Fascynacje i frustracje

La Roux "La Roux", Universal

Okładka płyty "La Roux" La Roux
Okładka płyty "La Roux" La Roux 

Wydawałoby się, że syntetyczne dźwięki sprzed prawie trzech dekad zostały wyeksploatowane ponad miarę i w tej estetyce nic ciekawego nie ma prawa już powstać. A jednak powstało. W dodatku jest rude...

Londyńskiemu duetowi La Roux (wokalistka Elly Jackson i producent Ben Langmaid) wydaje się, że mamy początek lat 80., a szczyty list przebojów okupują wczesne single Depeche Mode, Human League czy Heaven 17. Synthpopowe piosenki, których melodie można zagrać na klawiszach jednym palcem, a rytm zapewni prymitywny automat perkusyjny.

Dodajmy bezczelną zrzynkę z Annie Lennox, bo ekspresja wokalna Elly Jackson jest więcej niż podobna do stylu śpiewania wokalistki Eurythmics. Jackson ma też podobnie androginiczną urodę - chłopiec to czy dziewczyna? Na koniec dorzućmy do tego koktajlu przerysowaną fryzurę: rudą, sterczącą do góry grzywkę, przy której nawet Morrissey w swoich najlepszych latach ze wstydem musiałbym przygładzić włosy...

Najlepsze jest to, że tak ryzykowny melanż się sprawdził. Debiutancki album La Roux, zatytułowany - ach, jakże oryginalnie - nazwą zespołu, to zestaw świetnych, przebojowych piosenek. Tylko tyle i aż tyle. Piosenek nie tak chwytliwych i popowych, jak dokonania Lady GaGa, bo przeznaczonych dla bardziej wyrobionych słuchaczy, przez co dużo ciekawszych. Choć przebojowości na "La Roux" nie brakuje - na cztery pierwsze utwory, trzy to singlowe perełki ("In for the Kill" -

zobacz klip

, "Quicksand" i "Bulletproof"). Nie ma za to na tej płycie niespodzianek, ale i nie są potrzebne.

La Roux tętni neonowym, fluorescencyjnym blaskiem, poklepuje syntetycznym pulsem, odurza zakurzonym brzmieniem syntezatorów i kłuje lodowatym zimnem głosu Elly. Z jednej strony dużo tu gęstego lukru, od którego czasami aż boli głowa, ale również i sporo chłodnej przestrzeni, która pozwala przewietrzyć momentami zbyt stężony odór słodkości.

Gorzkiej nuty dodają teksty piosenek, głównie koncentrujące się wokół nieszczęśliwej miłości lub jednonocnych zauroczeń. Ubogi romantyzm XXI wieku, w którym bardziej od bezpośrednich rozmów liczą się smsy, a fascynacja zamieniająca się we frustrację, jak w "Fascination" śpiewa Elly. Taka jest też ta płyta. Z jednej strony frustrująco nieoryginalna, z drugiej fascynująco udana.

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas