Gorillaz "Cracker Island": "Włącz coś normalnego" [RECENZJA]

Ignacy Puśledzki

Ignacy Puśledzki

Może za mocno żyję przeszłością, ale Gorillaz wciąż jawi mi się jako ta wielka bomba świeżości, która spadła na muzyczną scenę w 2001 roku. Debiut, "Demons Days" (przede wszystkim!), a nawet "Plastic Beach", to albumy, które uważam za więcej niż bardzo dobre. Niestety, przypominając sobie niedawno dyskografię grupy, dotarło do mnie dość brutalnie, że z dalej robiło się już… coraz słabiej. Jak wypada najnowszy album projektu Damona Albarna i Jamiego Hewletta? Cóż, rewolucji nie ma.

Okładka płyty "Cracker Island"
Okładka płyty "Cracker Island"materiały promocyjne

Utwór tytułowy natychmiastowo wprowadza w taneczny nastrój. Z miejsca słychać, kto chwycił za basówę w tym elektrofunkowym bangerze. Przyjemność słuchania "Cracker Island" to oczywiście nie tylko sprawka Thundercata, ale trzeba powiedzieć, że Gorillaz zawsze stało dobrymi featuringami. Pamiętacie minę Joan Cusack, kiedy Jack Black w "School of Rock" puścił jej numer Stevie Nicks z szafy grającej? Miałem taką samą, kiedy usłyszałem wokalistkę Fleetwood Mac w ejtisowym "Oil".

Wspaniale wypada melancholijne, delikatne i trącące latami 60. "Possession Island", w którym słyszymy Becka. Ten numer wypełnia serce przyjemnym ciepełkiem i nawet jeśli nie ma za bardzo gorylowego vibe'i, nie zamieniłbym tej końcówki na nic innego. Super rozwija się "Skinny Ape" i pięknie wybucha na końcu drugiego refrenu, na koncertach ten moment może być highlightem. W przebojowym "Silent Running" Albarn doskonale uzupełnia się z Adeleye Omotayo - to był bardzo dobry strzał na singel.

No ale właśnie, to 5 kawałków. A reszta? Niby jak zwykle przelewa się tu wiele różnych tropów - rap, dub, pop, psychodelia i synth pop mieszają się ze sobą co rusz, ale ostatecznie wszystkie kompozycje mają podobne tempo, podobny nastrój i mimo dość krótkiego czasu trwania tego longplaya, zdarzało mi się ziewnąć. Okej, wyróżnia się nagrana z Bad Bunny "Tormenta", ale niestety na minus. Latino popik z rapowanymi zwrotkami miał być pewnie ukłonem w stronę młodszej publiczności, ale wyszło trochę jakby to Albarn dograł się numeru Bad Bunny, a nie odwrotnie. Może miała to być potrzebna tej płycie odmiana, ale chyba odrobinę przedobrzono.

Niestety, spójny i całkiem trafny koncept Albarna dotykający odciętego od świata zgromadzenia, niknie i nie wybrzmiewa tak, jakby mógł. Bo tu po prostu brakuje kawałków, które chciałoby się zapętlać. Brakuje nowego "Clinta Eastwooda", brakuje "Feel Good Inc.", no po prostu brakuje przebojów.

Wiecie jak to jest, kiedy wkręci mi się na dłużej cięższy jazz albo brudne rapsy, żona czasem prosi, żebym puścił w końcu "coś normalnego". "Cracker Island" wydaje się w tej sytuacji idealną propozycją - nie ma tu ani niczego, co by nam się mogło nie podobać, brakuje też momentów wyraźnego zachwytu. Taka muzyka tła. No, taka fajna. Drobne zachwyty mogą się pojawić, ale dopiero za trzecim, może czwartym odsłuchem, kiedy ucho zacznie mocniej wyłapywać ciekawostki w aranżach i produkcji. Boję się tylko, że niewielu słuchaczy da nowemu krążkowi Gorillaz tę szansę - pierwszy mocno mnie wynudził.

Dałbym Albarnowi za ten album 6,5/10, ale połówek nie wystawiamy. Schodzę zatem w dół, bo chociaż "Cracker Island" jest płytą naprawdę sympatyczną i pewnie jeszcze parę razy do niej wrócę (na przykład jeśli żona będzie krzyknie "pas!", gdy mnie trochę poniesie z domową didżejką) , mam spore obawy, że za rok nikt już nie będzie o niej pamiętał.

Gorillaz, "Cracker Island", Warner Music Group 6/10

Gorillaz na Open'er Festival 2018INTERIA.PL

Open'er Festival 2018: Koncert Gorillaz

GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show
GorillazShow The Show


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas