Reklama

Ciągle bez melodii

Out Of Tune "Lights So Bright", EMI Music Polska

Miło obserwować muzyczny rozwój jednego z najbardziej kontrowersyjnych młodych zespołów ostatnich kilku lat.

W czasie swojej kilkuletniej kariery warszawsko-józefowski Out Of Tune przeżył sporo dziwnych zawirowań. Gdy 4 lata temu po raz pierwszy widziałem ich na żywo, chłopcy ledwo posługiwali się instrumentami, a ich podejście do "nowego post-punka" spod znaku Bloc Party i Franz Ferdinand, wydawało się, nazwijmy to, mało autorskie. Mimo to los początkowo im sprzyjał. Zespół szybko zaczął brylować w okolicznościach niedostępnych innym nieopierzonym garażowcom. Na ich koncercie potrafiło pojawić się ponad 500 osób, dostawali ciepłe sygnały od autorów trójkowej Offensywy. Supportowali też samych Junior Boys.

Reklama

Z czasem ich kompetencje muzyczne rosły. Jak to w polskim show-biznesie - wszystko jest jednak mocno nieprzewidywalne. Zespół czynił muzyczne postępy, ale w pewnym momencie warszawscy "liderzy opinii" nagle odwrócili się od kapeli Eryka Sarniaka. Zespół z lokalną popularnością i szybko zdobytym kontraktem w dużej wytwórni, przerodził się we wroga publicznego nr 1. Z okazji debiutanckiego albumu (sierpień 2008), na Out Of Tune nie zostawiono suchej nitki - mimo że de facto była to kapela dużo lepsza, niż w chwili, gdy obwieszczano ją nadzieją polskiej muzyki niezależnej.

Być może fatalne recenzje dały Erykowi Sarniakowi i spółce do myślenia. Postanowili nie wystawiać się ponownie na ataki "hejterów" i mocno popracowali nad nowym materiałem - przede wszystkim nad jego różnorodnością. Dużo musiała dać także wymiana sekcji rytmicznej. Nowy duet Dykiert (bas) - Kukla (bębny) pokazuje na "Lights So Bright" chwilami ogromny potencjał.

Out Of Tune nadal obraca się w rejonach "nowej nowej fali" - gitarowych piosenek z tanecznym bitem i elektronicznymi dodatkami. Tym razem jednak, być może za sprawą producenta (jest nim Goodbye Khris z Dick4Dick), nie brzmią one płasko. Zawierają więcej agresji i polotu. Sarniak pewniej się czuje także ze swoim angielskim i chętnie prezentuje różne pomysły na siebie jako wokalistę. Jest to znaczne urozmaicenie w porównaniu do potwornie jednostajnego pod tym względem debiutu. Są tu w jego wykonaniu momenty a capella czy fragmenty "naturalnego" mówienia po angielsku. Brzmi to czasem nadal nieco sztucznie, ale ma swój urok.

Zespół dużo odważniej korzysta z syntetyzatora i wszelkich studyjnych nowinek. Otwierający płytę twór "Cash And Hearts" to syntetyczny post-punk, którego nie powstydziliby się Hot Chip. "Kid You Not" to także utwór, który w wersji live na pewno zmusi niejednego nastolatka do tańczenia. Zespół nie boi się pójść w bardziej radykalnym kierunku - "Ich bin ein Danceiger" opiera się na zdehumanizowanym riffie syntetyzatora. Podobnie "Unknown Source" aż prosi się o zremiksowanie na potrzeby któregoś ze składów electro. To już nie jest banalny taneczny punk, tylko muzyka zdecydowanie "post-taneczna" albo wprost klubowa, z ciągotami w stronę bardziej eksperymentów. "Harry W." to najbardziej dziki utwór w dotychczasowej karierze Out Of Tune. Może się skojarzyć z wczesnymi singlami Klaxons. Atonalny riff, pogoń bębnów oraz Sarniak śpiewający falsetem - tego nie spodziewali się chyba najwięksi entuzjaści Out Of Tune "Pourville" znów imponuje gęstą fakturą syntetyzatora, wokali, nietypowo melodyjnych gitar i nietypowych bębnów.

Jak bardzo inny jest to band od tak przewidywalnego Out Of Tune z 2008 roku, potwierdzają dwa utwory. "Shaking Hands" to instrumental z wokalnymi przebitkami. Basista gra w tym kawałku obłędnie i znów piosenka amorficznemu tłu syntetyzatora oferuje zupełnie inną dynamikę dzięki niż standardowy dance-punk. Postawienie tej kompozycji obok, którejkolwiek z dorobku "starego Out Of Tune" pokazuje, jaką ambicją i pracowitością wykazali się w ciągu ostatnich 2 lat muzycy. "The New Black (Part 2)" opiera się na transowych bębnach i zabawach syntezatorem. Tak naprawdę ten utwór mógłby się znaleźć w dorobku jakiegoś mniej znanego przedstawiciela niemieckiego kraut-rocka. Właśnie dzięki takim (świadomym lub nie) nawiązaniom "Lights So Bright" to album na swój sposób dezorientujący. I bardzo dobrze.

Jedno tylko nie pozwala uznać tej płyty za wyjątkowo dobrą. Ten szczegół to... po prostu melodie. Te wydają się wciąż niezbyt błyskotliwe. Ten element powoduje, że nadal w produkcje Out Of Tune, ciężko się zaangażować. Nie jest to znajomość na więcej niż kilka przesłuchań. Zespół bardzo mocno popracował nad dynamiką utworów, ich barwą, fakturą, konstrukcją, ale trochę zapomniał o melodiach. Gdyby nie one, "Lights So Bright" byłoby jednym z najlepszych polskich gitarowych albumów 2010 roku.

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tune (zespół) | EMI Music | Out Of Tune | recenzja | płyta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy