Reklama

BeatmaKings. 10 najlepszych płyt producenckich w historii polskiego rapu

Od D.J. 600 V po Metro - oto nasze zestawienie 10 najważniejszych producenckich albumów na polskiej scenie hiphopowej.

Płyty producenckie zasadniczo różnią się od typowego rapowego albumu. Wyróżnia je przede wszystkim postać autora muzyki czuwającego nad całością i dobierającego gości. W większości przypadków jest on producentem wykonawczym, który ma wreszcie okazję pokazać, jak wyglądałyby płyty, gdyby to on w pełni decydował o ich kształcie.

Różni je też sam fakt, że za mikrofonem słyszymy co chwilę kogoś innego, a spoiwem są bity. Takie rozwiązanie musiało przynieść wyjątkowe albumy w kraju, w którym dobrych beatmakerów jest wyraźnie więcej niż dobrych raperów.

Reklama

Ogólnomuzyczny rozwój producentów w tym kraju często znacznie wyprzedzał świadomość MC's i skutkował albumami kluczowymi dla rozwoju gatunku. Wybór dziesięciu nie jest łatwy, bo polski rap w kwestii albumów producenckich ma znakomitą tradycję, która, swoją drogą, wydaje się nie być w ostatnich latach należycie kultywowana. Nawet kiedy z zestawienia wykluczymy hip hop instrumentalny ze sporadycznym udziałem rapu (jak np. wybitne "Night Moves" Lu), dokonanie wyboru jest trudne. Gwarantuję za to, że każda z dziesięciu pozycji jest nie tylko ważnym rozdziałem hip hopu w kraju, ale też jego chlubą.

DJ 600 V "Produkcja Hip Hop" (1998 r.)

Trudno wybrać tylko jedną pozycję z katalogu Volta, bo jego pierwsze producenckie klasyki to żywa historia gatunku w kraju, a i dalej trafiają się przecież ważne krążki. Każdy chciał z nim pracować, aż w pewnym momencie niemalże zdominował swoją muzyką płyty polskich MC's, zazwyczaj nie tracąc formy. Pionier na "Produkcji Hip Hop" miał nie tylko dużo farta do "złotych pętli" przy samplowaniu, ale też niemalże kompletną reprezentację sceny. Znaczenie dwupłytowego (czy raczej dwukasetowego?) klasyka pokazuje chociażby to, że ciężko mówić o jakiejkolwiek znajomości hip hopu w Polsce, nie znając "Letniej miłości" Warszafskiego Deszczu, "Ja się wcale nie chwalę" Kalibra 44 czy "Dźwięków stereo" Stereofonii. Szkoda tylko, że dość wątpliwy podział na "jasną i ciemną stronę" utrwalił się na lata, co nie miało raczej pozytywnych konsekwencji.


Igor "Ekspedycje" (2000 r.)

"Ekspedycje" Igora to nie tylko album niezwykle istotny dla sceny górnośląskiej, ale też jego wybitna wizytówka dla kraju. O pozycji IGS'a, bo pod taką ksywką kojarzy go większość słuchaczy, może stanowić fakt, że w pewnym momencie wydarzenia w jego studio stanowiły kluczowe newsy dotyczące polskiego rapu. Charakterystyczne funkujące, lekko rozmyte brzmienie zrealizowane w bardzo profesjonalny sposób nadal jest atrakcyjne, a zwrotki z płyty, mniej lub bardziej nadszarpnięte czasem, nadal mają swój niesamowity urok.

Nie tylko Bas, ale również Jajo pojawiają się w życiowej formie, a mamy tutaj przecież też zwrotki Fokusa z czasów zbliżonych do "Kinematografii" Paktofoniki i imprezowy hit Kalibra. W 2000 roku! Zdecydowanie warta uwagi jest również sygnowana już jako IGS "Alchemia", która znakomicie kontynuowała fantastyczną robotę z "Ekspedycji".


Magiera i Lulek "2071" (2000 r.)

Magiera jeszcze przed "Kodexem" zdążył pokazać swoje niesamowite umiejętności do tworzenia ciekawych i spójnych brzmieniowo krążków. "2071" to efekt współpracy w ramach innego duetu producenckiego - z Lulkiem, który potem jako Lu wydał świetne "Night Moves". Wrocławska scena w 2000 roku na takim poziomie z dzisiejszej perspektywy szokuje - wydaje się, że Dolny Śląsk w kwestii wyczucia rapowego rytmu i zrozumienia tych świetnych kompozycji wyprzedził trochę standardy.

Imponuje zarówno Tymon, który otwiera tutaj numer podwójnym rymem, który modny stał się dopiero za kilka ładnych lat, wczesna KASTA, Wozu w najlepszej dyspozycji, Roszja rapujący kompletnie odmiennie niż wszyscy wówczas i teraz, pierwszy skład Jota - Neon... Dużo wyjątkowej historii rapu z "71". Poziom brzmienia z ówczesnej perspektywy zdumiewa, nie mniej zresztą z dzisiejszej, bo bassline'y, perkusje i dobór sampli na płycie są znakomitą reklamą starej szkoły dolnośląskiego hip hopu.


Waco "Świeży materiał" (2001 r.)

Początek XXI wieku to złoty okres produkcji Waco, który stał się najlepszym muzycznym ilustratorem dla warszawskiego, ulicznego rapu. Płyta ma wiele wad i zalet "Ciemnej strony" Volta, ale jednocześnie autor "Świeżego materiału" zrobił to lepiej, umiejętniej i po swojemu. Pojawiają się tutaj reprezentanci Zip Składu, Hemp Gru, Płomienia 81, Mor W.A., JWP czy Grammatika i tak silna reprezentacja zdecydowanie o czymś świadczy.

Mnóstwo sugestywnych i poruszających melodii, wyjątkowych perkusji i tłustych linii basu, które z dumą można było wtedy pokazać beatmakerom z NYC czy z Francji. Można nadal, bo chociaż z rapem na albumie dziś bywa już różnie (choć bywa też bardzo dobrze, chociażby "W imię czego?" Zipery), to muzycznie wciąż brzmi przednio.


O$ka "Kompilacja 2" (2001 r.)

Drugi producencki krążek O$ki z wilanowskiego OMP to album, który można uznać za komplementarny dla wydanego w tym samym roku "Świeżego materiału". Chwilami ma się wrażenie, że po drobnej edycji mogłyby razem stworzyć "Produkcję Hip Hop AD 2001", gdzie "K2" byłoby oczywiście stroną jasną. Pierwszoplanowa postać raczkującego Asfalt Records to gość, który bez wątpienia potrafił i lubił swoją muzyką relaksować. Zarazem układ perkusji u niego zawsze daleki był od standardu i nie brakowało inspirujących pomysłów dla raperów.

O$ka znany był z długich sampli, do których jednak miał wyjątkowego nosa i w większości wypadków trafiał w dziesiątkę. Druga "Kompilacja" ukazała pełnię jego umiejętności, a solowe występy Fisza, Łony czy Asha to klasyka.


WhiteHouse "Kodex" (2002 r.)

Pierwsza część osławionej i kluczowej serii płyt producenckich Magiery i L.A. to niekwestionowany klasyk. Znakomita reprezentacja polskiej sceny i produkcja muzyki na poziomie, który do dziś stanowi pewien kanon. "Na raz" to kawałek, który nadal bywa wywoływany na koncertach O.S.T.R.'a i prawdopodobnie widział setki show, na których porywał tłumy w całym kraju. Czego tu nie tknąć, okazuje się klasykiem. Mes i Blef jako Flexxip do spółki z Pezetem zrobili singel, który wielu pokazywał, jak robić w Polsce rap inspirowany zachodnim wybrzeżem w nowym wieku.

"Piękny dzień by zadzwonić" Łony to ponadczasowy majstersztyk, a "Jestem tym typem" donGURALesko może stanowić wzór wciąż nie do końca rozumianego przez polskich słuchaczy przechwalczego braggadocio. Kolejne części "Kodexu" również niosły dużą liczbę historycznych utworów, ale pierwszy z pewnością dla fanów wciąż jest najważniejszym.


Praktik "Dobra częstotliwość" (2004 r.)

"Dobra częstotliwość" mogłaby dla polskich beatmakerów być wzorem tego, co znaczy "własny styl" w robieniu w Polsce muzyki hip hop. Producencki klasyk warszawskiego specjalisty od tłustego brzmienia przez lata stał się doskonałym argumentem w dyskusjach, czy hip hop w ogóle jest muzyką. Niestety takie spory trafiają się nadal.

Praktik doskonale zostawiał przestrzeń dla raperów i potrafił uszyć muzykę na ich miarę, dzięki czemu Pezet i Mes utwierdzili swoje pozycje jako liderzy sceny. Nawet kiedy robi klasyczny rap a'la 95 dla Fostera i Erosa, robi to w taki sposób, że jego rękę czuć w każdym dźwięku. Obecność Michała Urbaniaka jest równie znacząca jak to, że materiał zamyka fantastyczny hołd dla bebopowego mistrza trąbki (i nie tylko) Freddiego Hubbarda. Na dobrą sprawę wystarczyło, żeby raperzy tego nie zepsuli, ale i ci spisali się na medal, co dodaje całości znaczenia.


Lukatricks "Czarne złoto" (2010 r.)

Ten sam Jajo, który zachwycał swoim rapem na "Ekspedycjach", okazał się również być beatmakerem z absolutnie najwyższej półki. Pokazał to chociażby na debiucie HST, którego brzmienie do dziś jest świeże i niepodrabialne. To właśnie Hast do spółki z Joką i Fokusem grają pierwsze skrzypce na długo oczekiwanym "Czarnym złocie". Znalazło się tutaj również miejsce dla pupili podziemia jak Smarki czy Reno, gwiazd największego formatu jak O.S.T.R., Tede czy Abradab i newcomerów, którzy mieli okazję się pokazać szerszej publice. Przede wszystkim chodzi jednak o bity. Już nie tak surowe jak w 2002 r., ciepłe, pełne, lejące się z głośnika, odważnie sięgające po nowe rozwiązania. Na polskie warunki unikatowe i czyniące materiał lekturą obowiązkową z ostatnich lat w polskim rapie.


DJ Ike "Listen" (2011 r.)

Ike przez lata kojarzony był bardziej jako DJ na czołowych polskich albumach niż jako producent. Tym większym zaskoczeniem jest to, jak udanym albumem okazał się jego materiał zatytułowany "Listen". Jak w najlepszych przypadkach płyt producenckich instrumentaliści i raperzy są tutaj aktorami, a producent reżyserem. Wszystko zagrało znakomicie, a całość spaja zjawiskowe wyczucie Ike'a w poruszaniu się pomiędzy hip hopem a drum'n'bassem, dubstepem, funkiem, r'n'b czy jazzem. Wydaje się, że to najmniej hiphopowa płyta w naszym zestawieniu, niemożliwa do jednoznacznego sklasyfikowania, ale z pewnością gwarantująca ciekawą podróż po współczesnej muzyce, którą Ike rozumie zdecydowanie lepiej niż większość polskich muzyków próbujących się z nią zmagać.


Metro "Antidotum 2" (2012 r.)

Pochodzący z Brzegu Metro to beatmaker kompletnie oderwany od polskiej sceny i jest to jedna z największych zalet jego muzyki. Często uważany za nieoficjalną filię Stones Throw w Polsce, tym albumem przeskoczył kolejną poprzeczkę. Przywracając do życia klasyczny funk i wyciskając z niego wszystko co najlepsze, doszedł już do poziomu, w którym robienie z tego niszowej ciekawostki byłoby niedopuszczalne.

"Antidotum 2" jest bliskie perfekcji i chce się go słuchać kilka razy z rzędu, nadal mając z tego tyle samo radości. Wspólna ścieżka Rasa z TeTrisem, tytułowy banger Jana Wygi, historyczny hołd dla polskich DJ'ów czy popisy Metronome Orchestra to rzeczy, których nie da się zapomnieć. I na polskim gruncie nie da się zastąpić. Słuchając "Antidotum 2", łatwo uwierzyć, że włączając "play" faktycznie zachowuje się funk przy życiu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia Polski | hip hop | producent
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama