Festiwalowy alfabet Niny Terentiew: "Maryla Rodowicz jest fenomenem"
Nina Terentiew kocha artystów z wzajemnością i wie o nich wszystko. Z okazji zbliżającego się 20. festiwalu w Sopocie zdecydowała się opowiedzieć o wyjątkowych ludziach i miejscach, które wiążą się z tą imprezą. Tak powstał "Festiwalowy alfabet Niny Terentiew".
Festiwalowy alfabet Niny Terentiew publikowany jest w pięciu częściach.
Enej / Energia
Kiedy widzę hasło "energia", to zaraz myślę o zespole Enej. Mieliśmy w Polsacie taki fantastyczny program, do którego być może stacja kiedyś wróci - "Must be the Music. Tylko muzyka". Występowali w nim różni amatorzy wyłaniani w castingach w całej Polsce. W Olsztynie zgłosił się zespól Enej. Pamiętam, jak zadzwoniły do mnie koleżanki z ekipy castingowej z informacją, że mamy już zwycięzcę całej edycji. Zdziwiłam się: "Ale skąd wiecie?". "Zobaczysz!". I rzeczywiście. W Enejech zakochałam się nie tylko ja, ale też jurorki - Kora, Ela Zapendowska, a także mnóstwo innych ludzi, bo to, co zaprezentowali, to była prawda i radość.
Później dowiedziałam się od Lolka, że bardzo długo starali się wypłynąć, ale to nie jest, jak wiemy, łatwe. Chłopcy z Olsztyna, z ukraińskimi piosenkami, nie mogli się przebić, więc grali z ogromnymi sukcesami na weselach. Kiedy już wszyscy byliśmy zaprzyjaźnieni, grali na weselu jednego z kolegów z Polsatu. Byłam tam. Jak oni robią wesele, to się w głowie nie mieści! Lolek śpiewał "Cichą wodę", prosił do tańca matkę pana młodego, babcię panny młodej. Enej to jest urodzony weselny team, nie dziwię się, że byli rozchwytywani. Granie na weselach nauczyło ich też wychwytywać emocje publiczności, trzymać nad nią władzę, co z doskonałym skutkiem wykorzystują do dziś. Oczywiście wygrali tamtą edycje "Must be the Music" głosami publiczności i od ponad 10 lat są tam, gdzie marzyli żeby być.
Fale...
...bijące o brzeg przy Grand Hotelu. Uwielbiam to, ponieważ w Grandzie czuje się duchy wszystkich wielkich gwiazd, które tam były - a były tam największe. Oczywiście często dyskutujemy, czy tamten stary Grand sprzed remontu był piękniejszy, ale miłość do tego co przeminęło, jest czymś absolutnie naturalnym. Czas płynie, zegar tyka, Grand wciąż jest oblegany i zachował swój klimat. Od kiedy Polsat organizuje festiwal w Sopocie, Grand stał się moim miejscem. Uwielbiam taras nad morzem, na którym odbywają się śniadania i trwają bardzo długo, a państwo z obsługi bardzo delikatnie dają do zrozumienia, że już pora przejść w inne miejsce, na kawkę.
Imprezy? Mój Boże! Nie ma festiwalu bez imprez więc zdarza się, że zasiedzimy się w barku w swoim gronie. Natomiast imprezy, na które staram się zawsze wpaść, to te przy scenie, pod wiatą, kiedy kończy się realizacja festiwalu. Tam gromadzą się wszyscy nasi koledzy, których nie widać w telewizji, ani o których nie przeczytasz. Produkcja, technicy, realizatorzy światła, dźwięku, kamer, cała nasza ekipa. Bardzo dużo osób. Podają tam tradycyjnie pieczoną kaszankę, oczywiście coś do picia - nie mówię, że bezprocentowego, bo jesteśmy wszyscy po służbie. Jest taki moment, kiedy dziękujemy z prezesem kolegom i to jest bardzo miłe. Praca przy festiwalu to kilka bardzo wyczerpujących dni. Od rana próby, potem do późnej nocy "sztuka", jak mówią koledzy. Na koniec pada sakramentalne: "I znowu się udało!". Ponieważ jesteśmy przed festiwalem, jako zabobonnik odpukam w niemalowane.
Fenomen
Największym fenomenem, jaki znam, na polskim rynku muzycznym jest bez wątpienia Maryla Rodowicz. Nie ma innej polskiej artystki, która w pełnym uderzeniu jest na scenie tyle lat. Cenię jako artystkę. Cenię jej niesamowitą charyzmę, siłę, jej walkę o siebie na scenie, morderczą pracę. Prawdziwą, największą miłością Maryli jest scena, muzyka i publiczność, i jest to miłość odwzajemniona. Maryla ma niesamowity dar budowania więzi ze słuchaczami w każdym wieku. Publicznością rządzi tak, jak chce. Potrafi być komiczna, liryczna, rozśmieszać i wywoływać łzy. Jest artystką totalną. Kto z nas nie płakał ukradkiem, śpiewając z nią "Niech żyje bal?". Niemal wszystkie jej sceniczne stroje przechodzą do historii i zawisną kiedyś w jakimś muzeum, a jej przeboje będą wieczne. I tego jej życzę.
Górniak Edyta
To co mnie zachwyca u Edyty to profesjonalizm. Edyta wychwyci każdą nutę, którą źle zaśpiewała, albo którą orkiestra źle zagrała, i będzie ją poprawiała do skutku. Nie może się prześliznąć żadna mysz niedoróbki. I to jest niesamowite. Poza tym jest gwiazdą z krwi i kości i naprawdę całym sercem kocha muzykę. Trzeba to uszanować i nie zajmować się didaskaliami, bo to nie jest nasza rola. Jej sposób życia, bycia, wychowywania... Nie lubię, kiedy wszyscy wokół wtrącają się do cudzego życia i je recenzują. A to, że Edyta ma swoje szaleństwa? I co z tego? Czy to wpływa na piękno jej głosu? Chyba nie. Dlatego bardzo się cieszę, że będzie w Sopocie, dawno jej u nas nie było. Przygotowała dwa piękne utwory, oczywiście dołoży do nich bardzo intymne zwierzenie o tym, w jakich okolicznościach te utwory pokochała. Bardzo radzę państwu czekać na jej występ.
Górski Robert
Kabaret Moralnego Niepokoju zobaczyłam ponad 20 lat temu na festiwalu Paka w Krakowie, w którego jury byłam wspólnie z Jackiem Fedorowiczem i Staszkiem Tymem. Nie pamiętam tego, ale Robert, który pamięta wszystko, mówi, że wtedy na nich głosowałam i od tego czasu jestem jego artystyczną matką. Być może tak było, bo potem już zawsze na niego "głosowałam", a on zawsze jest u nas stałym gościem. Zdumiewa mnie to, że prywatnie jest nieśmiałym, unikającym bliskiego kontaktu człowiekiem, a na scenie przeistacza się w wulkan energii, jest zupełnie inną postacią. Robert i Mikołaj Cieślak, to niezwykły duet geniuszy pióra. Prosisz ich, żeby ci coś napisali i dostajesz małe arcydzieło. Pisali dialogi na galę 30-lecia Polsatu. Balansowali na bardzo cienkiej granicy, w tekstach były osobiste wycieczki do różnych osób łącznie z prezesem Zygmuntem Solorzem, z Edwardem Miszczakiem, przytyki do mnie. Ale one były tak fantastycznie zrobione, że nikt nie poczuł się obrażony, a sala pękała ze śmiechu i o to chodzi w dobrym kabarecie. A oni są królami kabaretu. A poza tym to absolwenci polonistyki, z którymi jak wiadomo łączy mnie pewna wspólnota. Cieszę się także, że Robertowi ułożyło się życie osobiste i jest naprawdę szczęśliwy.
Herbut Igor
Z Igorem była podobna sytuacja jak z zespołem Enej. Przyjechał do programu "Must be the Music" ze swojej łemkowskiej ojczyzny i zaśpiewał tak pięknie, że w studiu zapadła cisza. Kora, pamiętam jak dziś, powtarzała: "Kocham, kocham, kocham". Zawsze gdy była w najwyższym ukontentowaniu tak właśnie mówiła. Ela Zapendowska biła brawo i tak zrodził się Igor. Ale to, co w Igorze jest najpiękniejsze, to jest jego relacja z synkiem. Jego ojcostwo jest tak oszałamiające, tak niezwykłe, tak ważne dla niego, że naprawdę bardzo mi imponuje. Igor jest bardzo młodym facetem, kariera stoi przed nim otworem, ale to mały jest absolutnie na piedestale.
Bardzo lubię i szanuję mężczyzn, którzy tak kochają swoje dzieci, uważam, że to jest bardzo męska cecha. Podczas podróży do Włoch zauważyłam, że schemat - panie przy dzieciach, panowie przy barze - się zmienił. Widziałam pięknych Włochów z niemowlakami w chustach, którzy spacerują wzdłuż brzegu morza, przystają podziwiają swoje cuda - bo każdy ma najpiękniejsze cudo, rozmawiają o różnych problemach z tym związanych, a małżonki wypoczywają w barze, pija soki i z zadowoleniem patrzą na tatusiów. Tacy tatusiowie to jest osiągnięcie naszego wieku, który w różnych sprawach nie ma wielkich osiągnięć. Ale to, że mężczyźni nie wstydzą się już okazywać uczuć, to bardzo pozytywny i stosunkowo niedawny trend. Zauważyłam, że dzieci bardzo zmieniają mężczyzn, których znam. Mój syn powiedział mi: "Matka, gdybym ja wiedział wcześniej, że dzieci są tak fantastyczne, to bym miał je dużo wcześniej i więcej". Ma dwójkę. Gdybym miała wytypować ojców-medalistów wystawiłabym Roberta Górskiego, Igora Herbuta, Pawła Domagałę.