Reklama

Jerzyk Krzyżyk "Serce": Dziecko krainy grabieży [RECENZJA]

Szukaliście tej żywej, wulgarnej, chwytliwej, prowokującej i świetnie zrobionej muzyki, która działa jak szybki prysznic po ciężkiej pracy. Tylko jeszcze o tym nie wiedzieliście. Za infantylną ksywką Jerzyk Krzyżyk kryje się znacznie więcej niż oczywista ironia. Na przykład ludzie świadomi, wrażliwi i bardzo zdolni.

Szukaliście tej żywej, wulgarnej, chwytliwej, prowokującej i świetnie zrobionej muzyki, która działa jak szybki prysznic po ciężkiej pracy. Tylko jeszcze o tym nie wiedzieliście. Za infantylną ksywką Jerzyk Krzyżyk kryje się znacznie więcej niż oczywista ironia. Na przykład ludzie świadomi, wrażliwi i bardzo zdolni.
Okładka albumu "Serce" /materiały prasowe

Kim jest Jerzyk Krzyżyk? To dobre pytanie. Jednak nie raperem, choć składnię i gęstość ma rapową, a poporcjowane jest to jego pisanie tak, jakby tylko czekało na położenie na bit. Słowo "wokalista" wydaje się zbyt bezpieczne, nie z tego świata, bo choć mamy do czynienia z typem muzykalnym, odruchowo ciągnącym do melodii, to przy tym na tyle przekornym, by uwypuklać elementy antywarsztatu. Określenie "performer" jest z kolei nazbyt niebezpieczne - sugeruje jakąś pretensję, chęć ucieczki od odpowiedzialności za muzykę, przy czym jest w Jerzyku zwykły chłopak, który chce i mimo wszystko umie fajnie grać, nie można tego aspektu zlekceważyć. 

Reklama

Po wielokrotnym przesłuchaniu "Serca" (i przeczytaniu treści Filipa Kalinowskiego z dołączonego zina) będę zatem obstawać przy tym, że Krzyżyk jest scyfryzowanym, zimnym punkiem, przeżutym i wyplutym przez rap. Dostał kiedyś Siekierą, potem oślepł od warszawskich świateł, ciekną z niego wersy. Wersy różne, bo - jak sam mówi - "głupie rzeczy bardzo humanizują sztukę współczesną"

Pamiętam pierwszy kontakt ze słodko-ostrym, a na drugim planie również kwaśnym singlem "Ona mi". Powarkiwanie gitary, masywny, charczący post-punkowy bas, a potem to już jakaś witch house'owa czeluść. Gość za mikrofonem łączący trapowo-popową chwytliwość autotune'owego śpiewokrzyku z popowo-trapową zdawkowością, naiwnością i nieporadnością frazy. 

To "słodka jak wedel / ciężka jak mebel" jak ze słabego freestyle'u z 2005 roku. Ten "mlon" ponoć z gwary białostockiej. Ta "głupia baba", gdzie po Strajku Kobiet masz wrażenie, że niewielu względnie świadomym młodym taka zbitka by przeszła przez usta, po prostu nie. I ten refren, od którego żadną miarą nie idzie się uwolnić. "Ona mi" jest w Polsce jednym z większych singlowych wydarzeń w ostatnim czasie, zostaje w głowie, miesza uczuciami. I takich wydarzeń mamy na tej płycie więcej. Ba, właściwie są same takie.

Nad Jerzykiem jeszcze się pochylę, ale to już najwyższy czas, by przedstawić producenta całości. Odpowiedź na pytanie o to, kim jest Urbanski, jest dla odmiany prosta. Kompozytor, multiinstrumentalista, znany z filmu, teatru, reklamy, singli Wieniawy, Lipnickiej i Tymka, ale też zespołu Rysy, remiksów Mesa oraz PRO8L3M-u. Facet mógł sobie pozwolić tym razem na wszystko, do woli brudzić, psuć i przesterowywać, na pytanie "jakie chcesz efekty?" odpowiadać samemu sobie memicznym "tak". Spod zasyfionego śniegu i tak co rusz kiełkuje i rozkwita mu pop.

Wyziębione "Taki i nie taki" skutecznie budzi niepokój. W "Wężach na szyi" ta szczypta zgiełku i chaosu okazuje się niezbędną przyprawą. W krotochwilnym "Targówku" knajpiany klawisz Patryka Kraśniewskiego cichnie, na podwórko wpada Skynet, aura syntetycznieje. Tak jak "Boys Boys Boys" brzmi jak dekonstrukcja klubowego numeru na potrzeby nowego serialu Żulczyka, tak "Rrari" jak pastisz SBM-owego trapowego bangeru z gitarką i wokalistką. Mój dobry kumpel porównał balladowy numer tytułowy do... "Do Ani" Kultu i w ogóle nie ma racji, no ale trochę ma.   

Albumu słucha się tak dobrze, bo Urbański nie działa obok Krzyżyka, działa z nim (a także z gitarzystą, basistą i klawiszowcem), w pełnym zrozumieniu. Pisałem o "Takim i nie takim"? To zimno nie gra bez dadaistycznego tekstu, tak jak i nie ma mrowienia emocji przy "Sercu" bez liryczno-terapeutycznego rozsmarowania się piosenką, w piosence. 

Chwaliłem "Rrari"? Efektu SB Maffiji nie uzyskano by bez wersów w rodzaju "Nie ma z kim się kochać / nie ma z kim się układać / Chciałbym się tu z nimi pobić / Żeby mieć tu przed kim płakać" (to jest dopiero "rewolucja romantyczna!") albo "Robie se siku / na nieudaczników" (tak mógłby nawinąć Jan-Rapowanie). Bardzo dobrze wypada też dwugłos z Samarą, będącą na tej płycie jak pół-Sanah, pół-Margaret. A "Tańczę sam"? Nic nie irytuje tak, jak to przeładnione, łzawe pianino i dziamgający Jerzyk, zdolny rozmemłać na papkę każdą głoskę. I o to chodziło!

Krzyżyk to jest ten Zdechły Osa w wersji 2.0, którego można z dziką przyjemnością słuchać i do którego można wracać, któremu można zaglądać bez strachu za intrygującą scenografię, bo broni się poza kategoriami ciekawostki, manifestu i tematu na wzruszający esej dla kolegów. Jest w tym na pewno zasługa nieco przetartego szlaku i producenta-wyjadacza przy boku, ale nie chciałbym na koniec Jerzykowi umniejszać, bo to fenomen. Jestem rozerwany w każdym znaczeniu tego słowa. 

Jerzyk Krzyżyk "Serce", Dyspensa Records

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy