Reklama

Elton John "The Lockdown Sessions": Fuzja pokoleń [RECENZJA]

Elton John przyzwyczaił nas w ostatnich latach do lekkiej monotonii. Teksty autorstwa Berniego Taupina pozostawały bez zarzutu, ale w pewnym momencie w przypadku ostatniego albumu, "Wonderful Crazy Night" można było odnieść wrażenie, że Elton powiedział już wszystko. Mimo to jego miłośnicy byli zadowoleni z tego układu - stylistycznej mieszanki ballad, a także sporadycznie, przebojowego materiału. "The Lockdown Sessions" pokazuje, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Elton John przyzwyczaił nas w ostatnich latach do lekkiej monotonii. Teksty autorstwa Berniego Taupina pozostawały bez zarzutu, ale w pewnym momencie w przypadku ostatniego albumu, "Wonderful Crazy Night" można było odnieść wrażenie, że Elton powiedział już wszystko. Mimo to jego miłośnicy byli zadowoleni z tego układu - stylistycznej mieszanki ballad, a także sporadycznie, przebojowego materiału. "The Lockdown Sessions" pokazuje, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Elton John powrócił z "The Lockdown Sessions" /Universal Music Polska /materiały dystrybutora

Nowa płyta "The Lockdown Sessions" powstała w dość dziwnych warunkach. Po raz pierwszy muzycy nagrywali za pośrednictwem Zooma (platformy do rozmów), a w studiu oddzieleni plastikowymi ściankami. Dodatkowo pandemia koronawirusa zamknęła w domu 74-letniego muzyka, który był przecież w trakcie pożegnalnej trasy. Trasy, która z powodu kolejnych problemów zdrowotnych będzie wciąż przekładana. Ale John tego czasu nie zmarnował. W trakcie opieki nad swoimi synami, Elton mógł trochę odpocząć - nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim artystycznie. Tej świeżości i "odcięcia" potrzebował chyba od kilku lat, bo jego najnowsza płyta nie przypomina jego ostatnich, dość standardowych dokonań.

Reklama

Na albumie mamy coś, czego już od kilku lat Elton John nie zaserwował swoim miłośnikom. Spragniony kontaktu z innymi muzykami John, zaprosił do współpracy swoich dawnych przyjaciół, ale także największe współczesne gwiazdy. Czegoś takiego próbował już z albumem "Duets", wydanym w 1993 roku (wówczas dość kiepsko ocenianym przez krytyków i fanów). Po tym czasie Elton zdecydował się dać jeszcze jedną szansę duetom i tak dostaliśmy najnowszy longplay muzyka.

Od dekad w popowej, mainstreamowej muzyce nie było drugiej takiej jakości jak John. Duet Bernie Taupin/Elton John jest ikoniczny niemal tak samo jak Lennon/McCartney czy Jagger/Richards. Zwieńczeniem kariery duetu (który wciąż tworzy) można nazwać Oscara, którego otrzymali w 2020 roku za piosenkę "I'm Gonna Love Me Again" z filmu "Rocketman". Na tym albumie brakuje uwielbiającego poetyckie przenośnie Taupina, co widać w warstwie tekstowej na pierwszy rzut oka.

Na "The Lockdown Sessions" składa się 16 piosenek. W każdej Elton prezentuje się z innym wykonawcą, a płytę otwiera przebojowe "Cold Heart (PNAU Remix)" z Duą Lipą. Muzycznie - album jest bardzo różnorodny, ale z każdej strony jest to dobry jakościowo pop z rozmaitymi domieszkami. Każdy z gości na albumie tworzy muzykę w swoim nurcie, a Elton John jest niejako klamrą, która spina całość. Głosy - szczególnie młodych muzyków - dopełniające partie Eltona dodają świeżości całemu materiałowi.

W pozostałych piosenkach słyszymy m.in. Miley Cyrus, Lil' Nas X, Nicki Minaj, Years & Years, Steviego Wondera czy Brandie Carlile. Barwa Eltona na przestrzeni lat bardzo się zmieniła, dlatego młodsze towarzystwo "odbiera" tym nowym nagraniom nieco patosu, a mówiąc dokładniej "odkurza" nieco przestarzałe stylistycznie dokonania muzyka. Jest to też mrugnięcie okiem do młodszych odbiorców, którzy Eltona znają często na przykład jedynie z "I'm Still Standing", by zainteresowali się jego potężnym muzycznym dorobkiem.

Podczas słuchania "The Lockdown Sessions" zastanawiałem się, czy Eltonowi nie jest trochę głupio wobec wieloletnich fanów, bo mogą oni być rozczarowani dość popowym i komercyjnym brzmieniem. Ale tym, którym nie podobają się utwory nagrane z młodymi i kontrowersyjnymi gwiazdami popu (Lil' Nas X) czy raperami (Young Thug i Nicki Minaj), Elton oddał z nawiązką.

Wśród tracklisty "The Lockdown Sessions" znajduje się kilka utworów, które kiedyś zasłużą na miano klasyków w jego repertuarze. Na pierwszą myśl przychodzi "Learn to Fly" (z Surfaces) w stylu jazzowo-soulowego lo-fi, które mocno wyróżnia się na tle pozostałych popowych melodii. Podobnie jest z zakorzenionym w country, spokojnym "Simple Things", nagranym z Brandi Carlile. Dość zaskakującym jest rockowy duet z Eddiem Vedderem w "E-Ticket", który przypomina rock'n'rollowe dokonania Johna z początku lat 70. "Cold Heart" nagrane z Dua Lipą zdążyło od sierpnia (gdy singel został wydany) znużyć już pewnie wielu słuchaczy radia. Nadanie nowego życia staremu przebojowi, mimo wszystko wyszło Eltonowi wyśmienicie, a przeróbka "Sacrifice", która stylistycznie odmienia pierwotne znaczenie piosenki, jest największym przebojem Eltona Johna w Wielkiej Brytanii od 16 lat. 

W piosence "Stolen Car" prezentuje się dawno niesłyszana Stevie Nicks, a John okrzyknął ten duet swoim "ulubionym". Dźwiękowe nawiązania do "Your Song" są słyszalne już z pierwszym dźwiękiem, a takie - dość niespotykane - muzyczne spotkanie kultowych muzyków jest czymś, dla czego warto było czekać na ten album. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy "The Lockdown Sessions" musiało się wydarzyć, odpowiadam - tak. Z powodu kolejnej piosenki.

Klejnotem w koronie tej płyty jest "Finish Line" ze Steviem Wonderem. Muzycy współpracowali już ze sobą (Wonder gra solo na harmonijce ustnej w przeboju Johna "I Guess That's Why They Call It The Blues" z 1983 roku, spotkali się też w piosence z innymi gwiazdami "That’s What The Friends Are For" z repertuaru Dionne Warwick), ale nigdy nie zaśpiewali w jednym utworze. Niezwykle zapadająca w pamięć melodia, gospelowy refren, a także (jak zawsze emocjonalne) solo na harmonijce ustnej uczynią z tego utworu piosenkę, która za kilka lat bez zwątpienia znajdzie się na kolejnej płycie z cyklu "Greatest Hits" Johna.

Cały album nie kończy się jednak na wielkim triumfie z Wonderem, a nostalgicznym "I'm Not Gonna Miss You" (w duecie z Glenem Campbellem). Była to ostatnia piosenka nagrana przez muzyka, który zmarł w 2017 roku. Jest to jednocześnie świetne zakończenie tej muzycznej podróży, którym Elton poniekąd wraca na własne, muzyczne ścieżki.

"The Lockdown Sessions" to jedna z lepszych płyt Eltona w ostatnich latach. Dostajemy na niej prawdziwy muzyczny rollercoaster. Dosłownie, bo niektóre dość przeciętne utwory mieszają się z muzycznymi perłami. Perłami - jednymi z lepszych wydanych przez niego w ciągu ostatnich trzydziestu lat.

Elton John "The Lockdown Sessions", Universal Music Polska

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Elton John | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama