Reklama

Da Vosk Docta "Opal Black": Purpurowe życie [RECENZJA]

O czym przekonuje przemyślana i spójna brzmieniowo płyta Da Vosk Docta? O tym, że "wygrzane" płyty warto robić z chłodną głową na karku. I że generyczne bity z taśmociągu kastrują młodych raperów. Ci powinni szukać muzyki na bandcampach twórców muzyki elektronicznej. Najlepiej takich, którzy od lat pracują na renomę.

O czym przekonuje przemyślana i spójna brzmieniowo płyta Da Vosk Docta? O tym, że "wygrzane" płyty warto robić z chłodną głową na karku. I że generyczne bity z taśmociągu kastrują młodych raperów. Ci powinni szukać muzyki na bandcampach twórców muzyki elektronicznej. Najlepiej takich, którzy od lat pracują na renomę.
Okładka płyty "Opal Black" Da Vosk Docta /

"Ludzie pytają kiedy producencka / zbiorę odrzuty, to będzie świetna" - nawinął sarkastycznie nasz rodzimy superproducent NOON. Nie da się ukryć, że tak zwany "album producencki" zbyt często funkcjonował w rapie jako zsyp - na niesprzedane nikomu bity i zwrotki, które pozostawały jako efekt uboczny pracy nad własnymi nagraniami.

Było parę skoków na kasę, kiedy głośne ksywki sięgały po głośne ksywki, co czasem prowadziło do płyt tak dobrych jak pierwszy "Kodex" White House, ale zwykle do nużąco rzemieślniczych i wyrachowanych krążków. Było trochę sytuacji, gdy znużony niekończącym się czekaniem na nadesłanie zwrotek artysta robił coś z kolegami - zadowoleni też byli przede wszystkim koledzy.

Reklama

Żeby być uczciwym, należy wspomnieć o tych, dla których klucz Excela bądź klucz znajomościowy nie był wystarczający i podjęli wysiłek mający na celu uzyskanie rzeczy nieoczywistej, utrzymanej w klimacie, pozostawiającej bez wrażenia kliknięcia w jakąś preparowaną algorytmem playlistę.

Wspomnę tu chociażby o "Laboratorium" Młodzika, prawdziwym kompendium rapu alternatywnego, dość niesprawiedliwie uznanej za porażkę, stanowiącej ciekawe studium zła "Zarazie" DJ-a B i Szczura czy klasycznym "Świeżym materiale" Waco - niby to było warszawskie i uliczne, ale sporo szumu robiła tam ekipa z Trójmiasta bądź reprezentanci "jasnej strony". I od razu spieszę donieść, że album Da Vosk Docta należy właśnie do tej kategorii.

Wrocławski producent to elektronik, specjalista od basu, a więc ci, którzy poszukują tu organicznego hiphopowego ciepełka nie mają czego szukać - jest bardzo miejsko, niemniej zimno, raczej w klimacie krakowskich piwnic opanowanych przez Czeluść niż jam session ludzi ze szkoły na Bednarskiej. Jest również słodko i kwaśno, bity zrobią cię słuchaczu na purpurowo i mam na myśli kodeinę, nie kardynałów. Ze środowiska samego DVD poszło jak najbardziej uprawnione skojarzenie z Claimsem Casino, choć jeszcze wymowniej atmosferę płyty opisują zarapowane na niej wersy - "mój mózg zabrudzi twój dancefloor" i "Jezus nam polał do szklanki". "Netfliksowe życie" to również określenie całkiem w punkt.

Piszesz Da Vosk Docta, myślisz doświadczony zawodnik - pamiętam go jeszcze z 2013 roku, próbował swojego autorskiego podejścia do jazzującego katalogu Ninja Tune, remiksowali go Palmer Eldritch i Teielte. Był na tyle pracowity i zdolny, że z czasem trochę mówiono o nim zagranicą, trochę w Polsce, choć wiedzieli ci, co mieli wiedzieć.

Teraz będzie głośniej, bo płyta z raperami, wiadomo. Tych producent dobrał sobie według klucza lokalnego, przez co sporo tu wrocławskiego undergroundu, ale też wyborów pokrywających się z akcją Popkiller Młode Wilki, branżowym poszukiwaniu świeżych talentów. To komplement, tym bardziej, że "opalowa" selekcja wydaje się część z nich wyprzedzać, bo Zibex, Zdechły Osa czy Proseko to jeszcze melodia przyszłości. Listę domykają wyjadacze dający się poznać z otwartej głowy - eksperymentalne Jetlagz, mocno poszukujący w 2020 r. Bonson i operujący gdzieś między nową i starą szkołą Kobik.

Co łączy to wszystko? Trip, czy jak kto woli haj bądź odlot. W fantastycznie produkowanym "Kolorycie" (pętlony, skrzypiący madlibowy sampel, ciężki, wolny clap i dużo basu) chmury słów oraz skojarzeń płyną i to inaczej niż u reszty. Żadnego poczucia, że ktoś tu już tak myślał czy nawijał. Profeat razem z gospodarzem trzyma "Lunatyka" na granicy snu i jawy, obaj dobrze ją wyczuwają.

W "Till Coffin 2" zejście Młodego Dzbana do wtóru pałętającego się po kompozycji, pitchowanego wokalu wydaje się niepokojąco serio. Kiedy ten gość nie żartuje, jest w jego słowach coś druzgoczącego. Gverilla płynie spokojnie i pewnie wśród akordów pianina zgłaszając akces do kolonizacji Marsa wespół z Elonem Muskiem. Zibex przeciwnie, twardo stoi na ziemi, będąc tak wprost i tak prostolinijnym jakby ta fioletowa koda w kubku zawierała jakiś eliksir prawdy. Melodyjne "Posyp" bez wątpienia przysporzy surowemu stylowi fanów.

W "4 kobietach" Zeamsone'a (ale skok jakości w pisaniu!) i Bonsa z garści spostrzeżeń porobionych obserwatorów, którzy nie mieli prawa do siebie pasować, a jednak sobie nie przeszkadzają, wyłania się niemal publicystyka. I dobrze! Inny duet, przedstawiciel Brain Dead Familii Floral Bugs i żołnierz Biura Ochrony Rapu Kobik, robią nieostre zdjęcie z cyklu "Las Vegas Parano, osiemnasta rano" lub jak kto woli "ogółem Dirty Dancing". Rozwlekłe smyki ciągną się jak kac, bas kotłuje w żołądku.

Kukon w "5 blondynkach" funduje neonowe noir, ma coś z Fokusa, coś z Kartky’ego i coś z wychowanego na trapie Raymonda Chandlera - na parujący bit przemyca dużo plastycznych detali. I następny na płycie Siles idealnie się w to wpasowuje - barwą, niedosłownością narracji, nastrojem. "Widziadło" to nienaganny technicznie rap czerwonych oczu, wyrazisty jak rzadko kiedy przedtem. Tu oklaski dla Da Vosk Docta, bo najwyraźniej umie młodych uskrzydlić. Be Vis zawsze brzmiał dla mnie jak suma obowiązujących patentów nie raper, a tu słucham go z przyjemnością, w czym duża zasługa syntetycznych pasaży i rytmu, który łapie i nie puszcza.

Czego krążkowi "Opal Black" brakuje? Paru współpracowników, którzy podnieśliby rangę wydawnictwa szczebel wyżej. Gwiazdy, niespodzianki, czarnego konia. Największym nieobecnym jest Guzior. Dawnych nagrań obu panów starczyłoby na EP-kę, tym bardziej czuć deficyt tego jednego nowego, zwłaszcza, że to estetyka dla Matiego wymarzona. Przydałby się też szef NNJL, Gedz, biegle czytający elektronikę muzyczny erudyta. Albo zawsze znajdujący drogę w cloudowych oparach Kuban.

Da Vosk Docta ma mocny środek, nie ma mocnego początku i mocnego zakończenia. "Parę piosenek" to za dużo gitary w bicie i dokładnie taki refren, który wywołuje najgorsze radiowe zmory. W balladowym opakowaniu jest treść w sam raz na maturę - motywy exegi monumentum i vanitas w jednym. Konkretne, cywilizacyjne dylematy odstają od reszty ćpuńskiej płyty, całość nie wprowadza w nią dobrze. Z kolei "Cash" to niewyrobiony styl Vica ciążący za bardzo ku melodeklamacji i występ Agaty Gołemberskiej, który byłby ciekawy, gdyby nie był tak zmanierowany. Utwór błaga o lepszy refren, w żaden sposób nie stawia kropki nad i ani nie każe puścić albumu jeszcze raz.

Liczę na to, że ciąg dalszy nastąpi. Trochę z powodu delikatnego niedosytu i potrzeby usłyszenia wielu innych młodych twórców odklejonych od bitów z paczek, a trochę dlatego, że daje znać o sobie jakość brzmienia. I wiem, że producent tak chciał, a nie, że tak mu wyszło. Świadomość zawsze w cenie.

Da Vosk Docta "Opal Black", MyMusic

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy