Zbigniew Wodecki: To wielki sukces, że ludzie w wieku moich dzieci chcą ze mną grać (wywiad)
Justyna Grochal
Był najstarszym artystą tegorocznej odsłony Open'er Festivalu, a swoim talentem i młodzieńczym zaangażowaniem potrafiłby zawstydzić nie jednego scenicznego młodziaka. "To nie są numery, które mają ludzi bawić, tylko takie, których się powinno posłuchać" - tak o swoich piosenkach z 1976 roku mówił nam przed koncertem. Czy gdy po 40 latach, wychodząc na scenę w towarzystwie wspaniałych muzyków Mitch & Mitch, czuje się znów, jakby miał dwadzieścia parę lat? Odpowiedzi na to i wiele innych pytań udzielił Interii Zbigniew Wodecki.
Rok 2013, ciepły sierpniowy wieczór, scena główna OFF Festivalu, a pod nią tysiące młodych ludzi spragnionych nowych, muzycznych odkryć. A na scenie on. Zbigniew Wodecki z towarzyszeniem zespołu Mitch & Mitch.
Piosenki, które wybrzmiały wówczas na katowickiej imprezie leżakowały cicho przez cztery dekady, aż do drzwi ich właściciela, Zbigniewa Wodeckiego, zapukali Macio Moretti i Bartek Tyciński z propozycją odkurzenia jego niezauważonej debiutanckiej płyty i pokazania jej na nowo światu.
Od pamiętnego koncertu w Katowicach minęły trzy lata, a w tym czasie muzycy nagrali koncertową wersję albumu ("1976: A Space Odyssey") i wciąż występują, zachwycając przy tym kolejne grupy fanów w różnym wieku. Nie jest zresztą łatwo Zbigniewowi Wodeckiemu rozstać się ze zdolnymi muzykami Mitch & Mitch.
- Ten projekt jest o tyle trudny dla mnie, że te piosenki leżały 40 lat zupełnie nieznane. Dla mnie jest to zerowy repertuar, który startował od początku. Jest to obciążenie, staram się dostosować do nich, żeby się tym bawić. Oni się tym bawią, a ja cały czas jestem skażony tym, żeby się popisać, a to nie o to chodzi. Oni mają rację. Ja też byłem taki, jak oni te 40 lat temu, ale o tym człowiek zapomina, robiąc tę tak zwaną karierę - mówił nam Zbigniew Wodecki przed swoim koncertem na scenie głównej tegorocznego Open'er Festivalu.
Artysta przyznał, że zgadzając się na propozycję ze strony Mitchów, musiał nauczyć się swoich piosenek z debiutu jeszcze raz, od nowa. Niewątpliwie członkowie zespołu dowodzonego przez Macio Morettiego na Wodeckiego patrzą w kategoriach mistrza, od którego wiele mogą przejąć, ale z pewnością także autor osławionej "Pszczółki Mai" mógł czegoś nauczyć się od młodszych kolegów.
- Czego się od nich nauczyłem? Że można dalej muzykować i niekoniecznie po każdej piosence trzeba mieć bisowe brawa. Jeden z moich kolegów, basista, słusznie kiedyś powiedział, dlaczego to nie wszystkim się podoba. To nie są numery, które maja ludzi bawić, tylko takie, których się powinno posłuchać. Trzeba posłuchać również basisty, gitarzysty, solówki pianisty, jak grają dęte instrumenty. Wokalik jest z przodu - ważny - ale równie ważny jest cały tył, background i to, co się dzieje w aranżu - stwierdził w rozmowie z Interią Wodecki.
Artysta docenia umiejętności członków Mitch & Mitch, a gdy staje obok nich na scenie, czuje się, jakby miał znowu dwadzieścia kilka lat.
- Wspólne granie bardzo wiąże ludzi. Może być duża różnica wieku, można mieć inne zdania, inne podejście do życia, ale w trakcie tej półtorej godziny grania na scenie wspólnie, to jest jak najbliższa rodzina. Jestem rozdarty, bo właściwie nie wiem, czy oni mnie traktują jak jakiegoś dinozaura, czy też jak dobrego muzyka. Mam nadzieję, że to drugie i wówczas mogą sobie ze mną pograć. I to jest dla mnie sukces, że ludzie w wieku moich dzieci chcą ze mną grać. Fantastyczne osiągnięcie. Mogło się to nie zdarzyć, oni przez przypadek usłyszeli tę płytę sprzed 40 lat i ona jest teraz jakby nowa, a ja dostałem jakby drugie życie. Bo ile można śpiewać "Pszczółkę Maję"? Długo... - żartował Zbigniew Wodecki.
W rozmowie z Interią artysta odniósł się również do popularnego obecnie w muzyce zjawiska "do it yourself", które z jednej strony daje mnóstwo możliwości początkującym twórcom, ale z drugiej spowodować może wysyp projektów jakościowo słabych.
- Coś w tym jest. Technika, technologia daje coś takiego, jak ksero. O wiele łatwiej jest zrobić ksero z przysłowiowej Mona Lisy, niż ją namalować. Rzeczywiście te możliwości techniczne, które są rewelacyjne powodują, że jest bardzo łatwo, w związku z czym można łatwo ludzi oszukać. Można wylansować numer najprostszy, na dwóch funkcjach, i cały świat to śpiewa - zauważył Wodecki.
Wokalista zgodził się, że ostatnimi czasy muzyka straciła nieco na znaczeniu, ponieważ jest jej za dużo i jest zbyt prosta, łatwa.
- W muzyce poza cantem, refrenem i fajnymi efektownymi zagraniami basu, gitary, moogów i innych elektronicznych instrumentów, jest jeszcze coś bardzo ważnego, o czym się zapomina, czyli: crescendo, diminuendo, piano, forte, fermata, oddech, frazowanie, wibracja. To wszystko się składa na muzykę, a teraz mamy canto-refren, wszystko równo nagrane, wyrównane przez komputer, żeby było czysto i robi się ksero. Takie jest zbójeckie prawo rynku komercyjnego, ale przez to "ginie" wielu bardzo wrażliwych, świetnych artystów, instrumentalistów. Oni nie mają z czego żyć i to jest ból. Bo nie znają disco polo. Bardzo dobrze, że disco polo istnieje, ale tych, którzy robią inną muzykę nie stać na telefon komórkowy - wyraził swoją opinię Wodecki.