Reklama

Sukces i potknięcie. Co dalej z Duffy?

- Nie przyczyniłam się w żaden sposób do wyborów, których dokonałam; i jest to naprawdę przerażające - zwierza się walijska wokalistka Duffy, które utrzymuje, że jej sukces to wynik przypadku. Czy porażka, której ostatnio doznała, także?

26-latka z Walii zadebiutowała w 2008 roku i z miejsca okrzyknięto ją rewelacją na miarę Amy Winehouse. Jej oryginalny głos i piosenki w stylu retro zachwyciły krytyków i publiczność. Album "Rockferry" był czwartą najlepiej sprzedającą się na świecie płytą w 2008 roku z wynikiem 4,5 mln sprzedanych egzemplarzy. Singel "Mercy" był z kolei jednym z największych przebojów tamtego okresu.

Ubezwłasnowolniona

Duffy, w odróżnieniu od koleżanek i kolegów z branży, wcale nie przypisuje swojego sukcesu jedynie ciężkiej pracy.

Reklama

- Kiedy spoglądam wstecz na moje życie, widzę, że nie przyczyniłam się w żaden sposób do wyborów, których dokonałam; i jest to naprawdę przerażające! Tak było od przypadkowego spotkania na ulicy ze Steve'em Brookerem, który napisał utwór "Mercy", po wszystko, co kiedykolwiek się wydarzyło. Czuję się przez to autentycznie ubezwłasnowolniona, bo wszystko to było w pewien sposób zrządzeniem losu - dziwi się Duffy.

Na potwierdzenie swojej tezy opowiada o tym, jak doszło do współpracy z 66-letnim Albertem Hammondem, który zjął się warstwą muzyczną jej drugiej płyty "Endlessly" (premiera miała miejsce w listopadzie 2010 roku). Hammond wiele lat temu pisał piosenki m.in. dla Tiny Turner, Arethy Franklin czy Roya Orbisona.

- Albert zobaczył mnie w amerykańskiej telewizji. Jego żona zawołała: "Szybko, Albert, musisz tu przyjść, spójrz na tę dziewczynę na ekranie. Jej głos ma czarną barwę!". Oboje byli najwyraźniej zdumieni, że mam 160 cm wzrostu i jasne włosy. Albert zmusił się więc niejako do przerwania emerytury i zadzwonił do mnie, żeby umówić się na spotkanie. Wydaje mi się, że Albert zobaczył mnie w "Saturday Night Live", aczkolwiek nie jestem tego pewna - tamtego wieczoru występowaliśmy kilkakrotnie - opowiada Walijka.

- Wydaje mi się, że spodobała mu się moja muzyka, bo on sam należy do tej epoki. Ostatecznie więc spotkaliśmy się w Los Angeles "w okolicach" gali Grammy. Pamiętam, że czułam się trochę nieswojo i tak do końca nie wiedziałam, co się dookoła mnie dzieje. Kiedy wreszcie spotkaliśmy się z Albertem, kompletnie rozbroiło mnie jego ciepło, jego miłość do muzyki i jego muzyczna historia. Potem dowiedziałam się, że to on napisał wszystkie te niesamowite utwory, i pod koniec spotkania byliśmy już przyjaciółmi - wspomina Duffy.

Potknięcie

Ze zdziwieniem przyjęto w środowisku fakt, że Walijka zrezygnowała z dotychczasowych współpracowników - m.in. Bernarda Butlera - którym w dużej mierze zawdzięcza sukces debiutanckiej płyty. Czy ta odważna decyzja się opłaciła?

Efekt współpracy Alberta Hammonda i Duffy, album "Endlessly", światło dzienne ujrzał 26 listopada. Na singla wybrano numer "Well Well Well"

"Wokalistka skrzeczy jeszcze bardziej inspirująco niż dotychczas, dojrzalej, z większą swobodą. Natomiast melodie to w większości perełki. Popowo-soulowe kompozycje Hammonda i piosenkarki pełne są powabu i gracji, zwinnie owijają naszą uwagę wokół kolejnych wersów i tak aż do samego końca" - napisaliśmy w naszej recenzji.

Nie wszystko jednak potoczyło się po myśli Duffy. Większość krytyków tym razem była zdecydowanie na nie. Prestiżowy magazyn "Rolling Stone" wystawił albumowi dwie i pół gwiazdki na pięć możliwych. Również w aspekcie komercyjnym nie wygląda to najlepiej - płyta dotarła zaledwie na 9. miejsce brytyjskiej listy bestsellerów, a w Stanach - uwaga - na 72. pozycję.

Desperacko ambitna

Mimo tych niepowodzeń, Duffy cieszy się, że może jeździć po świecie i wykonywać swoje piosenki. Jak mówi, najgorsze są okresy, kiedy ani nie nagrywa, ani nie koncertuje. Wtedy dopada ją samotność...

- Po sukcesie pierwszej płyty, kiedy wszystko skończyło się i ucichło, zdałam sobie sprawę, że wokół mnie nie ma nikogo. Żyjesz w tym wielkim świecie, który stawia wobec ciebie tyle wymagań, otoczony całą brygadą ludzi - a potem nagle wszystko się urwało i zostałam tylko ja w swoim domu i moje dwa koty. Myślałam: "Co mam teraz zrobić?" - opowiada Duffy.

- Nie wiem, być może faktycznie zajęłam się muzyką dla frajdy. Wiążą się z tym cudowne chwile, które stanowią swoistą nagrodę - na przykład spotykasz kogoś, kto mówi ci: "Wow, ten utwór naprawdę mnie poruszył!" albo "Na naszej pierwszej randce tańczyliśmy do twojej piosenki". Liczą się właśnie te małe radości. Czuję się dokładnie tak samo, jak zawsze. Wciąż jestem tak samo zestresowana, desperacko ambitna, wrażliwa... I tak zwyczajnie bardzo się cieszę, że mogę wnosić swój wkład do muzyki - podkreśla Walijka.

Czy Duffy podniesie się po ostatnich niepowodzeniach i znów będzie zachwycać miliony słuchaczy czy może obserwujemy właśnie schyłek jej krótkiej, efektownej kariery? Gwiazdka jednego sezonu czy artystka, która będzie nam towarzyszyć przez lata? Czekamy na wasze komentarze!

Zobacz teledyski Duffy na stronach INTERIA.PL!

-----

Wypowiedzi Duffy tłumaczyła Katarzyna Kasińska.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Duffy | co dalej | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama