Kaz Bałagane "B&B Warsaw": Wiadomo, stolica [RECENZJA]
Warszawa. "Prawie dwie bańki narodu, prawie pół bańki ze wschodu". Pachnie nadwiślańskim mułem, tanią perfumą, benzyną, aromatami drzewnymi i strachem przed jutrem. A Bałagane jest tutaj, żeby Wam o tym wszystkim opowiedzieć. Nowy Kaz to święto. I rapu, i narracji.
Czytam artykuł, który Janusz R. Kowalczyk napisał o Stefanie Wiecheckim. Bohater publikacji "Homer warszawskiej ulicy" był wybitnym ironistą. Trochę podsłuchiwał na bazarach oraz w sądach, trochę "podostrzał", kierując się własnym widzimisię i publikował te swoje budowane ze scenek rodzajowych "michałki". "Wymyślił sobie ten żargon warszawski, podmiejski... i ten stylik cały, ogromnie zabawny" - mówił o nim Stefan Kisielewski. "Jego felietony są wynikiem obserwacji bardzo uważnej, pracy w swoim rodzaju całkiem twórczej i na wskroś oryginalnej" - chwaliła Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. "Pisarz pierwszej klasy, który zdołał opisać bodaj tysiąc razy pijaństwo i mordobicie, za każdym razem inaczej" - dodawał Jan Lechoń. Wszystkie te cytaty kradnę oczywiście Kowalczykowi, który sam o Wiecheckim potrafi celnie. Na przykład, że "preferował ogląd świata okiem ludzi prostych, wykonujących najcięższe, niewdzięczne, nisko płatne prace".
I niby czytam o Stefanie, a przed oczami mam Kazika. Nie Staszewskiego, tylko rapera Kaza Bałagane i jego najnowszą (od 2011 roku nagrał ich już kilkanaście) pozycję "B&B Warsaw". Oczywiście czasy są zupełnie inne, Kaza bym o erudycję nie posądzał (ale o osłuchanie już owszem). Rozpływa się nad nim nie Julian Tuwim, a Jakub Żulczyk, zaś popiół na kawiarnianych stolikach zastąpił proszek na tych klubowych. Ale obydwu warszawskim kronikarzom można zarzucić "knajacki język i prymitywizm myślowy", jeśli nie rozumie się ich konwencji. Obaj byli żołnierzami i biznesmenami, przy czym nie trzeba dodawać, że o zupełnie inne walki i interesy tu chodzi. W końcu u obu za humorem szła krytyka systemu, żart maskował wrażliwość. Bałagane rapuje: "piszę wiersze, mordo, bo podwójnie cierpię, jak tylko widzę, że ktoś cierpi". I to akurat jest śmiertelnie serio.
"Książę nieporządek", na Wedlu pasiony chłopak z serca dawnego żydowskiego getta, zagląda tam, gdzie raperzy zwykle nic nie widzą albo boją się czy wstydzą zajrzeć. Tu Plac Zbawiciela to taboret podparty zgniecioną puszką, a Bielany - ekipa remontowa, która je cebulę jak jabłko. Jego Warszawa to krok łapany w windzie przez krótkie spodenki, śmieciarka o siódmej, kiep-taca wyglądająca jak jeż, magnes za 7,50 zł, tapeta w Miniony i Mróz do poczytania przed zbyt krótkim snem. Kaz lubi patrzeć tam, gdzie warszawski sen zmienia się w koszmar, nadzieja przywieziona pociągiem na Dworzec Centralny rozcieńcza się w gorzale, Ameryka kończy się na tureckich zębach, miłość na robionym przez sponsora zdjęciu na Instagramie. Bałagane portretuje cierpko, jednak nie bez empatii. Oczywiście skrywanej, bo to świat, gdzie uczuciowość zawsze będzie niemęska.
U tego gościa wszystko jest pochodną tego, jaką jest postacią - flow, intonacja, slang, dobór bitów. Można też podejść od drugiej strony - wymienione elementy do postaci się sumują. Nieważne. "B&B Warsaw" się nie słucha, tej płyty się doświadcza. Patrzysz na miasto stołeczne przez bałaganowy filtr. Niczego przypadkowego w tym stylu, wreszcie dopięty jest na ostatni guzik. Jeśli rym jest trywialny czy banalny, to taki ma być. Jeżeli jakieś słowo jest z innej bajki, to odstaje celowo. Ciężkie tematy przekuwane są w przyswajalną rozrywkę - bardzo ludową, trochę z szarej strefy. Czasem się słucha tego ze wstydem, dyktowanym przez to, co raper nawija, ale też tym, żeśmy obrośli w pretensje i snobizmy. Zawsze słucha się tego z fascynacją.
Muzycznie jest na czasie (np. trochę slaphouse’owych brzmień), sporo tu szybkiego 4/4 przełamanego z latynoska, słodkiego, sennego synthwave’u, ale też ukąsi nas drill albo afrotrap. Nie czuć za to skrajnie odtwórczej polskiej trapowej zamuły spod znaku type beats i zgranych hiphopowych klisz. Czuć jakość idącą w parze za ksywkami producenckich potentatów głównego nurtu (Atutowy, Worek), ogromną chwytliwość, jednak to zawsze gra na bałaganowych warunkach, czuć jego sznyt w selekcji. Nie można pominąć gości, kapitalnych zwłaszcza w zrośniętych z piosenkami refrenach. Szpaku i ReTo to życiowa refreniarska forma, choć Benito (Tuzza) i Zdechły Osa również poradzili sobie, jak trzeba.
Kazka docenia się, gdy słyszysz, jak z kolejną płytą męczą się potentaci, a on jakimś cudem zachowuje świeżość. Jak domknął album w czasach, gdy coraz mniej artystów chce (i umie) myśleć o muzyce albumami. Hewra, Rogal DDL, Belmondawg to były meteory w kwestii odmiennego podejścia do rapu, on jest niczym planeta. A że w swojej dyskografii odsłania się stopniowo (przy tym nie demitologizuje prawie w ogóle), to ma czym zaskakiwać i jeszcze będzie mieć. Na cały album nawinięty i napisany tak starannie, tak serio jak położona na kleistym, ziołowym bicie Miroffa "Bania u cygana" czekałbym, siedząc jak na szpilkach. Teraz stoję na baczność, jakbym miał mu wręczyć Nagrodę Literacką m.st. Warszawy. "Mogę pisać jak Wiechecki Wiech" - zapewnia Bałagane. No jasne, że możesz.
Kaz Bałagane "B&B Warsaw", wyd. Narkopop9/10