Reklama

Hemp Gru "Hemp Groove": w imieniu wolności słowa, elo [RECENZJA]

Jubileusz to zawsze dobra okazja, żeby zarobić na starych i nowych fanach. W tym przypadku jest trochę inaczej. Takich "tribute'ów" dla własnej twórczości chciałoby się jeszcze więcej i aż dziw bierze, że tak banalnego pomysłu, jaki zrealizowali Wilku, Bilon, Żary i Szwed nie robią zbyt często polscy nawijacze. Albo nie mają odwagi?

Jubileusz to zawsze dobra okazja, żeby zarobić na starych i nowych fanach. W tym przypadku jest trochę inaczej. Takich "tribute'ów" dla własnej twórczości chciałoby się jeszcze więcej i aż dziw bierze, że tak banalnego pomysłu, jaki zrealizowali Wilku, Bilon, Żary i Szwed nie robią zbyt często polscy nawijacze. Albo nie mają odwagi?
Hemp Gru na scenie w 2020 roku /Karol Makurat /Reporter

Bo jednak co jest odważnego w tym, żeby poodświeżać stare numery, dodać kilka nowych rzeczy i ograć to wszystko na doskonale znanym patencie z żywymi instrumentami? Aha, i zaprosić kilku gości, którzy albo dobrze wpisują się w klimat numerów, albo pomogą wykręcić jeszcze lepsze liczby. Ewentualnie jedno i drugie.

Pamiętacie trzeci, skądinąd bardzo dobry, "Autentyk" Vienia i Pelego? Panowie z Hemp Gru poszli w podobnym kierunku i "Hemp Groove" jest zbiorem kilku odświeżonych i podrasowanych nowymi linijkami klasyków z mocnym, żywym brzmieniem. Nad całością czuwa nadworny producent Szwed SWD, jeden z najlepszych fachowców w branży. Od pierwszych taktów brzmi to świetnie i jest to zdecydowanie największa zaleta jubileuszowego wydawnictwa.

Reklama

Jest tu pełno groove'u. Weźmy takiego "Cudownego dzieciaka", gdzie na pierwszym planie jest nisko płynący bas, ale show i tak kradnie flet na wysokości refrenu. I nie tylko, bo jest też skryty gdzieś pomiędzy wersami raperów. "Nienawiść" stała się bardziej przyswajalna, ale też nic nie straciła na swojej energii. Zaskoczeniem są "Sami swoi", które zmieniło zimny beat, na znacznie spokojniejszą melodię. Żeby jednak nie było tak różowo, to rozczarowuje "Droga", która stała się dość płaska i niewspółgrająca z motywującymi tekstami. I nie zapominajmy o ważnym elemencie, którym są skrecze. Tutaj na wyróżnienie zasługują DJ-e Vazee i Cent, którzy nadali jeszcze więcej hip-hopowego klimatu "To jest to".

Oddzielny ziomalski props należy się tym numerom, które garściami czerpią z reggae. "Zjedz skręta" czy "Mary mary", mimo mniejszego, historycznego kalibru niż wcześniej wymienione numery, to zdecydowanie najważniejsze, a zarazem najlepsze kompozycje. Jamajski klimat wyłaniający się ze starych mokotowskich kamienic od polskich rastamanów w ciuchach z metką DIIL. Muzycznie, nawet dla zatwardziałych przeciwników przepalonych rytmów wprost z Kingston, robi wrażenie, ale swoje też robią raperzy. Sam Bilon na wysokości refrenu jednego z highlightów "Braterstwa" aż nadto czuwa się w rolę warszawskiego Petera Tosha, w czym wiernie towarzyszą mu Wilku "THC moje drugie imię" WDZ i Żary, już nie taki zwykły jak kiedyś, ale bardziej wyluzowany i lepiej czujący podkład.

Hemp Gru oprócz mocnej produkcji zawsze stawiało też na ten mityczny przekaz. Że niby ważne treści. Walka z systemem, ziomeczki na osiedlu, policyjne śc..., ekhm, to wróg największy. W tej materii wszystko zostaje po staremu - władza się zmieniła, przekaz w TV jest zupełnie inny, ale u HG wszystko po staremu, łącznie z zabawnymi lapsusami jak "cofanie się wstecz", bo już od "wieka odchodzi się daleko", a nie stawia się kamień. Wychodzą też trochę poza swoje podwórko i szerzej analizują w "Obudź się", ale to tylko dodatek.

Kolorytu dodają goście, chociaż nie zawsze w jaskrawych barwach. Kali walczył jak Samson, jednak została mu bezradność. Onar z przypadkowym "Hokus pokus / było mało, będzie dużo" potwierdza, że w "Samych swoich" również znalazł się przypadkowo. Podobać się za to może prosty rap Aviego, momentami wręcz za bardzo: "Rodziny rozbite jak łuki brwiowe / Ciosy, które otrzymam, nim unik zrobię / Godziny, których brak zawsze w dobie / Te uczucia, które tak tłamszę w sobie". Są jeszcze inni - Kękę, Paluch czy Dudek P56. Ksywki mocne, zwrotki niekoniecznie.

Zostawię na boku te legendy, że to HG miało być pierwsze, nie (Mistic) Molesta, te wieloletnie oczekiwanie na debiut, potężny hajp w momencie premiery itd. Minęło wiele lat, skład ciągle działał, aż wreszcie postanowił zamknąć pewien etap. A tak na przekór wszystkim. "Hemp Groove" to nie tylko ciekawostka i dobre zwieńczenie, bądź co bądź, klasycznej dyskografii, ale też dowód dla niedowiarków, że z tego typu treści da się zrobić coś na maksa melodyjnego, bujającego i zwyczajnie dobrego.

Hemp Gru "Hemp Groove", Warner Music Poland

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Hemp Gru | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy