Reklama

Alvaro Soler "Magia": Bez zaskoczenia [RECENZJA]

Okładka to na szczęście nie jedyna ciekawa rzecz, jaką ma do zaoferowania "Magia" - ale jeżeli nie jesteście fanami twórczości Solera, i ten album niewiele zmieni.

Okładka to na szczęście nie jedyna ciekawa rzecz, jaką ma do zaoferowania "Magia" - ale jeżeli nie jesteście fanami twórczości Solera, i ten album niewiele zmieni.
Alvaro Soler na okładce płyty "Magia" /

"Magia" to płyta dla fanów - Álvaro Soler sugeruje nawet, że gdyby nie trudny czas pandemii i odzew jego wielbicieli, na jego nową pozycję należałoby czekać zapewne dużo dłużej. Artysta wydał więc album, który ma na celu podnieść na duchu swoich słuchaczy. A ci, przyznajmy, nie są rozpieszczani przez autora przebojowego "El Mismo Sol" czy pamiętnego "Libre" z Moniką Lewczuk. Na nową dawkę muzyki od Solera należało bowiem czekać trzy lata. W czasach serwisów streamingowych, ciągłego bodźcowania i przypominania o sobie, taki okres oczekiwania wydaje się wręcz wiecznością.

Reklama

Postawione zadanie było dość karkołomne z uwagi na osobiste przeżycia muzyka - szczególnie mowa tu o rozstaniu z wieloletnią partnerką Sofią Ellar, której na początku kariery dedykował jeden ze swoich singli nazwany jej imieniem. A mimo to "Magia" przepełniona jest pozytywnym latino popem, w sporej mierze naznaczonym charakterystycznym rytmem zaczerpniętym z reggaetonu.

Nawet "Si Te Vas", utwór mający być tym bolesnym rozliczeniem, ostatecznie zostało rzucony na ruszające nogami bębny, mające na celu skontrastować kolejne wersy o rozstaniu. Co więcej, między falą trywialnych wersów skrywa się - ku mojemu zaskoczeniu - kilka naprawdę zgrabnych metafor pokroju "Twoje wieczne obietnice zatrzymały zegar".

Zresztą słuchając "Magii" ma się wrażenie, że w muzyku skrywają się dwie walczące ze sobą dusze: jedna to ekstrawertyczny lekkoduch ciągnący całość ku łatwej w odbiorze muzyce, która poleci w tle i ma na celu spodobać się każdemu, od sąsiada, przez mamy, aż po synów i córkę pani nauczycielki; druga natomiast to facet, który chciałby wdrożyć w to wszystko nieco więcej ambicji, ale jego introwertyzm sprawia, że dużo trudniej wyjść mu na wierzch. I obie przeciągają linę, przy czym ten pierwszy, niestety, wygrywa.

W rozpoczynającej album tytułowej "Magii" Álvaro Soler jawi się niczym hiszpański (przystojniejszy) odpowiednik Eda Sheerana - niby liryczny, ale w bardzo prostolinijny sposób, niby przywiązany do swojej gitary, a jednocześnie chętnie czerpiący z tego, co popularne i sięgający po wzorce generycznego EDM-u słyszalne chociażby w refrenie, albo w tej sterylnej produkcji, będącej zresztą przekleństwem całego albumu. Przez to tytułowy utwór rozpoczynający krążek brzmi niczym pisany nie przez artystów, a przez marketingowców. Skrajnie inne oblicze muzyka to rzucone na sam koniec "Alma De Luz" - liryczna pieśń zagrana na gitarze flamenco i zatopiona w dużo bardziej klasycznym podejściu do kompozycji oraz produkcji. To takie moment, w którym talent Álvaro Solera błyszczy w pełni.

Pomiędzy nimi jest naprawdę różnie. "Hawaii" zaskakuje użyciem instrumentu brzmiącym niczym jakiś andaluzyjski flet, przypominającym, że Soler miał kiedyś coś jeszcze wspólnego z folkiem. Pociągające są również te kubańskie tropy w dość oszczędnym "Tipo Normal", zaskakującym swoją... zwyczajnością i udowadniającym, że ten obraz zwykłego, sympatycznego faceta z wywiadów można przenieść na muzykę. Ale czego nie mówić o tracku, w którym wspominane jest słuchanie Phila Collinsa o trzeciej w nocy?

Niestroniące od wykorzystywania auto-tune'a "Mañana" z gościnnym udziałem duetu Cali y El Dandee to już natomiast piosenka pisana stricte pod potrzeby radiowe - z drugiej strony czego się spodziewać, skoro członek grupy, Dandee, jest osobą odpowiedzialną za współprodukcję legendarnego już "Despacito"? Przesłodzenie początku "Amor Para Llevar" potrafi wywołać cukrzycę - na szczęście w drugiej połowie piosenki stopa wybijająca rytm nieco gęstnieje, a sam Soler porzuca emploi romantyka stojącego pod balkonem i w końcu robi się znośnie.

Generalnie zasada jest taka, że im bardziej Soler zwalnia, tym więcej emocji zaczyna się pojawiać - jako przykład może posłużyć tu doskonale "En Tu Piel", które w pewnym momencie wycisza się, by stworzyć najbardziej klimatyczny moment płyty obok kończącego całość "Alma De Luz". Niestety, album ma też mnóstwo momentów zupełnie generycznych, brzmiących jakby były tworzone od taśmy. Tak więc "Magia" nie będąc ani płytą złą, ani wybitną, ląduje w samym środku stawki.

Álvaro Soler "Magia", Universal Music Polska

5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Alvaro Soler | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy