Slowdive: "Widziałem koncert My Bloody Valentine w małym pubie" (wywiad)
Gwiazda OFF Festival 2014, zespół Slowdive, ujawnia subiektywną listę najważniejszych płyt. Z gitarzystą Neilem Halsteadem i perkusistą Simonem Scottem rozmawiał Artur Wróblewski.
Płyta, za sprawą której postanowiliście zostać muzykami?
Neil Halstead: W moim przypadku to prawdopodobnie był jakiś album The Beatles. Kiedy byłem dzieciakiem i miałem 11-12 lat, posłuchałem "Hard Day's Night" i piosenki na tej płycie mnie powaliły. Myślałem wtedy: "Do licha, to jest dobre!". Wszystko zaczęło się od gitar The Beatles (śmiech).
Simon Scott: U mnie było podobnie. The Beatles. Pamiętam, kiedy mama odbierała mnie ze szkoły, w radio leciały piosenki The Beatles do których śpiewałem. Natomiast osobą, która nakręciła mnie na bycie muzykiem, był wielki John Peel i jego niesamowite audycje radiowe. To u niego usłyszałem The Undertones czy Sonic Youth. A także The Fall i The Smiths. Ci ostatni byli dla mnie najważniejsi. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ich występ w telewizyjnym programie "Top Of The Pops". Wyglądali zupełnie inaczej, niż pozostali wykonawcy w tym show. To samo było z The Cure.
Neil Halstead: Spory wpływ na nas miały zespoły grające koncerty w świetnym klubie w Reading o nazwie The After Dark. To tam zagrali na przykład Dinosaur Jr., My Bloody Valentine czy Spaceman 3. Klub mieścił jakiś 250 osób, więc można sobie wyobrazić, jak doskonałe był tam koncerty.
Szczerze mówiąc, to trudno mi sobie wyobrazić My Bloody Valentine i ich potężne brzmienie w tak małym klubie.
Simon Scott: Wyobraź sobie, że widziałem ich kiedy grających w pubie i to był naprawdę mały pub. Gdy zaczęli grać, urwali wszystkim głowy (śmiech). To było jeszcze zanim podpisali kontrakt z Creation Records i otwierali koncert szkockiej grupy The Pastels. Nic nie mam do The Pastels, bo to solidny zespół indie, ale My Blood Valentine w tamtym czasie zupełnie zmienili image i brzmienie. Zamiast pogodnych popowych piosenek a la lata 60., ich gitary zaczęły rzęzić, a oni sami zakładali poplamione, za duże ciuchy i wielgaśne buciory. Wszystko było za duże, a brzmienie w ogóle mieli gigantyczne.
Czy jest jakiś album albo piosenka, którą chcielibyście nagrać?
Neil Halstead: To trudne pytanie, bo takich płyt i piosenek jest wiele. Każda płyta Cocteau Twins. "Spirit Of Eden" i "Laughing Stock" grupy Talk Talk. To są absolutnie genialne i niedoścignione płyty. Co jeszcze... Pewnie "Selected Ambient Works" Aphex Twin. To była dla mnie wielka płyta.
Simon Scott: "Piper At The Gates Of Dawn" Pink Floyd.
Zdecydowanie ich najlepsza płyta!
Neil Halstead: Właśnie miałem to powiedzieć! Syd Barrett to był cholerny geniusz.
Najlepsza okładka?
Simon Scott: Według mnie "Treasure" Cocteau Twins. W ogóle okładki płyt wydawanych przez 4AD w tamtym czasie były niesamowite i zawsze w jakiś sposób oddawały zawartość albumu.
Neil Halstead: Rzeczywiście, na przykład "Surfer Rosa" The Pixies.
Simon Scott: Ich pierwszy album "Come On Pilgrim" ma przedziwną okładkę. W ogóle to był złoty okres 4AD... Obok Creation Records to 4AD było naszą ukochaną wytwórnią, kiedy byliśmy dzieciakami.
Czy jest jakiś wykonawca, którego słuchacie w domu, a który byłby zaskoczeniem dla fanów Slowdive?
Neil Halstead: Nie mam pojęcia zwłaszcza, że w tym momencie słucham naprawdę bardzo różnej muzyki. Nie wiem, co mogłoby zbulwersować typowego fana shoegaze'u (śmiech). Pamiętam, że ludzi zaskakiwało, gdy kilkanaście lat temu wkręciłem się w country i folk. Zacząłem słuchać Hanka Williamsa czy Grama Parsonsa. Pamiętam też, że jako nastolatek nie wyobrażałem sobie, bym kiedykolwiek posłuchał jakiegokolwiek wykonawcy country (śmiech).
Simon Scott: Ja wymienię Simone'a Burke'a i Berta Janscha, chociaż to dziś żadne zaskoczenie, bo muzyka akustyczna nie jest już postrzegana jako coś nietypowego. Zresztą wydaje mi się, że naszym fanom ich muzyka bardzo by się podobała.
Czyli Slowdive nie słuchają hip hopu czy radiowego popu?
Neil Halstead: Szczerze mówiąc, nigdy nie wkręciłem się w hip hop. A co do radiowego popu, to zawsze byłem fanem przebojów. To są arcydzieła. Zresztą każdy z nas szanuje muzykę popową.
Simon Scott: Pamiętam, jak razem śpiewaliśmy piosenkę "Love Is All Around" Wet Wet Wet (śmiech). Oczywiście z ironią. A już na poważnie, to w Wielkiej Brytanii mieliśmy już wspomniany wcześniej program "Top Of The Pops". Jako dzieciaki oglądaliśmy to nałogowo. Z jednej strony mogłeś tam zobaczyć The Cure czy The Smiths, ale z drugiej Pet Shop Boys czy Humane League...
Neil Halstead: Przepraszam, ale pierwszy album Human League ["Reproduction" z 1979 roku - przyp. AW] jest niesamowity! To nie tylko świetna płyta pop, ale też przełomowa rzecz.
Ulubiony album Slowdive?
Neil Halstead: Nie wiem, czy ta płyta liczy się do klasyfikacji, ale moim ulubionym albumem Slowdive jest "Blue Day" [kompilacja trzech pierwszych EP zespołu - przyp. AW]. A z albumów studyjnych wymienię "Pygmalion".
Simon Scott: Ja wskażę na "Souvlaki", chociaż to był najtrudniejszy album do nagrania. Ile zajęło nam zarejestrowanie tej płyty? Jakiś dwa lata? Nagraliśmy całe mnóstwo utworów, a wytwórnia Creation Records nieustannie naciskała nas: "To nie to, czego oczekiwaliśmy". Dopiero, kiedy ponownie postanowiliśmy współpracować z producentem Chrisem Huffordem, z którym nagraliśmy "Just For A Day", sprawy ruszyły do przodu. A moim ulubionym utworem Slowdive jest piosenka "Albatross". To strona B singla "Holding Our Breath". Numer trochę w klimacie Pink Floyd, ale w też filmów Davida Lyncha.
Zapytałem o to, bo z kolegami zawsze spieraliśmy się, który album Slowdive jest najlepszy: "Souvlaki" czy "Pygmalion".
Neil Halstead: Rozumiem to. To zabawne, że wśród artystów zajmujących się muzyką taneczną i elektroniczną, większa estymą cieszy się "Pygmalion". A to płyta, która tak naprawdę nie cieszyła się uznaniem fanów shoegaze. Pamiętam, że po premierze tego albumu trochę nam się dostało, że to nie jest typowy shoegaze (śmiech).