespole rockowym. Jasne, mówimy o tej samej grupie po kilku latach dziecięcych zaczęła dzielić swoich słuchaczy skłonnościami do eksperymentowania. Jednak nawet jak happysad szedł w tematy radioheadowe, to trudno było się po grupie spodziewać czegoś takiego jak "Siódme piętro". A tu przecież zaskakująco blisko elektronice wychodzącej z Warp Records. Ba, Kuba Kawalec - obecny tu tylko w refrenie - swoją partią popłynął bardziej w stronę czarnej muzyki i jest to świetny ruch. Oby takich więcej!  

Świetnie prezentują się też "Ziarna" z dynamicznymi bębnami przywołującymi skojarzenia z rzeczami pokroju późniejszych płyt Massive Attack. To zresztą pozycja na trackliście, która odchodzi od oszczędności, jaką narzucił sobie gospodarz płyty przy pisaniu tekstów. I tu faktycznie rozpościera skrzydła. Kiedy słyszy się wersy "Ponad dwa tysiące wiosen/Buty starte w marszu pogodzonych z losem" albo "Ręce, które leczą plus rzeczy, które lecą przez ręce" to aż ma ochotę się złożyć swoje własne dłonie do braw.

Tytułowa "Ślepota" to kawałek uderzający już z początku rave'owymi syntezatorami, które wrzucane są na z wolna uderzające, niemal dubstepowe bębny. Na tym wszystkim zostaje natomiast osadzony tekst o wychodzeniu z depresji lub przynajmniej z jakiegoś bardzo ciężkiego życiowego momentu, który wcześniej zaburzał obraz rzeczywistości.

Imponuje także kończące krążek "Lecimy". Tej pozycji blisko do twórczości takich grup jak Bark Psychosis czy Blueneck - post-rockowych konstrukcji, w których po fortepian czy saksofon sięga się równie chętnie jak po gitary. Kuba wchodzi tu w ten sam oniryczny, melancholijny tryb, jakim cechuje się śpiew Duncana Attwooda. Kiedy śpiewa "Błysnę i zgasnę jak miliony przede mną/Piękne to i smutne" trudno nie zarazić się tym poczuciem zwątpienia w sens wszystkiego.

"Ślepota" ma momenty, gdy traci dynamikę jak przy "Czarnobylu" albo wchodzi z czymś zaskakująco zwyczajnym jak "Tsunami". Ale nawet te utwory mają momenty przynajmniej utrzymujące uwagę słuchacza: czy to w postaci jakiegoś ciekawego skojarzenia w tekście, przełamania aranżacyjnego, czy też dęciakowej solówki, która brzmi jakby przebijało się przez nią poranne słońce.

Można mieć wrażenie, iż Kuba próbował wrzucić tu wszystko, co go inspiruje, dlatego też krążek sam w sobie nie jest pozycją nadzwyczajnie spójną stylistycznie. Tylko nie jest aż takie ważne, gdy ostatecznie solowy debiut reprezentanta happysadu dzięki swoim składowym okazuje się pozycją nad wyraz intrygującą.

Choć ostrzegam - spora część "uroku" tego krążka tkwi w tym, że jest napisana jakby proces twórczy trafił na sam środek kryzysu egzystencjalnego twórcy. Momentu, gdy zauważa się jałowość egzystencji, ulotność rzeczy i niemożność doświadczania szczęścia w sposób ciągły, co przekłada się na ciągłą wątpliwość w sens życia. Ten natomiast dostrzec można w miłości. Tylko czy na pewno?

To pytanie może bardziej do każdego słuchacza indywidualnie. Ja natomiast jestem usatysfakcjonowany. Usatysfakcjonowani byliby też psychoterapeuci, bo ci z pewnością posłuchaliby tej płyty z zafascynowaniem, aby odkryć, co to za rzeczy doprowadziły gospodarza albumu do tak słabej kondycji psychicznej. Ja natomiast w takim razie na sam koniec życzę Kubie Kawalca jak najlepszego specjalisty, aby łatwiej mu było zmagać się z tym, co ciąży mu na sercu. Bo to - podobnie jak tworzenie - naprawdę pomaga.  

Kuba Kawalec "Ślepota", Kayax

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kuba Kawalec | Happysad
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama