Redakcja Rozrywki poleca
Reklama

Furia "Huta Luna": Motyki w dłoń! [RECENZJA]

Furia nie bez powodu trzęsie po raz kolejny polskim światkiem metalowym. "Huta Luna" to album-wydarzenie - taki, który pozostawia ślad w gatunku wiele długich lat.

Furia nie bez powodu trzęsie po raz kolejny polskim światkiem metalowym. "Huta Luna" to album-wydarzenie - taki, który pozostawia ślad w gatunku wiele długich lat.
Okładka albumu "Huta Luna" /materiały prasowe

Nie mam pojęcia, czy Nihil jest bardziej geniuszem, czy też szaleńcem. Ale trzeba przyznać: czego nie dotknie się ten facet, to zmienia się w złoto. Posypane ciemnym jak smoła węglem i przysłonięte pszenicą, ale złotem. Zastanawiałem się, dokąd zmierzy Furia po rewolucyjnym "Księżyc milczy luty" oraz teatralno-artystycznym projekcie pobocznym w postaci "W śnialni". A ta wróciła niejako do korzeni. "Huta Luna" to niewątpliwie krążek najbardziej black metalowy krążek Nihila i spółki od lat: nieokiełznany, agresywny, z riffami wyrywającymi mózg z czaszki i sunącymi nim po ścianie oraz blastami perkusyjnymi tak szybkimi, że zastanawiasz się, czy to nie twój sąsiad puścił wirowanie w pralce na najwyższe możliwe ustawienie.

Reklama

Ale "Huta Luna" to też album, który nie mógł powstać w innej części świata. Bez oberków, bez mazurków tego krążka zwyczajnie nie ma. Bo kiedy już obierzecie krążek z warstwy ekstremy (która nie jest - moim zdaniem - aż tak hermetyczna, jak niektórym się zdaje), to dojdziecie do ważnego odkrycia. To nie jest nic, czego nie słyszeliście kiedyś: to melodie ludowe ubrane w black metalowy anturaż. I jeżeli zdarzy ci się później zanucić coś z "Huty Luna", wcale nie będę zaskoczony. Bo łatwo odkryć, iż mamy do czynienia z piosenkami, które w swój pokręcony sposób zachęcają do tańców i hulanek. Najlepszym dowodem na to jest prawdopodobnie to, co zaczyna wyprawiać się na drugim planie w połowie "Spania polskiego".

Do tego dochodzą teksty. Jestem absolutnie zafascynowany światem, jaki buduje Nihil w warstwie lirycznej. Rzucanie pojedynczych słów, haseł, symboli pełnych niedopowiedzeń, powtórzeń, niejasnych apostrof sprawiających wrażenie, że oto pojawiliśmy się w samym środku akcji, o której pozostali zebrani są doskonale poinformowani, a my wyłapujemy pojedyncze słowa, próbując uchwycić sens. A dyskusje te toczą się na polskiej wsi w czasach buntów chłopskich, pospolitych ruszeń, gdzie trzeba wejść "na koń" i wziąć "motyki w dłoń", upomnieć Macieja, odnaleźć siebie pośród sarmatów pijących alkohol na weselu. Ta fascynacja rodzimym folklorem, daleka jednak od ślepej apoteozy, to zresztą jeden z najmocniejszych punktów, jaki wskazuje Furia - pełni to dokładnie tę samą rolę, co chociażby okultyzm czy nawiązania do mitologii w podobnego rodzaju black metalowych bandach.

Rzecz to niesamowicie intensywna i twórcy doskonale sobie zdawali z tego sprawę. Dlatego album kończy dark ambientowe, uspokajające "Księżyc, czyli Słońce". Służy to prawdopodobnie wyciszeniu, skontrastowaniu nieustającego pędowi, jakiejś medytacji, nadania przestrzeni. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, aby ten krążek istniał bez tego niemal półgodzinnego epilogu.

Tak naprawdę trudno mi tu się do czegokolwiek przyczepić. Dla niektórych może to będzie pozycja zbyt intensywna, za mało dynamiczna, ten niewątpliwie potrzebny oddech może nastąpić zbyt późno. Ale to rzecz fascynująca od początku do końca. I po tym końcu, nakazująca włączyć się ponownie. Wielka płyta.

Furia, "Huta Luna", Pagan Records

10/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Furia (zespół) | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy