Reklama

Bo to zły program jest

"Hit Generator" okazał się klapą. Program dogorywa. Z trudem wyciąga milion widzów. Dlaczego tak się stało?

Poprzeczkę dla konkurencji zawiesił jesienią "Mam talent", który potrafił przyciągnąć przed telewizory nawet pięć milionów Polaków. Show był świetnie realizowany, równie dobrze prowadzony i dostarczał widzom potężną dawkę emocji. O wypowiedziach Kuby Wojewódzkiego czy Agnieszki Chylińskiej rozmawiało się przez kolejne dni w szkołach, piekarniach i korporacjach, podobnie jak o występach poszczególnych uczestników.

"Hit Generator", emitowany początkowo w sobotni wieczór, a więc w najbardziej prestiżowych czasie, w założeniach również miał ekscytować masową publiczność. Początkowo wszystko wydawało się dobrze pomyślane: widzom prezentują się popularni wykonawcy z nowymi utworami, oni grają na żywo, my szukamy przeboju, głosujemy, sekundują temu wzorowo dobrani jurorzy - fachowy, poczciwy Zbigniew Hołdys, ostry, ale znający się na rzeczy Wojtek Olszak i Małgorzata Foremniak programu czyli Edyta Jungowska. Dodatkowo fani stojący w opozycji do tego, co dzieje się na listach przebojów dostają co tydzień nowy, ambitny, młody zespół. Dla każdego coś miłego. Skąd zatem wspomniana klapa?

Reklama

Beata Sadowska, Kasia Burzyńska i przede wszystkim producenci sprawili, że show stał się żywą wizualizacją burzy hormonalnej, stał się kolorowym, rozwrzeszczanym, młodzieżowym (a właściwie stylizowanym na młodzieżowy) potworkiem. Nastoletnia publiczność reaguje na Piaska, na Pectus, na Golden Life jakby na scenie pojawili się (naraz, a jak) Michael Jackson, Britney Spears i David Beckham. Dobrze się bawić to jedno, ale piszczeć na widok przeciętnych grajków w poszukiwaniu granicy, za którą zaczynają się ultradźwięki, to drugie. Przez ten zgiełk wydzierać się musi Sadowska - co nie robi dobrze jej głosowi - a myśli nie może zebrać Hołdys. Widzowie z kolei zastanawiają się, o co tyle krzyku. Przecież to tylko Piasek/ Pectus/ Golden Life.

Atmosferę zgiełku podsycają wspomniane "krejzolki", a więc Sadowska i Burzyńska, których nadpobudliwe interakcje z publicznością, jurorami i wykonawcami bardzo szybko wywołują poczucie irytacji. W tym wszystkim zupełnie nie mógł odnaleźć się stonowany Tomek Lipiński, który ostatnio zniknął z wizji.

Gwoździem do trumny jest jednak sedno programu - wykonawcy i ich piosenki. "Hit Generator" okazał się, niestety, festiwalem desperatów i przeciętnych utworów. Do desperatów zaliczyć trzeba Marcina Rozynka, Kasię Klich, PIN, Video i im podobnych. Ich płyty sprzedają się dramatycznie słabo, a pozycję na polskiej scenie mają marginalną.

Czy nie byłby dwa razy barwniejszy program z udziałem takich wykonawców jak Czesław Śpiewa, Strachy na Lachy, Maryla Rodowicz, Lady Pank (tudzież Janusz Panasewicz), Myslovitz, Happysad, Edyta Górniak, Lao Che, Kasia Nosowska, Maria Peszek, Grzegorz Turnau? Wiem, że część z nich nie promuje nowego materiału, ale chodzi o rangę artystów, o ich atrakcyjność. Jeżeli producenci nie są w stanie zagwarantować udziału gwiazd z wyższej półki, to cały program traci sens.

Kolejne pytanie, jakie należy zadać, to dlaczego wykonawcy z wyższej półki nie chcą tu występować? Otóż programowi od początku nadano pewien obciachowy wymiar. Już na pierwszym etapie - nazywając go "Hit Generatorem". "Hit" to bardzo złe słowo. Nazwalibyście hitem "Wish You Were Here" albo "Dziwny jest ten świat"? Wielki hit "Dziwny jest ten świat"? Litości! Pomijając fakt, że "hit generator" to dość niegramatyczne wyrażenie, sprawia wrażenie takiej sms-owej, krzykliwej frazy, z którą poważny wykonawca nie chce się raczej kojarzyć. No i trudno wyobrazić sobę Kasię Burzyńską skaczącą koło Kasi Nosowskiej. Równie trudno zwizualizować sobie Beatę Sadowską po występie, dajmy na to, Lao Che: "Podobało sieeeeeeeę? [ryk rozentuzjazmowanej publiki, która widzi ten zespół pierwszy raz w życiu] Zbyszku, Lao Che urzekło cię? [Zbyszek prosi o powtórzenie pytania, gdyż piski zagłuszyły Sadowską]".

Co do utworów - jeżeli "super hitami" uznane zostały zupełnie przeciętne "Chodź, przytul, przebacz" Piasecznego i "Jeden moment" Pectus, to naprawdę przebojowy utwór czym zostanie okrzyknięty? Super super hitem? Mega hitem? Giga hitem? Tera hitem? I nawet nie ma co psioczyć na publiczność, że głosuje tak a nie inaczej, bo nie dano jej wielkiego wyboru. Plus za pokazanie widzom takich wykonawców jak Artybishops. Byli swoistą wisienką na zakalcu.

Michał Michalak

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: publiczność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama