Reklama

Justin Bieber "Changes": Zbyt święty Walenty [RECENZJA]

Nie miliony a miliardy. Z obiecującego, złotego dziecka i nadziei popu przerodził się w pełnoprawną gwiazdę i jednego z najważniejszych współczesnych artystów. Justin Bieber - inny, bardziej dojrzały i… przebojowy w swojej monotonii.

Nie miliony a miliardy. Z obiecującego, złotego dziecka i nadziei popu przerodził się w pełnoprawną gwiazdę i jednego z najważniejszych współczesnych artystów. Justin Bieber - inny, bardziej dojrzały i… przebojowy w swojej monotonii.
Justin Bieber na okładce płyty "Changes" /

O fenomenie Kanadyjczyka najlepiej mówią same liczby: w trakcie kilkuletniej kariery jego piosenki zostały odtworzone ponad 50 miliardów (!) razy, sprzedał także 60 mln albumów na całym świecie, z czego ponad 20 przypada na poprzedni, całkiem udany krążek "Purpose". Robi wrażenie, prawda? To pójdźmy jeszcze dalej, bo równie wielkiego zamieszania narobiły single z nowej płyty, "Yummy" i "Intentions", które w dniu premiery nowego albumu na liczniku miały... pół miliarda odtworzeń. Takie liczby zarezerwowane są tylko dla największych, niekoniecznie tych starej daty.

Reklama

Kilkuletnia przerwa wcale nie spowodowała, że na miejsce Justina Biebera wskoczył ktoś bardziej trendy. Owszem, było wielu chętnych na tron, zapewne kilku z nich będzie kontynuowało wielkie kariery, ale co z tego, skoro "Changes" pokazuje nowej gwardii miejsce w szeregu, przynajmniej w tym najbardziej mainstreamowym wydaniu - idealnie skrojonym na miarę potrzeb zarówno starych fanek, jak i potencjalnie tych nowych. Nie ma się co łudzić - to prawdopodobnie największa premiera roku, więc reszta musi obejść się smakiem. Pytanie tylko, czy idzie za tym poziom artystyczny?

Puryści będą narzekać na wypolerowaną produkcję czy nijakiego gospodarza, którego największą zaletą jest głos (mocne "E.T.A" czy piękny refren w "Confirmation" potwierdzają, że wokalistą jest pierwszorzędnym), inni docenią chociażby jego ewolucję. Już wcześniej, na "Purpose", Justin gładko przeszedł metamorfozę i z idola nastolatek przeobraził się w artystę - nie wirtuoza, ale więcej niż solidnego rzemieślnika mającego genialnych współpracowników pracujących na jego nazwisko.

"Changes" to naturalny krok do przodu i beneficjent wszystkich ostatnich tytułowych zmian  - podejścia do życia, wejścia w dorosłość, aż w końcu związku z ukochaną. W przypadku tak dużego nazwiska te wszystkie składowe powodują olbrzymi rozgłos. I pierwsze odsłuchy "Changes" to potwierdzają - to nic innego jak songwriting nastawiony na szybkie bicie rekordów. Pozwala to odnieść wrażenie, że album to tylko i wyłącznie dopieszczony produkt, w ładnym opakowaniu, który po wyjęciu z pudełka powoduje wzruszanie ramionami. Ckliwe historie zakochanych, wyznania miłości, marzenia i realizacja wspólnych celów dość szybko stają się męczące i monotonne, a sam Justin często brzmi tak, jakby chciał zaimponować walentynkowym prezentem, ale boi się bardziej ryzykownego kroku, więc kupuje ładną bombonierkę i kwiaty. Nie trzeba mocno zdradzać swojej prywatności, ale za często jest tu zachowany bezpieczny dystans, a momentami wkrada się dużo banału jak w "That's What Love Is".

Jak na rasową gwiazdę pop przystało, biednie nie może być ani na featuringach, ani w muzyce. Zacznijmy od tych pierwszych, bo lista płac może nie imponuje liczbą ksywek, ale ich popularnością już tak. Na "Changes" dograli się przynudzający w swoim stylu Post Malone, o dziwo bezbarwny Travis Scott, który trapowe "Second Emotion" mógłby wykorzystać zdecydowanie lepiej, nijacy Clever i Lil Dicky oraz ratująca pościelowe "Get Me" Kehlani, która stała się najjaśniejszym punktem całego albumu. Osobną historią jest singlowe "Intentions" nagranie z Quavo. Wyświetlenia oczywiście się bronią, przezroczystość numeru już nie, ale warto pochwalić PR, bo utwór powstał we współpracy z fundacją Alexandria House, wspierającą kobiety i dzieci. Przynajmniej za to należą się duże brawa.

Spośród całej przeciętności tekstów, na olbrzymi plus zasługuje muzyka, a ta jest zwyczajnie świetna. "Changes", zgodnie z oczekiwaniami, jest bardziej popisem producentów, zwłaszcza Poo Beara, stałego współpracownika Biebera, odpowiedzialnego za zdecydowaną większość muzyki, niż wokalistów. W pierwszej chwili może wydawać się, że wszystko zlewa się w jedną całość, jednak wszystkie podkłady to pierwszoligowe, zbudowane na oszczędnych melodiach nowoczesne r'n'b z trapowym posmakiem i kilkoma wycieczkami w inne rejony, gdzie królują "E.T.A.", "That's What Love Is" oraz tytułowa piosenka. Pięknie rozpływa się "Habitual", świetnie brzmią pogłosy w "Available" i tło "At Least For Now" - doprawdy ciężko się do czegokolwiek przyczepić.

Z "Changes" jest trochę jak z ubraniami z sieciówek - w reklamach jest całkiem bogato, pierwsza przymiarka może nie powoduje "wow", ale sprawia, że produkt da się polubić. Oczywiście jest to możliwe i w tym przypadku - tak, jak wiele razy takie ciuchy się zakłada, tak często nowy Justin Bieber może zagościć w głośnikach. A na ile nam wystarczy, to już bardziej kwestia samego użytkowania, a w tym przypadku - słuchania.

Justin Bieber "Changes", Universal Music

5/10

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Justin Bieber
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy