Ryan Lott (Son Lux): Muzyka robi swoje, żyje swoim życiem
Justyna Grochal
Właśnie ukazał się jego czwarty studyjny album. Ale tym razem nie jest to dzieło jednego człowieka, czyli stojącego za projektem Son Lux Ryana Lotta, a efekt pracy trzech osób. Son Lux działa teraz jako trio. Setki koncertów, dziesiątki godzin spędzonych w studio, liczne próby, a przede wszystkim chemia, jaka wytworzyła się między Lottem a jego koncertowymi muzykami, zaowocowała płytą "Bones".
O nowej płycie, o najpopularniejszym utworze w dorobku, tworzeniu muzyki do tańca i występie na OFF Festivalu. O tym i nie tylko porozmawialiśmy z Ryanem Lottem, czyli liderem i założycielem zespołu Son Lux.
Justyna Grochal, Interia: Właściwie to już kiedyś się spotkaliśmy. Brałam udział w twoim warszawskim koncercie, w listopadzie 2014 roku i nawet porozmawialiśmy chwilę o tym występie, który mi się bardzo podobał.
- No właśnie, wyglądasz znajomo, naprawdę. Bardzo się cieszę, że ci się podobało, dziękuję.
Zacznijmy od pytania o nowy album Son Lux zatytułowany "Bones". To pierwsza płyta, nad którą pracowałeś w trio a nie, jak dotąd, samodzielnie. To nowa sytuacja dla ciebie. Jak rodził się materiał na "Bones"?
- To był dość nerwowy proces, ponieważ większość materiału tworzyliśmy w trasie, więc nieustannie pracowaliśmy. Nawet występując pracowaliśmy nad nagraniami. Kiedy widziałaś nas ostatnio, większość płyty "Bones" była już napisana i nagrana, ponieważ w trasie każdy wolny moment, jaki znaleźliśmy, poświęcaliśmy na prace nad płytą. A większość ludzi tak nie robi. Większość ludzi nie gra 160 koncertów w ciągu roku nagrywając jednoczenie album. Ale byliśmy podekscytowani mogąc wykorzystać energię chwili, tę nową chemię między nami.
Jak to się dzieje, że czasem pracujesz nad nowym albumem miesiącami, a czasem zabiera ci to raptem 28 dni, jak było w przypadku twojej drugiej płyty "We Are Rising"?
- To tak naprawdę zależy od projektu. Zależy, czego wymaga muzyka. Jako że nie mieliśmy żadnego konkretnego deadline'u na skończenie albumu, to chcieliśmy, tak jak mówiłem, uchwycić ten szczególny moment i wiedzieliśmy, że tamten czas był kluczowy.
A czy mieliście jakiś podział obowiązków, ktoś był bardziej odpowiedzialny za konkretne części?
- Nie, to było znacznie bardziej płynne. Jak tylko wracaliśmy po trasie do domu, do Nowego Jorku, od razu chcieliśmy wejść do studia i zarejestrować całą masę zebranego materiału, wszystkie improwizacje. Bardzo ważne było dla nas zawarcie w nagraniach tej efemeryczności lub spontanicznej improwizacji. Jest w tym pewna określona energia. Tak więc zaczęliśmy od nagrywania bębnów i perkusji, a później ja napisałem mnóstwo spontanicznych szkiców. W trakcie roku siedzieliśmy nad tym, na jakiś czas pozwalaliśmy niektórym pomysłom dojrzeć, poleżeć przez chwilę, a zabieraliśmy się za coś innego.
- Wiesz, ja wciąż nadaję temu projektowi kierunek, jestem liderem i songwriterem. Ale tak naprawdę wszyscy wspólnie produkowaliśmy ten album. I był to zbiór naszych pomysłów, które ukształtowały tę płytę.
Zobacz teledysk "Change Is Everything":
Pamiętam, że podczas koncertu w Warszawie pojawił się problem z gitarą, przez co postanowiłeś zagrać utwór, którego jak przyznałeś, nie grałeś wcześniej na żywo. Wtedy sytuacja wymusiła na tobie improwizację, a czy wy jako trio często eksperymentujecie i improwizujecie na scenie podczas koncertów?
- Tak, zdecydowanie! Jedną z rzeczy, w które mocno wierzymy, jest to, że występ na żywo powinien różnić się od nagrań na płycie. To są dwie różne rzeczy. Myślę, a przynajmniej dla nas jest to ważne, że nie staramy się zaspokoić wymagań dwóch różnych doświadczeń jednym produktem. I tak naprawdę to nie sprawia frajdy. O wiele więcej radości daje odkrywanie piosenki na nowo, w danym momencie, aby móc doświadczyć tego, co muzyka oferuje ci tej nocy czy kolejnej. Wiesz, niesamowite w muzyce jest to, jak może zmienić się jej postrzeganie ze względu na środowisko czy osoby, które cię otaczają lub z którymi jesteś. Odnosi się to zarówno do muzyków na scenie, jak i do publiczności. A odpowiadanie na te wszystkie elementy inaczej każdego wieczora jest dla nas przyjemnością.
To jest dobry moment, by zadać pytanie o utwór "Easy" z płyty "Lanterns", czyli najbardziej popularną piosenkę z twojego katalogu. Czy czujesz czasem znudzenie tym utworem, grając go na koncercie? Na żywo przybiera ona różne aranżacje. Czy odczuwasz potrzebą zmieniania jej "szat" na koncertach?
- Nie, na pewno nie jestem znudzony graniem tego kawałka. Naprawdę lubię ten numer. Bardzo się cieszę z tego, jak popularny się stał i że ludziom naprawdę się podoba. Właściwie to była piosenka, o której myślałem, że może nie powinna znaleźć się na "Lanterns".
Naprawdę? To byłby potworny błąd!
- Tak! Teraz się z tobą zgadzam! (śmiech) Wiesz, uwielbiałem ten utwór, ale nie sądziłem, że ludzie mogą pokochać go równie bardzo. I oczywiście cieszę się, że tak się stało. Są pewne piosenki, które gramy tylko trochę zmienione podczas występu. A ten utwór gramy w sposób zbliżony do nagrania, ale potem następuje ta rozbudowana koda, którą czasami gramy i jest ona całkowicie nowa każdego wieczoru. I to jest fajne.
A dlaczego właściwie myślałeś o tym, by nie umieszczać piosenki "Easy" na płycie "Lanterns"? Twoim zdaniem mogła okazać się za trudna dla słuchaczy, za bardzo szalona?
- Nie. Myślałem, że jest może zbyt hiphopowa, może trochę zbyt seksowna albo za bardzo przerażająca. Ale uwielbiam ją! Cieszę się, bo to dało mi przyzwolenie na eksplorowanie podobnych uczuć na płycie "Bones".
Zobacz teledysk "Easy":
Skoro mówimy o koncertach, to jak wytłumaczysz to dziwne usytuowanie keyboardu, na którym grasz na scenie?
- To jest bardzo proste i nawet zastanawia mnie, dlaczego ludzie nie robią tego częściej. Dla mnie to jest bardziej ergonomiczne. Kiedy grasz na pianinie, musisz zachować wyprostowane nadgarstki, co jest łatwiejsze dla twoich ramion i lepsze dla całego ciała. Więc przekręciłem mój keybord, przez co jest mi łatwiej, mogę mieć wyprostowane nadgarstki, a dodatkowo ludzie na koncercie mogą patrzeć na klawisze, czyli widzieć lepiej część występu, widzieć jak gram. Jak jak w przypadku gitarzystów, kiedy widzisz ich grę. To po prostu wydaje mi się logiczne.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że odczuwasz niezadowolenie względem twoich piosenek. Skąd to się bierze?
- Oczywiście podobają mi się moje nagrania. Gdyby tak nie było, to nie spędzałbym mojego życia tworząc muzykę. Nie mam trudności z tworzeniem rzeczy prosto z serca. Wspaniale jest móc robić wszystko, by tak się stało, by pokazywać światu moje piosenki. Ale potem, w trasie dostrzegam różne wady. Mimo to nie mam z tym problemu. To część mojego życia. Z jednej strony muszę być w stanie docenić to, czego dokonałem, a z drugiej mieć w sobie pewną dozę niezadowolenia w stosunku do tych rzeczy. To pomaga mi iść do przodu. Po prostu potrzebuję równowagi.
Jeden z utworów na płycie "Bones" nosi tytuł "You Don’t Know Me". Na ile możemy poznać ciebie, słuchając twojego nowego albumu?
- Myślę, że cała moja muzyka jest bardzo osobista. Niekoniecznie autobiograficzna, więc piosenki nie są tak naprawdę całkowicie o mnie. Posunąłbym się nawet dalej mówiąc, że nie są o żadnej konkretnej osobie. To nie są historie mówiące o konkretnych ludziach. I nie niosą żadnego określonego przekazu. Tak naprawdę ich zamierzeniem jest zaproszenie słuchacza, by wyrobił sobie swoją własną opinię oraz skojarzenia i uformował swoje opowieści wokół tych piosenek. Lirycznie tak właśnie jest, tak są one skomponowane. Muzycznie natomiast włożyliśmy w to całe nasze serca. I ja jako lider grupy oraz jako osoba, która spędziła znaczną część swojego życia na rozwijaniu tego projektu, mogę powiedzieć, że każdy dźwięk jest mną. Jeśli chodzi o teksty, które stanowią tylko niewielką część muzyki, są głęboko osobiste, ale jak powiedziałem wcześniej, niekoniecznie autobiograficzne i niosące jedno znaczenie i jedną interpretację.
Zobacz teledysk "You Don't Know Me":
Ja na przykład, słuchając twojej nowej płyty, mam wrażenie, że te piosenki opowiadają nie tyle o samej zmianie, co również o ludziach bojących się jej...
- Jasne! To bardzo dobra i uzasadniona interpretacja. Ale oczywiście nie jedyna (śmiech).
To jest właśnie piękne w muzyce, że możemy interpretować daną piosenkę na swój sposób.
- Oczywiście, o to chodzi. Gdybym mówił, o czym są moje piosenki, wszystko bym zepsuł. To jest ważne, że ludzie słyszą muzykę i nasuwają im się ich własne skojarzenia i znaczenie. Jeśli powiem, że ta piosenka jest o tym czy o tamtym, to to zamknie ludzi na różne inne interpretacje. Jedną z najlepszych rzeczy w byciu w trasie, spotykania i rozmawiania z fanami i ludźmi, którzy słuchają naszej muzyki jest to, że oni mówią mi, co dla nich znaczą moje piosenki. Odczuwam wtedy tak wielką wdzięczność za te utwory. Słyszę historie i interpretacje, których bym sobie nigdy nie wyobraził. I to jest piękne, bo muzyka robi swoje, żyje swoim życiem i ma swoje przeznaczenie.
Dowiedziałam się, że dość ciekawa historia kryje się za nagrywaniem partii wokalnych do utworu "You Don’t Know Me". To było tylko próbne nagranie, a ostatecznie ta właśnie wersja trafiła na płytę...
- Tak, zgadza się. Jedną z rzeczy, która odróżnia pracę solową od działalności w zespole jest to, że jeśli masz jakieś pomysły, musisz je dokumentować. Zamiast zapamiętać dla siebie, musisz je zapisać, żeby potem pokazać swoim kolegom z grupy. I musisz zakomunikować im swoje pomysły w taki sposób, by je zrozumieli, ale też wyrazili swoją opinię. W przypadku tego albumu musiałem nagrywać pomysły i robić szkice utworów, które miały być tylko tymczasowe, a później zastąpione nowymi piosenkami.
- Tak więc pisząc "You Don’t Know Me", nagrałem szkic, żeby pokazać go chłopakom, bo miałem zapalenie krtani i traciłem głos. Więc musiałem bardzo szybko nagrać mój wokal, bo następnego dnia już nie byłbym w stanie tego zarejestrować i zaprezentować chłopakom. A to było między kolejnymi trasami koncertowymi, w dużym pośpiechu, więc musiałem dość szybko wypluć ten pomysł. No więc nagrałem wokale i wysłałem im to, mówiąc "Wiecie, to jest tylko pomysł na wokal, zapamiętajcie to, to nie jest ostateczny wokal, to ma tylko pokazać wam pomysł. Jestem chory, tracę głos i brzmię dziwnie". Wysłałem, a oni powiedzieli, że to jest świetne, podoba im się oraz, że absolutnie nie powinienem nagrywać nowych partii wokalnych, tylko zostawić te. Na początku nie chciałem tego robić, ale kiedy puścili mi ten utwór w dwóch wersjach pomogło mi to dostrzec jego wartość. Teraz myślę, że to świadczy o jego wyjątkowości.
A zdarzyło ci się kiedykolwiek wpaść na jakiś świetny pomysł, nie zarejestrować go, a potem nie móc sobie go przypomnieć?
- Tak, to się zdarza cały czas. Dlatego nagrywamy się podczas próby. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, to wyjmujemy telefon i zapisujemy to. To są przeróżne pomysły. Wiesz, jak tylko przychodzi ci do głowy jakiś pomysł, upewnij się, czy to nagrywasz.
(Ryan wyjmuje swój telefon i prezentuje fragmenty takich właśnie nagrań z próby zespołu)
- Wiem, to nie brzmi jak najlepiej, ale pomaga zapamiętać! (śmiech)
Zobacz teledysk "Lanterns Lit":
Myślałeś kiedykolwiek o tym, w jakich okolicznościach lub o jakiej porze dnia twoja muzyka brzmi najlepiej?
- Tak. Myślę, że to zależy, ponieważ część mojej muzyki jest bardzo dynamiczna i zachęca do ruchu - taką mam przynajmniej nadzieję - a część jest bardziej emocjonalna. Ale chyba leżenie na plecach w ciemności jest dobrą pozycją do słuchania Son Lux.
Spróbuję i tak. Zapytałam cię o to, bo zastanawiałam się, jak twoja muzyka mogłaby wybrzmieć na przykład w kościele...
- Tak, są takie koncerty organizowane w kościołach. Nie jest to najlepsze dla dźwięku, więc musisz odpowiednio dostosować swoją ofertę. Dźwięk jest bardzo żywy, ambientowy i pełen rezonujących częstotliwości, więc musisz jakby grać mniej. Ma to sens? (śmiech) Jako że każdy dźwięk, który wydajesz rozchodzi się dłużej, musisz bardzo uważać na swój występ. Ale też wiele rzeczy brzmi lepiej w przestrzeni kościoła. Sama jakość miejsca może nadać koncertowi specjalnego charakteru. Graliśmy niedawno w kościele w Kanadzie. Jeden z moich najbardziej pamiętnych występów miał miejsce dawno temu w naprawdę starym kościele we Francji, chyba w 2008 roku. No i pierwszy koncert Son Lux odbył się w pięknej kaplicy.
W swojej twórczości czerpiesz z wielu tradycji muzycznych, z różnych stylów i łączysz te wszystkie składniki w sposób, który wydaje się być niemożliwy. Czy to celowe działanie?
- Zdecydowanie! Jedną z rzeczy, która jest dla mnie naprawdę ważna i która mnie fascynuje, jest odkrywanie kontrastów. Te niepowtarzalne możliwości, które rodzą się gdy dwie rzeczy, które do siebie nie pasują, tworzą wyjątkowy związek. To jest coś, czego zawsze szukam. Od zawsze poszukuję przeciwieństw i niezwykłych kombinacji dźwięków i pomysłów. Pomysłów z różnych tradycji, odmiennych muzycznych idiomów, dwóch różnych sposobów myślenia o tym samym rytmie. Albo idiomatyczny rytm z jednej tradycji muzycznej zestawiony z instrumentem z innej, coś starego i coś nowego, czarne i białe. Tak, o to w tym wszystkim chodzi.
Chciałabym zapytać cię także o twoje nagrania do baletu i współczesnego tańca. Masz bogaty dorobek w tym zakresie. Jak to się zaczęło i dlaczego tak to lubisz?
- To jedna z moich ulubionych rzeczy. Moja żona jest tancerką i choreografem i to ona wprowadziła mnie w temat pisania muzyki do tańca. Pracując z nią, poznałem innych tancerzy i choreografów. Zanim rozpocząłem karierę jako Son Lux to było coś, czym się głównie zajmowałem.
- Kiedy piszesz muzykę zwłaszcza do tańca współczesnego, choreografowie wymagają różnych rodzajów muzyki. To nie jest tylko muzyka kameralna czy klasyczna. Więc jednego dnia tworzysz pop, innego eksperymentalny noise, następnego jazz, a kolejnego rock. Pisanie i to oscylowanie wokół różnych typów muzyki naprawdę wpłynęło na rozwój Son Lux. To jest właśnie ten kontrast, o którym mówiliśmy. I kiedy piszesz muzykę do ruchu, na koniec otrzymujesz wyjątkową nagrodę - mianowicie widzisz inną formę sztuki, która wyrosła z twojej. Słyszysz swoją muzykę innymi uszami, kiedy oglądasz ją z towarzyszeniem tańca. Obserwowanie ludzi tańczących do twojej muzyki jest wyjątkowym przywilejem, zwłaszcza jeśli jedną z tych osób jest twoja żona (śmiech).
W jaki sposób tworzy się muzykę do tańca? Musisz najpierw poznać choreografię czy to tancerze tańczą do tego, co im napisałeś?
- Różni choreografowie różnie pracują, więc czasami to ja prowadzę, a choreograf tworzy jakieś ruchy do mojej muzyki, ale czasem to ja piszę na podstawie tańca, który jest tworzony w ciszy. Czyli podobnie jak w przypadku filmu, kiedy piszesz muzykę do konkretnych scen. A czasami to połączenie tych dwóch sposobów.
Na koniec zapytam o twój występ w Polsce. Zagrasz na OFF Festivalu, a na swoim Facebooku napisałeś, że cieszysz się mogąc być w tak zacnym towarzystwie - Patti Smith czy Run The Jewels.
- Tak, Patti Smith jest, poza muzyką, znaczącą i ważną postacią w kulturze, która miała wpływ na wiele osób. To niesamowite znaleźć się w tym samym zdaniu z kimś takim jak ona. Dodatkowo jesteśmy wielkimi fanami Run The Jewels, a ostatnio Killer Mike robił i mówił wiele świetnych rzeczy. To wspaniałe widzieć tych wszystkich artystów w line-upie, który obejmuje także nas.
Myślisz, że uda ci się powłóczyć po festiwalu i obejrzeć występy innych?
- Jeśli tylko będę w stanie, to tak. Aczkolwiek harmonogram trasy jest dość nieprzewidywalny i trudno jest robić jakieś plany. Ale z powodu konieczności bycia z powrotem w Nowym Jorku, musimy wyjechać już następnego dnia. Więc jeśli uda nam się coś zobaczyć, to pewnie te koncerty, które są wcześniej. To skomplikowane.
O tym, jak materiał z albumu "Bones" brzmi na żywo, będzie można przekonać się w niedzielę, 9 sierpnia, podczas ostatniego dnia katowickiego OFF Festiwalu.