Czego słucha nasza redakcja? Nosowska, Swiernalis, Andrzej Zaucha...
Zanim wszyscy skupią się na wakacyjnych hitach idealnych do potańczenia na plaży, przychodzimy z polecajkami od naszej redakcji. Jak zwykle znajdziecie tutaj wszystko: od popu, przez rap, po doom. Liczymy, że każdy wybierze coś dla siebie. Enjoy!
Sprawdźcie, jakie propozycje przygotowaliśmy dla was w tym miesiącu!
OLIWIA KOPCIK
Swiernalis "Stoicki niepokój" - tytuł albumu doskonale oddaje to, co na nim usłyszymy. Mnie ta płytka przyciągnęła od samego początku. To też kolejna pozycja, przy której mogę rozpływać się nad dobrze napisanymi tekstami. W otwierającym "Szumie" Swiernalis śpiewa: "Ze mną będziesz tańczyć" i to jest najszczersza prawda. Kolejne "0048" to "Nie pytaj o Polskę" naszego pokolenia ("Psychiatra już dawno stwierdził syndrom sztokholmski, ale obywatelstwo polskie", piękne). Trudno wybrać najlepszy kawałek z tego albumu, ale gdyby mi ktoś kazał, to chyba padłoby na "Lalkę". Albo wspomniany "Szum". Albo "Myśliwego"..?
SLOW’MO "Serce" - SLOW’MO w ubiegłym roku wydali album "Wiatr", a już pracują nad kolejnym. Promuje go singel "Serce". Po usłyszeniu tego kawałka po raz pierwszy od razu wiedziałam, że wpadnie do polecajek i będzie bezkonkurencyjny, mimo tego, że nowości wydał też m.in. Meryl Streek, kiedyś tu już przeze mnie przedstawiany. Muzyczną i tekstową doskonałość uzupełnia świetny animowany teledysk. Coś czuję, że SLOW’MO jeszcze wróci do tego cyklu, tym razem z całym albumem!
MICHAŁ BOROŃ
Lewis Capaldi "Broken by Desire to Be Heavenly Sent" - nie wiem, jak oni to na tych Wyspach Brytyjskich robią, ale w kategorii "singer-songwriter" to jest absolutna światowa czołówka. Niemal seryjnie pojawiają się tam wykonawcy, którzy z opowiadania uniwersalnych historii przemawiających do milionów uczynili swój sposób na życie. Banalne wersy o przyniesieniu rano kawy dziewczynie (tak zaczyna się "Pointless") słyszeliśmy pewnie dziesiątki razy, ale Lewis dokłada kolejne zdanie, że "ona przyniosła mi wewnętrzny spokój" i od razu robi się bajkowo - choć jednocześnie nie mamy wątpliwości, że taka historia to wcale nie jest wymyślona bajka, ale coś, co zdarza się codziennie na całym świecie. "Nigdy wcześniej nie byłeś zakochany?" - pyta bohaterka innej piosenki. Słuchać, słuchać, słuchać.
Nosowska "Ledwie wczoraj" - z twórczością Nosowskiej i Heya dorastałem od wczesnych lat 90. i do dziś teksty z "Fire" mam na stałe umeblowane w głowie. Solowy dorobek wokalistki (z naciskiem na ostatnią "Bastę") aż tak bardzo do mnie nie przemawia, choć dla mnie nowa płyta "Degrengolada" to polski top 2023 roku.
Pokażcie mi, jak lepiej zawrzeć upływ czasu w niewiele ponad 4 minuty, niż zrobiła to Nosowska w "Ledwie wczoraj" (sprawdź!). "Kiedy to się stało, że tak nas poturbował czas" - razem z Katarzyną zastanawiam się coraz częściej. Wystarczy rzut oka w lustro, wystarczy przypomnieć sobie codzienne zmagania z budzikiem. Ledwie wczoraj człowiek czuł się jak młody Bóg, ledwie dziś się okazuje, że moje dzieci mnie za moment przerosną.
MATEUSZ KAMIŃSKI
Jessie Ware "That! Feels Good!" - polakieruj swoje włosy, wskocz w ciasne wdzianko, a potem... prosto na parkiet! "That! Feels Good!" Jessie Ware to jedna z płyt roku. Dyskotekowe, wyrwane żywcem z lat 70. brzmienie przypomina złotą erę muzyki, która służyła głównie do podbijania parkietu. Ware naprawdę zaszalała, bo przebojowość kipi z każdej sekundy nowego krążka. Tu nie ma zbędnych ceregieli, nie ma smutku i problemów. "That! Feels Good" rozhula najbardziej smętne towarzystwo. Zapomnij się i tańcz!
Andrzej Zaucha "Zanim zastukam do niebieskiej bramy" - fani Andrzeja Zauchy na pewno o wydawnictwie wiedzą, bo czekali na taki krążek od lat. "Dwa kroki w chmurach" (wydane nakładem GAD Records) to archiwalne nagrania Zauchy, po raz pierwszy tak dobrze poukładane stylistycznie, brzmiące jak pełnoprawny album, którego ten za życia się nie doczekał. Mam tu polecić singel, więc niech padnie na "Zanim zastukam do niebieskiej bramy" - piosenkę, która w kontekście przedwczesnej śmierci muzyka zawsze brzmi zbyt przejmująco niż pewnie pierwotnie powinna. "Za życia mego, nieco gorzki żart/ Spraw mi niebieskie M-1 lub dwa" - 30 lat później uderza prosto w twarz tak samo mocno.
IGNACY PUŚLEDZKI
Margaret "MTV Unplugged" - proszę państwa, tak się powinno robić koncerty MTV Unplugged! Trudno nazwać mnie fanem muzyki Margaret, dyskografii wam z pamięci na pewno nie wymienię, ale cholera - ktoś miał na ten występ pomysł, co w legendarnym bezprądowym cyklu nie jest takie oczywiste (panowie z Lady Pank, patrzę na was!) i za co już należą się gromkie brawa. Miała Maggie kawałki, których przełożenie na kubańskie rytmy specjalnie trudne pewnie nie było (choćby "In my Cabana"), ale taki "Reksiu"? No sztos! Przy okazji dostajemy fajną składankę typu "the best of" na 10-lecie kariery wokalistki, więc nawet jak muzyki Margaret nie słuchacie, to część z tych kawałków bankowo kojarzycie, a dzięki nowym aranżacjom i dużemu składowi zrobiło się jakoś bardziej wyrafinowanie. No, tak na oko (i ucho) spoko.
OVE (Overview Effect) "Veracruz" (feat. Campesino) - czekałem na nową płytę OVE i czekałem. Niebieski wosk "Without territory" do dziś kładę często na talerzu gramofonu, a single zapowiadały "Geography and Geometry" jako kolejną afrobeatową ucztę. Ciekawy byłem zwłaszcza pierwszego utworu nonetu z wokalem. No i mamy hit! Śpiewany przez tajemniczego (ale jak się dobrze poszuka, to wcale nie takiego tajemniczego) Campesino "Veracruz" powinien być grany na dancingach w każdym uczęszczanym przez turystów tropikalnym kurorcie. Wyślijcie go melomanom z wszelakich zakątków świata - żodyn nie uwierzy, że to numer nagrany w Polsce.
Ps. Redakcja Interia Muzyka puszcza do zespołu oczko za utwór "Nowa Huta".
ALEKSANDRA CIEŚLIK
Jain "Makeba" - choć piosenka ta ma już dobrych parę lat, pojawia się tu nie bez powodu. Drugie życie nadał jej TikTok i jego użytkownicy, którzy stworzyli do muzyki prostą choreografię. Aktualnie jest to najpopularniejszy trend w tej aplikacji. Sam utwór? Brzmieniowo idealnie nadaje się na letnią imprezę nad Wisłą lub - bardziej egzotycznie - na włoskim wybrzeżu. Wszystko to za sprawą afrykańskich korzeni Jain. Jej matka pochodzi z Madagaskaru, zaś - przed przeprowadzką do Paryża - mieszkała ona m.in. w Kongo. Makeba to afrykańskie imię, a także - według niektórych tłumaczeń - osoba niezwykła, wspaniała w wielu aspektach.
6IXTEEN "Chica Buena" - bardzo, bardzo długo zastanawiałam się, czy ta polecajka faktycznie powinna się tu znaleźć. Na co dzień słucham zupełnie czego innego, a moje serce od dawna należy do topowych bluesowych i rockowych gitarzystów. Patrząc na "Ulubione na okrągło" na Spotify mam ten tytuł jednak bardzo wysoko. Dlaczego? Bo od dziecka uwielbiałam "Macarenę". A teraz grupa infulencerów z 6IXTEEN postanowiła odświeżyć ten utwór i stworzyła własną "Chica Buenę". Przyjmuję zakłady, że w każdym z warszawskich klubów piosenka brzmieć będzie podczas długich wakacyjnych nocy.
DAWID BARTKOWSKI
Proceente/Amatowsky "Obywatel" - ostatnio chwaliłem singlowy "Kalejdoskop" i traf - albo sam mistrz ceremonii i jego producent - chciał, że na "Obywatelu" są jeszcze lepsze numery. Jest ciężko, a żeby to wszystko strawić, to warto rozsiąść się w praskiej (nie tej warszawskiej, sorry) gospodzie, wypić kilka złocistych trunków i przemyśleć to i owo. Zwłaszcza w kontekście władzy, bo o niej i społeczeństwie jest ten krótki, do bólu treściwy projekt. No powiedzcie mi, który raper wie, co to kuku na muniu? Co znaczy sztuka, zwłaszcza z podkładem, którego nie powstydziłby się Waajeed albo i J Dilla? Tadeusza Konwickiego - nawet w tytule - też zawsze dobrze przywołać. Blisko pół godziny obserwacji na ślicznych, samplowanych podkładach.
Tragarze "Nienawiść (Robert Cichy Remix)" - cały czas się zastanawiam, dlaczego album szczecińskiego składu z 2018 roku nie odniósł żadnego sukcesu. No, chyba że w lokalnym środowisku, ale o to trzeba spytać bardziej obeznanych w rapie z tamtych rejonów. Po kilku latach i odwlekanej premierze "Trzymać w okładce" (ja już mam i polecam) na promocję wybrano "Nienawiść' w remixie Roberta Cichego. Pełno tu UK soundu kojarzącego się z Bristolem, a w połączeniu z gitarowymi solówkami nie ma czego zbierać. Razem z tekstem - niestety bardzo aktualnym - robi zwyczajną miazgę w głowie. Radzę śledzić, czekać na całość i rozkoszować się undergroundem z jakością lepszą niż w mainstreamie.
PAWEŁ WALIŃSKI
The Devil's Trade "Vidékek Vannak Idebenn" - budapesztanin Dávid Makó dał się poznać jako znakomity songwriter operujący w okolicach gothic americany, wbrew pochodzeniu przywołujący ducha appalaskiej dziczy. W jego aranżowanych przede wszystkim na banjo, cierpiętniczych pieśniach, czaiła się jednak zawsze nielicha doomowa melancholia. Nie dziwota, Dávid wywodzi się własnie z doom-metalowej sceny. Jeszcze znaczniejszy wyraz daje temu na swojej nowej płycie, której tytuł - "Vidékek Vannak Idebenn" - oznacza po węgiersku tyle, co "Wewnętrzne krajobrazy", gdzie banjo zastąpił pełnym rockowym ensemblem. Nadal jednak niszczy system raz: bardzo ciekawą, ocierającą się o muzykę ludową melodyką, dwa: absolutnie niesamowitym, bogatym w fantastyczne vibratto, melodramatycznym wokalem. I nie, nie wszystkie numery są po węgiersku, a w jego angielskie teksty warto się wczytać.
Lankum "Go Dig My Grave" - "False Lankum" to jedna z irlandzkich adaptacji angielskiej ballady "Lambkin" opowiadającej o mężczyźnie mordującym kobietę oraz jej syna-noworodka. To też tytuł płyty, z której pochodzi poniższy numer. Lankum w ostatnich latach zdobyli wszelkie możliwe gatunkowe laury. Jeśli jednak spodziewacie się sowizdrzalskiej irlandzkiej potupajki, srogo się zawiedziecie/mile się zaskoczycie. Bo na łonie folku rzadko zdarza się zespół, który tak bezczelnie żeni brzmienia ludowe z ciężarowymi drone'ami, industrialnym instrumentarium i emocjami wprost z koncertów późnego Swans oraz intensywnością Sunn O))). Obcowanie z ich muzyką nie jest może najłatwiejsze, ale w tym przypadku masochizm się opłaca, bo zaprawdę, tak muzyki ludowej nie gra nikt albo prawie nikt. I będziecie mieli czym się pochwalić w snobistycznym muzycznie towarzystwie.
RAFAŁ SAMBORSKI
Tim Hecker "No Highs" - przyznaję, że jakoś nie po drodze było mi z Timem Heckerem eksperymentującym z japońską muzyką dworską gagaku. "No Highs" to zwrot ku przeszłości muzyka. Tej z rozciągającymi się pejzażami, tej głębokiej w brzmieniu, repetytywnej, miejscami może wręcz przytłaczającej, ale niewątpliwie pełnej... emocji. I w zasadzie słuchając "No Highs" łatwo zrozumieć, czego brakowało na ostatnich albumach artysty. W pogoni za nowymi formami ekspresji w ramach swojego odłamu muzyki elektronicznej często gubił to, co w czasach "Harmony in Ultraviolet" czy "Ravedeath, 1972" przyciągało do jego dzieł najbardziej: poczucie, że za tą muzyką kryje się człowiek z krwi i kości, pełen zmartwień. Odejście od bardziej akademickiego podejścia zdecydowanie zadziałało na plus.
Fred again..., Brian Eno "Come On Home" - co może wyjść z kooperacji ojca chrzestnego ambientu i jednego z najważniejszych producentów muzycznych w historii oraz niezwykłej, choć wciąż wschodzącej gwiazdy muzyki klubowej? Cóż, na pewno nie do końca spodziewaliśmy się "Secret Life" - albumu niezwykle nastrojowego, ale pozostawiającego spory niedosyt. Na szczęście krążek zakończony jest momentem absolutnie wybitnym. "Come On Home" to spokojny ambient pełen pogłosów, krążących w tle faktur, trzasków winyli, odbić dźwięków. A wszystko to dopełnia śpiew na obniżonej tonacji, który to zapewne został wyciągnięty przez Freda z jakiegoś nieznanego nikomu nagrania na YouTube. Wspaniałości.