Klejnocik Orientu do oszlifowania

Jurojin "The Living Measure Of Time", Majestic Elder Recordings

Jurojin gościł w Polsce na niedawnym Metal Hammer Festival w Katowicach
Jurojin gościł w Polsce na niedawnym Metal Hammer Festival w Katowicach 

W japońskiej mitologii Jurojin to jeden z siedmiu bogów szczęścia i długowieczności. Brytyjska grupa o tej nazwie ma spore szanse obficie czerpać z jego atrybutów.

Z lekkim dystansem podchodzę do doniesień brytyjskich mediów muzycznych, które regularnie, tydzień w tydzień, donoszą o kolejnych objawieniach, mających rzucić świat na kolana. Dlatego i zachwyty "Kerranga!" nad Jurojin ("wspaniały debiut") potraktowałem ostrożnie. Tymczasem na 30-minutowym materiale (siedem utworów, w tym instrumentalne otwarcie "Ingress") faktycznie dzieje się sporo ciekawego.

Wszyscy recenzenci zgodnie podkreślają inspiracje twórczością Tool i A Perfect Circle. Choćby James Alper nawet się starał, podobieństwa wokalnego do Maynarda Jamesa Keenana nie da się ukryć. Wokalista Jurojin zatem nie próbuje, lecz podpatruje sławniejszego kolegę i zręcznie wykorzystuje podobne patenty w swoim zespole. Słychać też, że Alper brał lekcje na płytach System Of A Down (charakterystyczne wysokie zaśpiewy w stylu Serja Tankiana - posłuchajcie choćby "Proem" czy "The Scars"). Podobne folkowo-etniczne patenty wykorzystywali dobre kilka dekad temu także Led Zeppelin na swej "trójce".

Jednak Jurojin to dość zaskakująco oryginalna mieszanka - Nicolas Rizzi na gitarze krzesze metalowe riffy, a basista Yves Fernandez podrzuca jazzujące smaczki ("The Scars", "The Dreaming" - kłania się Cynic i im podobne klimaty). Z tłumu podobnych rockowo-metalowych kapel Brytyjczyków wyróżniają etniczno-intrygujące dźwięki... tabli. To tradycyjny indyjski instrument perkusyjny obsługiwany w Jurojin przez Simrana Ghalleya. Dzięki tym bębenkom zanurzamy się w dusznej atmosferze, otoczeni dziesiątkami korzennych zapachów i smaków ("Proem", "The Equinox").

Co zostaje w pamięci na dłużej? Na pewno "The Liar" (w drugiej części z metalowej naparzanki następuje zwolnienie tempa do onirycznej ballady z ciekawą partią gitary), "The Winter" (kiedy perkusista odpala dwie stopy, to nie ma zmiłuj, ale na szczęście nie chodzi tu o zawody siłaczy), nieźle wypada też "The Dreaming", choć akurat tutaj cały czas mam wrażenie, że gdzieś to wcześniej słyszałem.

"The Living Measure Of Time" to dowód, że mityczny Jurojin swoim podopiecznym skapnął nieco szczęścia. Czy zespół ma szansę na długowieczność, pokaże drugi album. Uważam, że warto na niego poczekać, choć ten klejnocik Orientu potrzebuje dobrego jubilera.

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas