Julia Marcell "Skull Echo": Muzyczna Liga Mistrzów [RECENZJA]
Kamil Downarowicz
Niektóre owoce smakują najlepiej, kiedy są już bardzo dojrzałe. Podobnie jest z Julią Górniewicz, która wydając kolejne płyty, osiąga coraz wyższy i jakościowo doskonalszy poziom artystyczny tworzonej przez siebie muzyki. "Skull Echo" to zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką nagrała w swojej dotychczasowej karierze i zdecydowanie najbardziej dojrzała.
"Stadiony świata" - zazwyczaj właśnie w ten sposób komentowane są wyjątkowej urody bramki zdobywane przez piłkarzy naszej rodzimej Ekstraklasy. Marcell, która już od jakiegoś czasu gra na szpicy polskiej alternatywy muzycznej, udało się właśnie takie perfekcyjne uderzenie wykonać. Kibice szaleją, transfer do FC Barcelony tli się na horyzoncie, drzwi do kadry narodowej stoją otworem. A wszystko to dzięki najnowszemu projektowi tej nietuzinkowej artystki, który nosi tytuł "Skull Echo". Kryje się pod nim zarówno album muzyczny, jak i pełnometrażowy film. Obie rzeczy są co prawda tematycznie połączone, ale funkcjonują jako byty niezależne.
Bytem niezależnym jest też z pewnością Julia Górniewicz. Jako piosenkarka od lat funkcjonuje w tzw. branży na własnych zasadach, nie wchodzi w podejrzane układy, nie gra pod publiczkę i nie ogląda się na tymczasowe mody. Teraz, na początku 2020, kiedy wszyscy chcą brzmieć, jak Dawid Podsiadło (posłuchajcie choćby ostatniego singla Artura Rojka "Sportowe życie") Julia również chce mówić własnym głosem - wyrazistym, doniosłym i budzącym respekt.
Na płycie króluje gęsta, przestrzenna elektronika spod znaku electro, synthwave’u i popu. Całość spinają zaś nocne, mroczne i naznaczone nostalgią opowieści o przemijaniu, samotności i poszukiwaniu samego siebie. W odróżnieniu od wydanego w 2016 frywolnego i lirycznego albumu "Proxy", gdzie Marcell z przymrużeniem oka opowiadała o współczesnym świecie, teraz otrzymujemy materiał zdecydowanie bardziej poważny. Na szczęście ilość powagi w powadze nie przekracza poziomu krytycznego i nie zostajemy przez wokalistkę przygnieceni nadmiarem patosu i pretensjonalności. Julia doskonale wyczuwa granice słowa i dźwięku, których nie powinna przekroczyć. Obnaża swoje emocje, ale nie jest przy tym ckliwa, raczej subtelna i wyważona. Wierzy w inteligencje odbiorców, ufa im. To ważne, bo muzyka zawarta na "Skull Echo" może wydawać się początkowo trudna, musimy mieć więc dla niej cierpliwość i czas. W końcu z pewnością dostrzeżmy jej unikatowość i przyciągającą moc.
Ulubione numery? Z pewnością wielowarstwowa, niepokojąca, ale równocześnie posiadająca liryczne jądro "Mama". Zakochałem się też całkowicie w otoczonym eteryczną mgiełką kawałku "Prawdopodobieństwo", w którym miarowe, hipnotyczne uderzenia basu cudownie współpracują z głosem Julii. Coś wspaniałego. A jest jeszcze absolutnie fenomenalna "Ekstaza Intelektualna", gdzie początkowe ambientowe plamy klawiszy zlewają się z czasem w nerwową melodię podbijaną impulsywnymi uderzeniami perkusji oraz niemal dyskotekowa w swojej formule "Moment i wieczność". Wyróżnia się również posiadająca przebojowy potencjał "Nostalgia", w której pobrzmiewają echa pierwszej płyty Chromatics. Wielbiciele "Stranger Things" powinni poczuć się, jak w domu.
Choć mamy dopiero luty, zaryzykuję tezę, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych muzycznych polskich wydawnictw w 2020 roku. Julia Marcell nagrała świetną, nasyconą transową elektroniką płytę, wypełnioną wyjątkowej urody melodiami i partiami, które celnie trafiają w najbardziej czułe punkty słuchaczy. Odwołując się ponownie do piłki nożnej - jest to absolutna muzyczna Liga Mistrzów.
Julia Marcell "Skull Echo", Mystic
9/10