Indyjska to melodia

Michał Rudaś "Shuruvath", MyPlace

Okładka płyty "Shuruvath"
Okładka płyty "Shuruvath" 

Debiut Rudasia przywodzi na myśl indyjską herbatę. Niby nic nadzwyczajnego i słodkie to strasznie, ale jeśli jest odpowiednio podana, egzotyczny posmak zapamiętamy na długo. A "Shuruvath" zrobione jest wyjątkowo dobrze.

Nie byłem przekonany do tej płyty. Produkcja Adama Sztaby, udział Michała Grymuzy i zwarte na okładce komplementy Marka Niedźwieckiego kazały oczekiwać przedsięwzięcia towarzyskiego, a nie artystycznego. Ot, nijakiej zabawy sesyjniaków i rutyniarzy. I jeszcze to CV Michała Rudasia, gdzie znajdziemy programy "Szansa na sukces", "Jaka to melodia" i "Taniec z gwiazdami", co rekomendacją jest - najdelikatniej mówiąc - wątpliwą.

Okazuje się jednak, że Rudaś nie koncentrował się na budowaniu pozycji celebryty, ale śpiewał. W chórach gospel, w domach kultury, na płycie alternatywnej Masali, a nawet w Indiach, pod mistrzowskim okiem. O tym, co znaczy połączenie wytrenowanego głosu, azjatyckich rejestrów wokalnych i idealnie dopasowanych do nich tekstów przekonujemy się już na początku "Shuruvath", przy okazji "Dajesz mi mnie" i szczególnie udanego "Wracaj już". Ogień tańczy z wodą, a nam pozostaje bić brawo i komplementować coś, co nie ma prawa brzmieć naturalnie, niemniej tak właśnie brzmi.

Na szczęście produkcja "Shuruvath" stroni od bollywoodzkiego przepychu. Sięgnięto co prawda po całą masę instrumentów - już wyliczając te perkusyjne można się pogubić w spisie więc powiem tylko, że od precyzyjnie aranżowanych smyczków, klawiszy i gitar się zaczyna, a na flecie bansuri, sitarze i sarangi kończy. Między nimi pojawia się też kontrabas, flugelhorn czy puzon - dzięki tym wyborom "Modlitwa" jest nerwowym, niespokojnym, a przy okazji nośnym numerem, jednym z lepszych na płycie. Ale dźwięki nie atakują się nawzajem zmieniając w bezsensowny koktajl, układane są z wyczuciem i smakiem. "Zatrzymaj się" może być klubowe, "Wszystko na dobrej drodze" latynoskie , nie oznacza to jednak wykluczenia tajemniczej, nieco mistycznej strony Indii. Ona również jest obecna. Przebija zza najśmielszych pomysłów aranżacyjnych. Pierwsze skrzypce i tak gra zwykle Rudaś. Prawie wszystko mu wychodzi - w tej konwencji nawet ryzykowne metafory w rodzaju "monsunem niebo już za sobą płacze" wydają się odpowiednie, a nawiązania do Nusrata Fateha Ali Khana bezpretensjonalne.

Malkontentom pozostaje gdybanie. I rzeczywiście, gdyby "Shuruvath" odrzeć się z odpowiednio podkreślonej egzotyki, zostałby zalany glukozą, nieciekawy pop. Potwierdzają to "Będziesz tam", "Powiedz tylko słowo" czy nawet nienajlepiej wybrany, singlowy "Wiatr". W obecnej postaci album dowodzi tylko tezy, o której po Bregovicu i niby góralskiej cepeliadzie zapomnieliśmy. Muzyka świata należycie cywilizuje muzykę rozrywkową głównego nurtu.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas