Pol'and'Rock Festival 2024 zakończony: trzeci dzień. "Piosenki wolności"
"Szykujemy niespodziankę, zostańcie z nami do końca" - zapowiadał Jurek Owsiak tuż przed rozpoczęciem koncertów ostatniego dnia 30. edycji Pol'and'Rock Festival. Szef imprezy odzyskał głos, zaprosił na przyszły rok, ale nie był to koniec atrakcji. Co wydarzyło się w Czaplinku-Broczynie?
Trzeci i ostatni dzień Pol'and'Rock Festivalu przywitał setki tysięcy uczestników słoneczną pogodą, która utrzymała się do samego wieczora. To zdecydowanie zmiana na plus w porównaniu do ubiegłorocznej edycji, kiedy impreza zmagała się deszczem. Woodstockowiczom takie rzeczy nie są wprawdzie straszne, ale jednak zdecydowanie milej bierze się udział w koncertach w tak przyjemnych okolicznościach przyrody.
Wydawało wam się, że w prażącym słońcu przed Dużą Sceną o godz. 15 jest gorąco? To Anglicy z Venom Inc. sprawili, że zrobiło się piekielnie gorąco. Ekipa tworzona przez byłych muzyków legendarnego Venom do składu wskoczyła niemal w ostatniej chwili, gdy z powodów zdrowotnych swój udział odwołali mistrzowie hardcore'a z Sick Of It All. No i zdecydowanie nie była to zapchajdziura. Jeff "Mantas" Dunn (oryginalny gitarzysta Venom), grający na basie wokalista Tony "Demolition Man" Dolan (w Venom w latach 1989-1992) i perkusista Marc "JXN" Jackson dali prawdziwego ognia, przypominając choćby takie klasyki ekstremalnego metalu, jak m.in. "In League With Satan" i "Sons of Satan". Zapachniało siarką.
Niektórych dziwią, że w składzie Pol'and'Rocka pojawiają się gwiazdy kojarzone ze sceną popową, jak choćby wielokrotnie wspominana przy takich okazjach Majka Jeżowska, Enej, Ich Troje czy Michael Patrick Kelly (tak, ten znany z rodzinnej grupy The Kelly Family). Dla innych zaskoczeniem może być obecność hiphopowej Paktofoniki, ale znów, to nie pierwszy przedstawiciel tego gatunku, by przypomnieć choćby House Of Pain, Łonę i Webbera czy Grubsona. Jurek Owsiak zdecydowanie podkreśla - to miejsce jest dla wszystkich.
Patrząc na to, jak gorąco przyjęta Paktofonika (w formule Live Band, czyli z żywym składem koncertowym), można śmiało powiedzieć, że pomysł sprowadzenia legendy polskiego hip hopu okazał się strzałem w dziesiątkę. Pod wrażeniem przyjęcia byli stojący na czele grupy Fokus i Rahim, którzy często przypominali o tym trzecim nieobecnym, czyli zmarłym w 2000 r. w tragicznych okolicznościach Magiku. To właśnie jemu dedykowali choćby przebój "Ja to ja 2". W kilku utworach można też było usłyszeć głos zmarłego rapera.
Jak mówi Owsiak, "chwila odsapki" i kolejna zmiana klimatu, bo Dużą Scenę przejęli dobrze znani przez woodstockową publiczność Flogging Molly ze swoją energetyczną mieszanką celtyckiego folka i punk rocka. Ależ to była petarda, od "Drunken Lullabies", przez "(Try) Keep the Man Down", "Whistles in the Wind", "A Song of Liberty", po "Float" (publiczność siadła na ziemi, by pobawić się w wioślarzy - imponujące wrażenie) i "These Times Have Got Me Drinking". Tu możesz być kim chcesz (ale nie zapominaj o tym, żeby dbać o tych, co wokół ciebie), wiele słów pada o wolności, miłości i przyjaźni.
Tylko jak tu odpocząć, skoro po 10 latach na Pol'and'Rocka wraca T.Love? "Rączki w górę, Pol'and'Rock!" - rzucił tylko Muniek Staszczyk i było jasne, że to będzie wszystko, co ma w swoim arsenale najlepszego. No bo jak inaczej o tym powiedzieć, kiedy zaczęli od "I Love You", a potem jeszcze zagrali "Gnijący świat", "Chłopaki nie płaczą", "1996", najnowszą "Pochodnię", by przenieść się w daleką przeszłość ("IV Liceum", "To wychowanie", "Autobusy i tramwaje" z gościnnym udziałem WaluśKraksaKryzys). "Fajna impreza, nie?" - pytał retorycznie Muniek.
Poza swoimi autorskimi przebojami grupa sięgnęła też po wielki hit "Dni, których nie znamy" Marka Grechuty. "Dla mnie to najlepszy polski artysta, ale to moja subiektywna opinia" - mówił Staszczyk. "Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy / Ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy" - niosło się daleko w pole, a te słowa pewnie słyszeli ci, którzy próbowali się wydostać spod Małej Sceny, gdzie chwilę wcześniej swój koncert zakończyła grupa Ich Troje.
Podczas "Nie, nie, nie" na rękach publiczności rozwinięto sektorówkę - ogromną biało-czerwoną flagę. "Tylko nie mów tego mi / Nigdy nie mów tego mi / Tylko nie mów tego, że / Nienawidzisz..." - to są wartości tego festiwalu, na które wielki nacisk kładzie Jurek Owsiak ze swoją ekipą.
Później Dużą Scenę przejęła niemiecka orkiestra marszowa grająca techno, czyli zespół Meute. W tym roku panowie zagrali już trzy koncerty w Polsce - w Krakowie, Gdańsku i Warszawie. Już wtedy zobaczyli, jak Polacy potrafią się bawić do ich muzyki, a występ na Najpiękniejszym Festiwalu Świata z pewnością tylko utwierdził ich w przekonaniu, by częściej wracać do naszego kraju. "Co za koncert, kto by przypuszczał, że wy tak gracie" - żartował Jurek Owsiak, kiedy publiczność domagała się kolejnego bisu.
Ale, ale - nie zapominajmy o Małej Scenie (tylko z nazwy). Koncerty na ASP otworzył punk rock prosto z Ustrzyk, czyli Stacja B. "Pogo! Pogo! Pogo! Mądrzy ludzie bawią się" - przekonywali ze sceny i nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać. A potem koncert, którego miało nie być. Zgłosili się do eliminacji, nie dostali się, ale po kilku wydarzeniach ostatecznie trafili na Małą Sceną na osobiste zaproszenie szefa WOŚP. Mowa tu o Ich Troje. Jak publiczność zaczęła skakać przy "A wszystko to... (bo ciebie kocham)", tak nie przestawała do ostatniego kawałka.
"Jestem w niebie" - komentował Michał Wiśniewski. "Zablokowaliście festiwal" - mówił z kolei Owsiak, odnosząc się do liczby osób, które znajdowały się nie tylko w namiocie ASP, ale również obok, za nim i na drodze asfaltowej prowadzącej od Głównej Sceny na pole namiotowe. Niektórym szokujące wydało się zachowanie wokalisty, który zbyt dosłownie wziął jedną z festiwalowych przyśpiewek i ściągnął spodnie i bieliznę.
"Myślę że nasza muzyka, taka rockowo-folkowa, chociaż może nie jest taka typowa na Pol'and'Rock, to spodobałaby się odbiorcom tego festiwalu" - mówili przed Eliminacjami do festiwalu muzycy Szeptuchy. "Prorocy, czy co?" - chciałoby się spytać. Następnie Nini, czyli kolejna laureatka eliminacji. Tajwańska kompozytorka "w swojej muzyce łączy dźwięki starożytnych azjatyckich instrumentów, takich jak sanxian, ruan i liuqin z nowoczesnymi elementami współczesnego rocka, metalu i EDM", jak można przeczytać na stronie Pol'and'Rocka. Brzmi intrygująco? Tak właśnie było.
Zaskoczeniem i sporą niespodzianką był jeden z ostatnich występów na Dużej Scenie - dla wielu Michael Patrick Kelly pozostaje tym słodkim chłopakiem, którego widzimy i słyszymy na początku ballady "An Angel" rodzinnej grupy The Kelly Family, której plakaty w połowie lat 90. wieszały nastolatki w niemal całej Europie. Popularny Paddy cieszył się wówczas tak dużą popularnością, że w miejscach publicznych musiał poruszać się w towarzystwie kilku ochroniarzy. Od tego czasu wiele się zmieniło - muzyk na kilka lat zaszył się w klasztorze jako członek Wspólnoty św. Jana, by później już jako Michael Patrick Kelly wrócić na scenę.
W filozofię Pol'and'Rocka wpisuje się przekaz przebojowych piosenek Kelly'ego - jednym z najważniejszych momentów koncertów jest dzwon pokoju, odlany z przetopionej broni. W ten sposób wokalista chce pokazać, że ludzkość potrzebuje symbolu, który będzie trafiał do wyznawców różnych religii, osób o różnych przekonaniach politycznych czy z różnych środowisk kulturowych. Uderzeniu w ten dzwon towarzyszyła minuta ciszy, która na moment zatrzymała niemal cały festiwal.
Tu nie było udawania, tu nie było zagrywek pod publiczkę, po prostu urzekające bezpretensjonalnością piosenki, często w akustycznej oprawie (jak choćby cover "I'm On Fire" Bruce'a Springsteena). "Dziękuję. Kocham cię, Polsko" - powiedział na koniec w naszym języku Michael Patrick Kelly.
Jubileusz obfitował w wielkie powroty na festiwal - po raz kolejny u Owsiaka wystąpili m.in. Coma, T.Love, Enej, Kasia Kowalska, a z zagranicznych gwiazd ponownie pojawili się Clawfinger, Modestep, Flogging Molly oraz Guano Apes. Niemiecki kwartet dowodzony przez wokalistkę Sandrę Nasic powrócił po 15 latach i tak jak wtedy najgoręcej oklaskiwano trzy największe przeboje: "Open Your Eyes", "Loards of the Boards" i cover "Big In Japan" Alphaville.
"Komunikat jest taki, że na ten moment i tak nie wyjedziecie, bo wszędzie są ogromne korki. Ale w tym roku pogoda jest zdecydowanie lepsza, więc zostańcie z nami jeszcze te parę godzin" - zachęcał uczestników Jurek Owsiak.
Na koniec tradycyjnie pojawił się Piotr Bukartyk wraz z ludźmi z pola, którzy brali udział w muzycznych warsztatach. Wszyscy czekali na jego woodstockowy hymn, który po raz pierwszy usłyszeliśmy 15 lat temu - "Z tylu chmur" (sprawdź!). "Zaśpiewajmy razem, żeby ponieść tę pieśń do samego nieba" - zachęcił Jurek Owsiak, w dość krótkim, jak na jego woodstockowe standardy, podsumowaniu.
"Choć jedno nad nami niebo
Każdy co innego widzi w nim
I z tylu chmur ponad głową
Czarną ty, a ja różową wybrałbym" - niosło się w późną noc.
"Każda sekunda, każda minuta, jest warta tego wszystkiego. Miejcie siłę, żeby pokonać wszystkie trudności, słabości. Pozdrawiam wszystkich wrogów, tulę ich do serca i może kiedyś do nas przyjadą. Uwielbiam tracić tutaj głos. Musimy to robić razem. Mam do was jedno, bardzo proste pytanie, czy przyjedziecie tutaj za rok? Ja będę czekał" - podkreślił na koniec Jurek Owsiak, a występowi towarzyszył pokaz fajerwerków.
Spokojna głowa, my też będziemy. Pol'and'Rock Festival, do zobaczenia za rok!