Tauron Life Festival Oświęcim 2017
Reklama

Paweł Mąciwoda (Scorpions): Nie ma tutaj żadnego oszustwa

- Zespół ciągle gra, jesteśmy w bardzo dobrej formie, oczekujemy na nadejście następnej trasy - mówi Interii Paweł Mąciwoda, polski basista grupy Scorpions, która jest główną gwiazdą tegorocznej edycji Tauron Life Festival Oświęcim.

- Zespół ciągle gra, jesteśmy w bardzo dobrej formie, oczekujemy na nadejście następnej trasy - mówi Interii Paweł Mąciwoda, polski basista grupy Scorpions, która jest główną gwiazdą tegorocznej edycji Tauron Life Festival Oświęcim.
Paweł Mąciwoda (Scorpions) w akcji /fot. Bartosz Nowicki

Na czele formacji z Hanoweru stoją wokalista Klaus Meine oraz gitarzyści Rudolf SchenkerMatthias Jabs. Sekcję rytmiczną tworzą Polak Paweł "Baby" Mąciwoda (basista w zespole występuje od 2004 r.) oraz szwedzki perkusista Mikkey Dee (wieloletni muzyk Motorhead oficjalnie zastąpił Jamesa Kottaka w połowie września 2016 roku).

Mająca na koncie ponad 100 mln sprzedanych płyt grupa Scorpions w sobotę 24 czerwca zagra na Stadionie MOSiR w Oświęcimiu w finale ósmej edycji Tauron Life Festival Oświęcim.

Reklama

Michał Boroń, Interia: Podczas naszej ostatniej rozmowy odniosłem wrażenie, że w związku z wówczas ogłoszoną decyzją o zakończeniu działalności przez Scorpions łapie cię pewnego rodzaju nostalgia. Minęło kilka lat, a humory jakby lepsze. Zgadza się?

Paweł Mąciwoda (Scorpions): - Jak najbardziej. Jest super, lepiej niż było. Zespół ciągle gra, jesteśmy w bardzo dobrej formie, oczekujemy na nadejście następnej trasy.

Rozmawiamy właśnie przed występem na Life Festival Oświęcim. Ten koncert był zapowiadany jako jeden z nielicznych, tymczasem mamy "Crazy World Tour" w ramach którego naliczyłem prawie 40 występów do końca roku. To będzie zatem wyjątkowy, czy nie?

- Każdy koncert w Polsce dla mnie jest wyjątkowy. Dla zespołu także, bo relacje Scorpionsów z Polską zawsze były dobre. Festiwal szczególny - słyszałem o nim dużo dobrych opinii. Wystąpiło na tym festiwalu mnóstwo zagranicznych gwiazd z pierwszej ligi. Na pewno będzie to specjalny występ dla nas.

- Koncertów w tym roku jest sporo, ale po raz pierwszy od 13 lat odkąd jestem w zespole, mamy sześciomiesięczną przerwę, co jest niebywałe, zwykle były to 3-4 miesiące. Dla mnie nie jest to przerwa, bo cały czas gram, ćwiczę, tworzę nową muzykę.

"Crazy World Tour" sugeruje, że nacisk repertuaru będzie położony na płytę "Crazy World" z 1990 r. Czy jest szansa byście np. zagrali ją w całości? Albo przynajmniej w większym stopniu, bo z reguły gracie "Wind of Change", czasem "Send Me an Angel", "Tease Me Please Me" i "Crazy World"?

- Kwestia setlisty zawsze jest troszeczkę sporna, jeśli chodzi o potrzeby fanów i zespołu. Tutaj jest bardziej nawiązanie do tego, co się dzieje w dzisiejszych czasów. Żyjemy teraz właśnie w czasach "crazy world".

- Jeśli chodzi o setlistę, fani mogą liczyć na małe niespodzianki. Małe może to dlatego, że jest to cały multimedialny show - każda piosenka ma zaprogramowane światła, zdjęcia wyświetlane na ekranach itp. Setlista jest tak dobrana, że większość ludzi wychodzi szczęśliwa z koncertów. Ludzie lubią posłuchać największych przebojów.

Jak to wypośrodkować, czyli z jednej strony mamy oczekiwania fanów, a z drugiej zespołu, który może mieć dość grania setny raz w kółko tego samego?

- Zaliczając koncerty kilku wielkich zespołów typu AC/DC, Aerosmith, innych klasyków rocka, to setlista jest taka sama od 40 lat. Są zawsze grane utwory z nowych płyt, ale jest to mniejszość. Z tego co zauważyłem podróżując po całym świecie, gdybyśmy pojechali do takiej Japonii i nie zagrali "Still Loving You" czy "Hurricane", ludzie byliby na pewno rozczarowani.

- Trzeba pamiętać, że Scorpions jest zespołem komercyjnym, który odniósł ogromny sukces. Te utwory są standardami, klasyką i nie wyobrażam sobie setlisty bez nich. Jeżeli chodzi o powtarzanie tych numerów, to po jakimś czasie zwracasz uwagę, że właściwie każdy koncert jest inny, bo publiczność jest inna. To ona powoduje, że energia danego miejsca promieniuje zupełnie inaczej.

Wracając do "zwariowanego świata" i "Wind of Change". Wydaje się, że udało wam się złapać historyczny moment, bo chyba nie ma bardziej znanej piosenki, która by niejako dokumentowała upadek Muru Berlińskiego i podziału Europy. Od tego czasu minęło już dobrze ponad ćwierć wieku, a wygląda na to, że świat dalej jest szalony i jedyne o co można się spierać, to czy bardziej teraz czy wtedy.

- Najbardziej znaczące piosenki w historii, nie tylko muzyki, ale świata właśnie, wiążą się z takimi zmianami. Muzyka przekazuje uczucia większości ludzi. Grając "Wind of Change" w Ankarze w Turcji przed ostatnim wojskowym przewrotem - ta piosenka była bardzo aktualna, bo mówi o zmianach. To jest nieprawdopodobne. Nauczyłem się, że muzyka ponadczasowo łączy generacje.

Przy kolejnych doniesieniach o wojnach, zamachach, podziałach, narastającym populizmie przekaz Life Festival Oświęcim (pokój, miłość, współpraca, muzyka) brzmi donośniej? Czy może jest całkiem oderwany od tego, co się dzieje?

- Na pewno będzie to miało większy wymiar. Zespół Scorpions dla mnie - i nie tylko dla mnie - był tym zespołem, który łamał historyczne bariery. Słynny tekst Rudolfa w Rosji, kiedy to, po raz pierwszy zespół pojechał do Związku Radzieckiego, "nasi rodzice przyjechali tu z czołgami, a my przyjeżdżamy z gitarami", to znakomity przykład, że Scorpions w tekstach ma pozytywny przekaz.

- Wiele razy zauważyłem, że bez względu na to, gdzie byśmy nie zagrali, to nasza muzyka nie zna granic. Przekaz zabawy i rock'n'rolla zawsze wszędzie się sprawdza. Zespół nigdy nie zahaczał o politykę, tak jak Bono z U2, ale kładł nacisk na pozytywny, pokojowy przekaz.

W Oświęcimiu odbędzie się pierwszy polski koncert Scorpionsów w zmienionym składzie - u twojego boku w sekcji rytmicznej pojawił się perkusista Mikkey Dee, który zastąpił grającego przez ostatnie 10 lat Jamesa Kottaka. Miałeś okazję wcześniej go poznać osobiście, jeszcze zanim dołączył do was? W zespole jest już prawie rok, ile zagraliście w tym czasie koncertów? Zdążyliście się "dotrzeć" w akcji?

- Mikkiego Dee poznałem wcześniej, na kilku festiwalach mijaliśmy się z Motorhead. Kultowy zespół, przesympatyczni ludzie. Miałem okazję osobiście poznać Lemmy'ego i napić się Jacka Danielsa z jego butelki, co było wspaniałym przeżyciem. Dziś to tylko wspomnienia, bo Lemmy'ego nie ma już między nami, a ja nie piję alkoholu od ponad czterech lat.

- Mikkey jest fantastycznym gościem, świetny kompanem, opowiada zabawne historie. Jest super energetycznym perkusistą, świetnie nam się gra razem. Propozycji było sporo, było to załatwiane przez menedżerów i liderów zespołu. Z Mikkiem wszystko "zażarło" to od pierwszego uderzenia.

Stałym elementem koncertów był "Kottak Attack", czyli perkusyjna solówka Jamesa. Czy teraz z Mikkey też coś takiego planujecie?

- Mikkey ma też swoją solówkę, jest ona inna, ale na pewno nie gorsza.

Można odnieść wrażenie, że tego typu indywidualne popisy coraz częściej (szczególnie w przypadku weteranów) są elementem "odsapki" dla wokalistów, którzy chyba są najbardziej eksploatowani. U was też tak jest?

- Jest to na pewno parę minut przerwy dla zespołu. Sposób porozumienia się ludzkości na początku polegał na uderzaniu w dżungli w pień drzewa, żeby ostrzec przed jakimś niebezpieczeństwem. Dziś solówka perkusyjna jest bardzo korzenna i robi to ogromne wrażenie.

- Mikkey stosuje takie podejście dość jazzowe do solówki, technikę Buddy Richa, dla mnie to jest muzycznie wręcz wyśmienite.

Na scenie hard rocka robi się coraz luźniej, po tym jak powoli ze sceną żegnają się takie tuzy, jak choćby Black Sabbath, Deep Purple, AC/DC, Aerosmith i inni. Widzisz jakiś młodszych następców wartych polecenia?

- Zespołów, które mogłyby zająć te miejsca na pewno nie brakuje. Scorpions tworzyli to brzmienie, które było później wykorzystywane, powielane i rozwijane, czyli heavy metal. Np. Metallica, która kiedyś otwierała koncerty Scorpions, poszła w trochę inną stronę, jest na świetnej drodze. Generacje się zmieniają, brzmienie też się zmienia (jak np. grunge czy wcześniej punk).

Mówiłeś, że być może setlista ulegnie większym zmianom. Niegdyś z kolei wspominałeś, że twoje ulubione płyty Scorpionsów to pierwsze trzy z początku lat 70. Ostatnio coraz więcej wykonawców sięga po patent wracania do swoich przełomowych płyt z okazji jakiejś okrągłej rocznicy. Gdybyś ty miał taką możliwość, to który album chciałbyś zaprezentować w całości na żywo?

- Na pewno jest to "Animal Magnetism", "Crazy World", pierwsza płyta... To się jednak raczej nie wydarzy, bo wszyscy oczekują wielkich przebojów Scorpions.

Czy spotkaliście się z takimi opiniami, że ostatnia płyta "Return To Forever" z wyszperanymi z archiwów utworami była pewnym pójściem na łatwiznę i pretekstem do tego, żeby dalej ciągnąć koncerty?

- Ta płyta była okupiona ciężką pracą i wcale to tak łatwo nie przyszło. Jeżeli chodzi o zapotrzebowanie na koncerty, to ono nadal jest ogromne, ludzie na całym świecie kupują bilety, przychodzą i świetnie się bawią.

Jeśli chodzi o te wszystkie sprawy związane z tym, że zespół miał zakończyć karierę, powiem tak: świat artystyczny rozdziela się na dwie strony: świat menedżerów i muzyków, które czasami nie łączą się poza tym, że musimy wyjść na scenę i zagrać koncert. To co ustalają menedżerowie, to jest ich sprawa i koncepcja. My ponosimy odpowiedzialność za wykonanie.

W marcu skończyłeś 50 lat. Czy z tej okazji miałeś okazję na jakieś podsumowania, refleksje, czy raczej patrzysz do przodu?

- Od momentu przekroczenia 50. roku życia liczę wstecz. To tylko kolejna data, bo spoglądając na moich starszych kolegów w zespole, emocje jakie towarzysza każdemu koncertowi pokazują, że jesteśmy cały czas młodzi. To jest nieprawdopodobne, przepiękne.

- Wielokrotnie wychodząc na scenę też czuję się jakbym miał 18 lat. To jest ta sama wibracja, adrenalina, uczucie, jak zaczynałem grać. Cały czas mamy do czynienia z pięknymi i czystymi emocjami.

- Przekroczenie tej granicy dla mnie wiele nie znaczy, poza tym, że postanowiłem zbudować swoje muzyczne studio - Stir Up Studio - w którym kontynuuję pracę, nagrywam, komponuję. W przyszłości będzie też ono otwarte dla muzyków z zewnątrz.

- Priorytetem jest dla mnie wspaniała rodzina, którą w końcu mam - żona, córka Marysia, syn Łukasz. Dotychczas całe moje życie prywatne było poświęcone muzyce, to się diametralnie zmieniło. Oczywiście, muzyka cały czas jest ważna.

- Zespół wciąż jest lubiany, ludzie są zainteresowani koncertami, bo jesteśmy przekaźnikami czystej energii - nie ma tu żadnego oszustwa. Ta radość tworzenia, nagrywania płyt, grania koncertów jest cały czas niesamowita.

Orientujesz się, czy w szufladach zespołu jeszcze jakieś niewykorzystane pomysły siedzą?

- Z tego co widzę, to Rudolf ma mnóstwo schowanych pomysłów. Może właśnie jego sekret polega na tym, że wolno je wyciąga. Liczę na to, że może w końcu nastąpi taki moment, że coś razem skomponujemy. To by było fantastyczne.

Do końca roku macie sporo zaplanowanych koncertów, stąd rodzi się pytanie, czy zespół znajdzie czas na jakąś pracę studyjną?

- Tak daleko nie wybiegamy, zobaczymy co przyszłość przyniesie. Jak widzisz, zespół pracuje bardzo ciężko. Człowiek jest ciągle w trasie, niemniej jednak dzięki nowoczesnej technologii zdarza mi się podczas trasy komponować. Nawet zdarza się, że możemy razem pojammować przed koncertem.

- Nigdy nie wiadomo, czasem w Stanach spędzamy sporo czasu w Rockbusie i jest wtedy okazja, żeby pograć. Takie momenty na pewno się wykorzysta, oby obfitowały w powstanie nowych piosenek.

- Klaus Meine jest w absolutnie fantastycznej formie wokalnej. Jego głos brzmi coraz lepiej. Jeśli zdecyduje się na nagranie jeszcze jednej płyty, to na pewno ona powstanie.

Te kilka lat temu zdradziłeś nam swoje marzenie o zostaniu pilotem. Na realizację tego przyjdzie jeszcze trochę poczekać? Czy - jak to z marzeniami często w życiu bywa - pozostanie ono niespełnione?

- Na razie poszedłem na kurs nagrywania dźwięku, ponieważ przy okazji budowania studia zacząłem zgłębiać tajniki obróbki dźwiękowej. To zupełnie inna strona działalności muzycznej, bardzo fascynująca.

- Teraz z ogromnym szacunkiem patrzę na inżynierów dźwięku, którzy są bardzo odpowiedzialni za sukcesy takich zespołów, jak Pink Floyd, Black Sabbath czy Scorpions. Jestem ogromnym fanem brzmień analogowych - taśma, płyta winylowa...

- Dlatego to moje marzenie o lataniu nieco przesunęło się w czasie, niestety wzrok się też trochę pogorszył, ale słyszałem o tym, że można uczyć się pilotażu w okularach. Mam nadzieję, że ten czas jeszcze nastąpi i że będę jeszcze w stanie popilotować.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Scorpions
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy