Reklama

Szczęśliwy człowiek Elton John. Relacja z koncertu w Krakowie

"Kraków? Dobrze wymawiam? Nie? No dobra, zastrzelicie mnie później" - tymi słowami z polską publicznością przywitał się Elton John. 67-letni brytyjski gwiazdor w Kraków Arenie nie tylko kokietował, ale przede wszystkim przez 2,5 godziny pokazywał, jak to jest kochać swoją pracę.

Elton John w Krakowie wystąpił w ramach trasy "Follow The Yellow Brick Road", która przypomina album "Goodbye Yellow Brick Road" z 1973 roku. Tournee wystartowało na 40-lecie płyty i trwa.

Nie było więc zaskoczenia w tym, że to właśnie z "Goodbye Yellow Brick Road" usłyszeliśmy najwięcej piosenek: tytułową, a także m.in. "Candle In The Wind", "Bennie and the Jets", "Grey Seal", "Saturday Night's Alright for Fighting".

Zaskoczenie kryło się gdzie indziej, choć wciąż na łamach setlisty. Otóż Elton John zagrał w Kraków Arenie utwory, które wykonuje w tym roku wyjątkowo rzadko: mowa o przeboju "Sacrifice" i medleyu piosenek z "Króla Lwa" - "Circle Of Life / Can You Feel The Love Tonight" (na te dźwięki siedząca obok dziewczyna rozpłakała się ze wzruszenia, zdecydowanie śliczniej od jury "The Voice Of Poland").

Reklama

Elton John wystąpił w fioletowym fraku, pokrytym lawiną cekinów - w końcu Brytyjczyk to artysta, któremu z kieszeni wystaje honorowe obywatelstwo miasta Las Vegas.

Jego wejście na scenę oklaskiwała raptem połowa Kraków Areny, bo mniej więcej tylu fanów skusiło się na drogie skądinąd wejściówki. Jak się jednak szybko okazało, inwestycja zwróciła się z nawiązką w postaci 2,5-godzinnego, porywającego widowiska.

Średnia wieku publiczności oscylowała w rejonach 40-50, a płytę hali wyłożono krzesełkami. Piszę o tym dlatego, że taki zestaw faktów znacząco wpływa na atmosferę koncertu - siedzący 50-latek nie będzie przecież tak skory do pisków i skakania jak 15-latka na koncercie swoich idoli. Elton dobrze wiedział, dla kogo występuje i z biegiem utworów widać było, jak coraz większa część publiki wstawała z miejsc, by oklaskiwać to, co wyprawiał Brytyjczyk.

A wyprawiał zwłaszcza na fortepianie. Jakie skojarzenia ma przeciętny odbiorca na myśl o Eltonie Johnie? Wiadomo: gej, okulary, jego głos i "Król Lew". Zapomina się często, jak fantastycznym muzykiem jest Elton John i jakie pokazy wirtuozerii potrafi słuchaczom sprezentować. Szalone intro do "Rocket Man (I Think It's Going to Be a Long, Long Time)" było jednym z wielu dowodów na to, że wśród rockandrollowych pianistów Elton plasuje się w najściślejszej czołówce.

Przyjemnie było patrzeć, jaką radość sprawiają te solówki artyście. Zresztą nie tylko solówki, ale wszystko co robi na scenie. Często po udanym numerze odrywa się od fortepianu, wstaje i w triumfalnym geście rozkłada szeroko ręce. A później wskazuje palcem pojedyncze osoby z publiczności i mówi im "dziękuję". Pod koniec koncertu muzyk wyjaśnił, skąd u niego takie nastawienie.

"Im bardziej się starzeję, a wierzcie mi, dzieje się to bardzo szybko, tym bardziej lubię dla was grać. Jesteście dla mnie tak mili, gdziekolwiek się pojawiam, że nie znajduję słów, by wam za to podziękować. Jestem szczęśliwy. Mam wspaniałego partnera, mam cudowne dzieci i mam was" - perorował Elton.

Podczas "I'm Still Standing" zobaczyliśmy na telebimie ruchome obrazki ukazujące artystę na różnych etapach swojej kariery. Przesłanie było jasne - wciąż tu jestem, gram jak szatan i nigdzie się nie wybieram.

Michał Michalak, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Elton John
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama