2011: Muzyczne wydarzenia roku

Adele sprzedaje miliony płyt, lekarz Michaela Jacksona idzie do więzienia, Nergal najciemniejszą gwiazdą polskiej popkultury, wreszcie tragiczny koniec Amy Winehouse. Tak właśnie wyglądał mijający rok w muzycznym show-biznesie, który podsumowujemy w dziesięciu najistotniejszych, naszym zdaniem, wydarzeniach.

Brytyjka Adele znokautowała konkurencję - fot. Dave Hogan
Brytyjka Adele znokautowała konkurencję - fot. Dave HoganGetty Images/Flash Press Media

Adele podbija świat

To zawsze sprawia satysfakcję, gdy artystka dysponująca talentem i głosem pokazuje figę z makiem tym wszystkim gwiazdkom - utalentowanym lub też zupełnym beztalenciom - uzbrojonym w show-biznesową machinerię promocyjną, których koncerty wyglądają jak przedstawienia w kasynach Las Vegas, a teledyski mają budżet hollywoodzkich produkcji filmowych. Adele ani nie ma aparycji gwiazdek numer jeden (a wręcz przeciwnie), ani też nie koncertuje w przerysowanych do granic możliwości scenografiach, wreszcie nie kręci 15-minutowych teledysków, które "wywołują skandale". Pomimo to rok w muzyce należał do niej. Dlaczego? Nie siląc się na wyszukaną argumentację, posłużmy się liczbami: ponad 15 milionów sprzedanych egzemplarzy płyty "21" w erze cyfrowego piractwa mówi samo za siebie. Nokaut!

Nergal zdobywa polski show-biz

Kolejny wybryk w wydawałoby się zaprogramowanym w każdym calu świecie show-biznesu, prawdziwy... diabeł z pudełka. Od czego tu zacząć? Już w zeszłym roku o Nergalu usłyszała nawet ta część Polski, dla której medium informacyjnym są kolorowe tygodniki. Wiadomo, romans z największą wówczas gwiazdą pop w Polsce, później zwycięska walka z białaczką, dopiero na dalszym planie fakt, że Adam Darski to lider znanego na całym (metalowym) świecie zespołu Behemoth.

W 2011 roku artysta udowodnił, że z niszy, jaką jest scena muzyki blackmetalowej, można się wylansować na jedną z najpopularniejszych osobowości polskiego show-biznesu. Głośny proces o podarcie Biblii na koncercie, jeszcze głośniejszy udział w telewizyjnym show "The Voice Of Poland" - jak pamiętamy ze znakomitym skutkiem - z czym nie mogła się pogodzić cała ortodoksyjna katolicka Polska... I tak Nergal to dziś gwiazda pierwszego firmamentu, nie tracąc przy tym wiarygodności jako lider blackmetalowego Behemotha.

Proces lekarza Michaela Jacksona

Dramat, który tragicznie rozpoczął się 25 czerwca 2009 roku, miał swój finał 29 listopada 2011 roku. Odpowiedzialny na mocy intratnej umowy za zdrowie Michaela Jacksona doktor Conrad Murray został uznany przez ławę przysięgłych odpowiedzialnym za śmierć artysty. Groteskowa obrona przygotowana przez prawników oskarżonego nie miała najmniejszych szans z opartą na faktach, miażdżącą argumentacją prokuratury, a przebieg i wreszcie wynik procesu był dla Conrada Murraya druzgocący.

Wątpliwości co do winy lekarza nie miał również sędzia Michael Pastor, który nie tylko w mowie uzasadniającej zbeształ - to najdelikatniejsze słowo, jakie przychodzi na myśl - niekompetentnego opiekuna "Jacko", ale też wydał najsurowszy z możliwych wyroków. "Doktor Murray porzucił swojego pacjenta. (...) To obraza dla profesjonalnej medycyny, (...) rażące i niedopuszczalne naruszenie etyki lekarskiej" - komentował sędzia zaznaczając, że oskarżony nie wykazał skruchy. Satysfakcja z wyroku nie przywróci jednak życia Królowi Popu.

Conrad Murray winny - zobacz werdykt:


Żal po Amy Winehouse

Do śpiewającego już w innym świecie "Jacko" dołączyła niestety w minionym roku inna utalentowana gwiazda muzyki - jedna z najwybitniejszych, jakie pojawiły się w show-biznesie od wielu lat. "Nawet osoby niebędące fanami Amy Winehouse muszą przyznać, że świat stracił prawdziwie wyjątkową artystkę. Jednocześnie osobę zagubioną, której wszyscy chcieli pomóc. Dlaczego to się nie udało?" - zastanawialiśmy się na gorąco tuż po tragicznej informacji o śmierci wokalistki. Wbrew powszechnej opinii, według której śmierć Amy Winehouse nie była zaskakująca, pozwoliliśmy sobie stwierdzić, że to jednak był szok. Ta śmierć była naprawdę niespodziewana i nieoczekiwana. Jakkolwiek to nie zabrzmi - bardziej spodziewana była nowa płyta Amy Winehouse. Przecież wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, że demony zostały ujarzmione. Nie zostały.

Zobacz teledysk do przeboju "Rehab" Amy Winehouse:

Przygnębiające odejście Violetty Villas

Wydarzenie smutne nie tylko z tego powodu, że ze światem pożegnał się człowiek kochany i szanowany, niestety w ostatnim czasie przez garstkę. A przecież Violetta Villas to obok Basi Trzetrzelewskiej jedyna polska artystka pop, która naprawdę zasmakowała międzynarodowej sławy. To również wokalistka o niezwykłej skali głosu i niebotycznym talencie. Dlaczego zatem w ostatnich latach życia większość rodaków bardziej interesowało życie prywatne piosenkarki i jej ekscentryczna osobowość niż jej piosenki?

Jeszcze smutniejsze jest to, że pomimo żywego ponoć zainteresowania tym, co działo się w domu Violetty Villas w Lewinie Kłodzkim, wybitna artystka tak naprawdę była pozostawiona na pastwę losu. Po jej śmierci pozostały kontrowersje dotyczące okoliczności zgonu i przygnębiająca myśl, że polską scenę muzyki rozrywkowej na pogrzebie Violetty Villas reprezentował jedynie Michał Wiśniewski i Andrzej Rosiewicz.

Żegnamy R.E.M....

Przykra to była agonia, bo jak inaczej można określić to, co od ponad dekady działo się z R.E.M. Jeżeli o ostatnich płytach zespołu, który bezdyskusyjnie był jedną z najważniejszych alternatywnych formacji ostatniego ćwierćwiecza, pisało się, że są najlepsze od czasów... (tutaj należy wpisać tytuł jakiegoś albumu R.E.M. z lat 90. zeszłego stulecia, okresu wcale nie najwybitniejszego w karierze Amerykanów), to dzwonek alarmowy zaczyna walić po uszach bardzo intensywnie!

Przykra prawda jest jednak taka, że Michael Stipe i koledzy od pewnego czasu nie mieli zbyt wiele do zaproponowania. Tak, R.E.M. wypalili się i chwała im za to, że ten fakt przyjęli z godnością (choć trochę za późno). Najsmutniejsze dla fanów jest chyba to, że zakończenie działalności formacji przeszło jakoś bez echa, jak na skalę wielkości R.E.M. Wielkości zamierzchłej, ale wciąż przecież wielkości.

...i The White Stripes

Bezprecedensowy w historii muzyki gitarowej duet w mijającym roku oficjalnie zakończył działalność, choć przecież tak naprawdę o The White Stripes cicho było do wielu, wielu lat. Jack i Meg White pozostawili po sobie kilka genialnych w swej prostocie albumów, kapitalny image i niesamowite teledyski. A dla tych, którzy mieli okazję widzieć duet na żywo, niezapomniane wrażenia (koncert na Open'er Festival 2005 w dniu 30. urodzin Jacka White, który to występ niżej podpisany miał okazję oglądać, już zyskał status legendarnego).

Czy rozpad The White Stripes napawa smutkiem? Raczej nie, bo wiadomo, że Jack White to pracoholik, któremu właśnie przybył kolejny wolny termin do twórczego zagospodarowania. A Meg White? Cokolwiek by zrobiła albo nie zrobiła, to i tak przejdzie do historii jako jedna z najbardziej ikonicznych perkusistek. Tak jak zresztą The White Stripes - już na zawsze kanon, wzorzec i punkt odniesienia dla wszystkich mieszanych duetów rockowych.

Zobacz The White Stripes w utworze "Icky Thump":

Kazik sparzył się internetem

Nie będziemy tu nikogo oceniać, chwalić czy ganić. Po prostu przytoczymy fakty, przemyślenia pozostawiając czytelnikom. Twórca poświęconej Kazikowi Staszewskiemu witryny staszewski.art.pl zamknął serwis po tym, jak wokalista stanowczo zażądał zdjęcia z witryny reklam pod groźbą interwencji prawnej. W tym samym czasie synowa Kazika poprosiła autora strony o dostęp do facebookowego profilu serwisu - chciała tam promować również swoją wydawniczą działalność. Ten odmówił. Duża część fanów Kazika, jak można było wywnioskować z lektury internetowego forum Kultu, ostro roszczenia frontmana i jego rodziny skrytykowała.

Sam artysta stawiał na swoim: "Mam prawo wyartykułować swoją odrębność w tej kwestii - zwłaszcza że strona nazywa się staszewski.pl". Wreszcie Kazik, mając świadomość że walczy z wiatrakami (a walka ta dla lidera Kultu była ponoć "bardzo bolesna", jak przyznał w felietonie dla "Teraz Rocka"), postanowił przestać udzielać się na forum internetowym i odwiedzać portale społecznościowe. Niby w meczu Kazik-Internet padł wynik 0:1, ale wcale nie taki to oczywisty rezultat.

Jay-Z i Kanye West nie dali się piratom

Wyobraźcie sobie U2 nagrywających wspólny album z Coldplay, Lady Gagę rejestrująca płytę z Beyonce czy The Rolling Stones pracujących w studiu nad piosenkami z żyjącymi Beatlesami. Wreszcie, by jeszcze bardziej unaocznić wagę wydarzenia, wyimaginujcie sobie płytę podpisaną przez Michaela Jacksona i Prince'a.

"Watch The Throne" Jaya-Z i Kanye Westa to wydarzenie mniej więcej na tym poziomie doniosłości, bo przecież w studio spotkali się najbardziej szanowany dżentelmen w hiphopowej grze z najbłyskotliwszym wizjonerem nie tylko współczesnego rapu, co czarnej muzyki w ogóle. I przy okazji niezłym ancymonem, bo Kanye West jest chodzącym zaprzeczeniem statecznego Jaya-Z, biznesmena i męża, a wkrótce i ojca. Płyta "Watch The Throne" nie tylko miała znakomite recenzje, ale też i świetny wynik komercyjny. A co chyba równie istotne w erze piractwa internetowego, to album który pomimo swej super ciężkiej wagi, nie przeciekł do internetu. Czyli jednak się da!

Zobacz teledysk do singla "Otis":

TVP z ulgą porzuca Eurowizję

Trzeba przyznać, że Telewizja Polska bardzo sprytnie wywinęła się z nieprzyjemnego i kosztownego obowiązku, przy okazji zyskując kilka punktów wśród wcale licznej grupy przeciwników corocznej kompromitacji naszego kraju podczas Konkursu Piosenki Eurowizja. A o tym, że TVP po macoszemu traktuje imprezę, w szczerym wywiadzie dla serwisu OGAE Polska opowiedział Marcin Mroziński, który reprezentował nasz kraj podczas Konkursu Piosenki w 2009 rok. Znaleziono całkiem sensowne wytłumaczenie (konieczność koncentracji środków na dużych imprezach sportowych, jak Mistrzostwa Europy w piłce nożnej i Igrzyska Olimpijskie) i wciśnięto przycisk: "wyprowadzić niechcianego gościa z gabinetu".

Mimo wszystko decyzja o wycofaniu się z Eurowizji spotkała się również ze sprzeciwem zagorzałych fanów Konkursu Piosenki (tak, są tacy). O tym, czy Polacy rzeczywiście potrzebują Eurowizji, przekonamy się za rok, przed kolejnym Konkursem. Ciekawe, czy telewidzowie stęsknią się za emocjami, jakie gwarantowali nam nasi reprezentanci. Nawet jeśli były to emocje jedynie podczas koncertu półfinałowego, czyli tak naprawdę na poziomie eurowizyjnej II ligi.

Artur Wróblewski

Czytaj także:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas