Bebe Rexha "Better Mistakes": Niewykorzystana szansa [RECENZJA]

Przepis na udany popowy album wydaje się prosty. Chwytliwe melodie i dużo hooków powinny załatwić sprawę. Miłosny tekst, najlepiej o złamanym sercu, też jest zawsze w cenie i potęguje doznania bardziej wrażliwego słuchacza. Do tego trochę eksperymentów w brzmieniu, żeby pokazać szerokie zainteresowania. Bebe Rexha o tym wie, ale ponownie nie udało się przełożyć singlowej formy na cały album.

Okładka albumu "Better mistakes"
Okładka albumu "Better mistakes"materiały prasowe

Teoretycznie wszystko na "Better Mistakes" się zgadza. Album jest przyzwoicie wyprodukowany, mimo że żaden z utworów nie zaskakuje i nie zmienia historii muzyki. Kilka singli radzi sobie całkiem nieźle i wykręca solidne liczby. Okładka intryguje i zachęca do sprawdzenia płyty. Szkoda tylko, że w ostatecznym rozrachunku już po pierwszym odsłuchu pozostaje pustka. Nie ma nic.

Daję więc kolejną szansę "Better Mistakes". I następną. Staram się zagłębić w album jeszcze mocniej. Dokładnie sprawdzić, co się dzieje za wokalem.

Może pomogą goście? Jest ich trochę - od współczesnych gwiazdeczek i gwiazdorów, jak m.in. Doja Cat czy Lil Uzi Vert, przez zakurzonego, ale mającego zbyt duże mniemanie o sobie Ricku Rossie, po Travisa Barkera mrugającego w "Break My Heart Myself" w stronę "mainstreamowej alternatywy". Jeśli nie oni to może któryś z producentów wspiął się na wyżyny własnej kreatywności? A w życiu!

Najważniejsza jednak jest ona. Staram się jeszcze raz zrozumieć wokalistkę, ale ponownie uświadamiam sobie, że Bebe Rexha ma nie do końca wykorzystany potencjał i jest artystką singlową, która nie potrafi nagrać równej płyty.

"Better Mistakes" to zbiór losowych, lepszych i gorszych piosenek, jakby wykreowanych przez komputerowe algorytmy, które próbują zawojować playlisty. Paradoksalnie teraz powinny mieć trochę łatwiej, ponieważ nadchodzi sezon ogórkowy, a kilka letniaków przecież się tu znajdzie. I co? Nic.

"Sacrifice" powinno rozgrzewać plażowe imprezy, dyskotekowy podkład wręcz porywa do tańca, tylko co z tego, skoro kawałek cierpi na beznadziejny refren? To może coś na drugą nóżkę, czyli "On the Go". Bardziej na popołudnie, bo inspirowany latino numer ocieka mniejszą liczbą BPM-ów, ale uderza przy tym nijakością bijącą z taśmowej produkcji. Przeraźliwa nuda.

Warto więc na chwilę zwolnić, postawić na relaks. Teoretycznie mógłby sprawdzić się "Sabotage" - melancholijny i refleksyjny numer, który wydaje się idealny na wieczorową, czerwcową porę, ale miesza w sobie ckliwość i tanie granie na emocjach.

Albumu nie dało się gorzej zamknąć niż fatalną "Mamą", podniosłą, niemalże glamową kompozycją, która przypomina o istnieniu "Bohemian Rhapsody". I lepiej wrócić do Queen niż Bebe. Źle wypada też zabite przez końcowe smyki "Amore". Jest słabo.

Bebe Rexha face to faceReporter

Żeby nie było aż tak fatalnie to "Better Mistakes" na swoim pokładzie ma kilka udanych kompozycji. Przyzwoicie wypada spokojny, akustyczny "Empty", mimo że mniej radiowy niż reszta to paradoksalnie jest bardziej od niej przyswajalny. Albo "Death Row" - więcej gitar, trochę zawodzenia w głosie, ale ni to śpiew, ni melorecytacja.

Dużo dobrego wnosi hip-hopowa reprezentacja - świetne jest trapowe, napędzane połamaną gitarą "My Dear Love" z Ty Dolla $ignem i Trevorem Danielem, niewiele dalej stoi "Die for a Man", uderzające mechanicznymi cykaczami i Lil Uzi Vertem maskującym przeciętny, oparty na powtarzających się frazach refren.

Żaden tam syndrom drugiej płyty. Żeby tak było, to pierwsza musi być co najmniej solidna, a jakie było "Expectations" wie każdy, kto posłuchał. Szansa na rehabilitację była więc spora, a mimo to Bebe Rexha jej nie wykorzystała. "Better Mistakes" to kolejny niczym niewyróżniający się album próbujący zagrać na emocjach w letniej konwencji podrasowanej modnym, trapowym brzmieniem. Zalany plastikiem i niewykorzystanym potencjałem.

Bebe Rexha "Better Mistakes", Warner

3/10 

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas