Ketha: Staraliśmy się nie zemdleć

Mika Aleksander

”W ich muzyce brutalność walczy o prymat z wirtuozerią. A wygrywa nieskrępowana wyobraźnia” – tak koncert krakowskiej Kethy anonsowali organizatorzy OFF Festivalu. W czasie rzeczonego występu w Katowicach panował tropikalny upał. ”Staraliśmy się nie zemdleć. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że gitara autentycznie może parzyć!” – przyznał w rozmowie z Interią frontman grupy, Maciek Janas.

Na OFF-ie kwartet Ketha zagrał z dodatkowym perkusistą
Na OFF-ie kwartet Ketha zagrał z dodatkowym perkusistąOficjalna strona zespołu

Oprócz podzielenia się wrażeniami z występu na festiwalu Artura Rojka, lider Kethy opowiedział nam m.in. o nowym wydawnictwie, roszadach w składzie oraz gigu w pewnym nietypowym miejscu - w Lipsku na squacie.

Olek Mika, Interia: Granie muzyki ekstremalnej to jedno. Granie jej w ekstremalnych warunkach to coś zupełnie innego. Gdy występowaliście na OFF-ie temperatura zbliżała się do 40 stopni Celsjusza, a żar lał się z nieba. Spore wyzwanie i pewnie też ekstremalne przeżycie...

Maciek Janas: - Tak, dla nas, zupełnie nieobytych z takimi scenami, było to podwójnie trudne - po pierwsze chcieliśmy porządnie zagrać, a po drugie staraliśmy się nie zemdleć (śmiech). Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, że gitara autentycznie może parzyć!

- Mimo niecodziennej aury byliśmy bardzo zadowoleni z możliwości pokazania się na tym festiwalu, a reakcje publiki i to, że stała z nami dzielnie przez cały koncert,  były warte zniesienia każdych warunków. Dziękujemy!

Uczestnik OFF Festiwalu to chyba idealny dla was odbiorca - nie należy do purystów gatunkowych, nie boi się ambitnych muzycznych wyzwań, jest otwarty na eksperymenty... I upał mu nie straszny. Zastanawiam się, czy dobry występ, poparty świetnymi recenzjami w prasie ogólnopolskiej - a takie słusznie dostaliście, przekłada się na sprzedaż płyt, albo jakieś koncertowe propozycje. Bo założę się, że fanów na FB wam przybyło!

- To według mnie najciekawszy festiwal jaki mamy w Polsce. Z jego nieskrępowaną otwartością na wszystko co jest dobrą muzyką, niezależnie od gatunku, a w dodatku muzyką będącą obok mainstreamu. Do tego z publicznością wręcz oczekującą zaskoczeń i odkryć. Występ wśród takiego grona był dla nas nobilitacją, a czy przełoży się to na naszą przyszłość, czas pokaże. Cieszą mnie opinie jakie otrzymaliśmy, zwłaszcza te od tzw. "zwykłych" ludzi. Trochę nas zmartwiła tylko obojętność niektórych dziennikarzy pewnego radia, chyba za mało w nas Gilmoura... (śmiech).

Wydaje się, że naturalnym otoczeniem do słuchania ciężkich brzmień są ciemne kluby, pofabryczne hale, jeśli otwarte przestrzenie - to po zmroku. Poza sytuacjami festiwalowymi przywiązujecie uwagę do przestrzeni, w jakich występujecie? 

- Nie mamy za wielkich wymagań. W każdej przestrzeni staramy się dobrze zagrać i zabrzmieć. Kluczem do dobrego koncertu jest wg mnie zgrany, skoncentrowany, pewny siebie zespół. Jeśli tego nie ma, nawet najlepszy klub, akustyk i światła nie pomogą. Oczywiście są miejsca, gdzie będziesz czuł się lepiej, gdzie będziesz lepiej się słyszał i będziesz lepiej słyszany, ale sam widziałem z kilkadziesiąt gigów w kiepskich warunkach, za to z takim zaangażowaniem muzyków, że braki wizualne czy brzmieniowe przestawały mieć znaczenie. 

Zobacz klip "Blackpool":

Pamiętasz inne, skrajnie trudne warunki, albo dziwne miejsca, w jakich przyszło wam grać?

- Na trasie z Minsk, po naszym debiucie, graliśmy w Lipsku na squacie (śmiech). Klub składał się z góry, na której mieściło się może z pięć stolików i bar, sala koncertowa znajdowała się piętro niżej. Schodziło się po takich drabino-schodach do piwnicy wysokiej na dwa metry. Tyle, że jak weszło tam blisko sto osób zrobił się tłum, a atmosfera uniosła wszystkich nad ziemię. Minsk zagrali chyba najdłuższy set na trasie, wszyscy sprzedaliśmy też najwięcej płyt i koszulek. Właśnie tam, w najmniejszym klubie jaki kiedykolwiek widzieliśmy.

W Katowicach pokazaliście się w poszerzonym składzie: z dwoma perkusistami. To jednorazowa sytuacja, czy tak już teraz będzie na koncertach?

- Na pewno poszerzony skład będzie egzystował przy okazji nowych utworów, a więc i nowej płyty. Nie wiem natomiast czy na każdym koncercie, ale wierzę, że wszystko jest do zrobienia. Powrót Wawrzyńca (Fularz, poprzedni bębniarz) w nowej roli - "przeszkadzajkowego" - był bardzo dobrym pomysłem, nie tylko muzycznie, ale i zwyczajnie, po ludzku. Chciałbym, żeby ten skład, który mamy obecnie pozostał już niezmienny.

Na najnowszym wydawnictwie, "#!%16.7″, słychać dęciaki; myśleliście by skład koncertowy rozszerzyć o sekcję dętą?   

- Były plany zrobienia przynajmniej jednego koncertu z żywą sekcją. Jest to jednak na tyle skomplikowane przedsięwzięcie, że odpuściliśmy i zostaliśmy przy samplach. Sprawdzają się bardzo dobrze, a żywi ludzie wymagaliby prób, pieniędzy i mogliby nam jeszcze wystraszyć akustyka rozmiarami koncertu (śmiech).

Sprawdź teaser EP-ki "#!%16.7":

Wydawnictwo "#!%16.7″ to zaledwie 16-minutowa EP-ka. Ostatnia pełnowymiarowa płyta, "2nd Sight", ma trzy lata. Trudno nie spytać o nowy materiał - macie jakąś wizję/pomysły na kolejne kompozycje?

- Materiał jest w zasadzie gotowy, teraz ogrywamy go z Maćkiem (Dzik, bębniarz) i w listopadzie wejdziemy do studia. Zapowiada się przystępnie, jest sporo melodii, utwory mają w dużej mierze schemat piosenkowy. Dużo wokali. Dużo dodatkowych instrumentów. Paradoksalnie ten uproszczony muzycznie koncept pewnie okaże się bardzo trudny w realizacji. W przypadku gdy masz pokomplikowane struktury, łatwiej jest ukryć niedostatki aranżacyjne. Grając dwa, trzy riffy na numer nie masz takiej możliwości (śmiech). Wszystko musi się zgodzić w 110%.

Ponoć szykujecie trasę. Krążą słuchy, że będzie to wypad zagraniczny, u boku gwiazdy. Możesz zdradzić już jakieś szczegóły?

- Na razie musisz traktować te newsy jako plotki, nic więcej (śmiech). Czeka nas multum pracy, aby do czegoś takiego doszło, ale motywacji nam nie brakuje. Będziemy też bardzo chcieli zagrać porządną trasę w Polsce u boku dużego, ciekawego bandu. Na nazwy i konkrety jest jednak o wiele za wcześnie.

Wizyta na festiwalu to nie tylko możliwość zaprezentowania się publiczności, ale i szansa popatrzenia na innych. Skorzystałeś z niej na OFF-ie? Trafiłeś na koncerty, które cię zachwyciły?

- Nie miałem aż tyle czasu, aby w spokoju przemieszczać się ze sceny na scenę, zobaczyłem tylko kilku wykonawców. King Khan miał energię godną Jamesa Browna i zagrał fenomenalny koncert. Grali zaraz po nas, więc tym większy podziw, bo wiem co musieli przeżywać na scenie (śmiech). Oprócz tego Sun Kil Moon, Susanne Sundfør, Ten Typ Mes (choć damski wokal jakoś za bardzo to "usztampowił"), naturalnie - The Dillinger Escape Plan. Przegapiłem Kinsky, ale mając w pamięci wspólny gig w Krakowie wiem, że musiało być bardzo dobrze. Dzień wcześniej wybraliśmy się też na Sunn O))) i mimo, że nie dołączę do grona fanów był to bardzo ciekawy występ.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas