OFF Festival 2015: Duszno, gorąco i alternatywnie (relacja z pierwszego dnia)

Rekordowe upały powoli stają się znakiem rozpoznawczym OFF Festivalu. Tak było i tym razem. W pewnych momentach temperatura przekraczała nawet 35 stopni Celsjusza. Uczestnicy festiwalu starali się walczyć z gorącem na wszystkie sposoby, podobnie jak artyści na imprezie, którzy ponadto próbowali jak najlepiej wypaść przed słuchaczami.

10. edycja OFF Festival będzie kojarzona ze świetnymi wystepami i rekordowymi upałami
10. edycja OFF Festival będzie kojarzona ze świetnymi wystepami i rekordowymi upałamiadamburakowski.plOFF Festival

Nakrycia głowy, uzupełnianie płynów, desperackie szukanie cienia oraz wchodzenie w strumień wody puszczany przez strażaków to najczęstsze sposoby walki z upałami na OFF-ie w tym roku. Z upałami walczyli również artyści na imprezie...

Jubileuszową - dziesiątą edycję OFF Festivalu - otworzyła na Głównej Scenie Olivia Anna Livki. Artystce przyszło zmierzyć się nie tylko z nierozruszaną jeszcze publicznością, ale i z lejącym się z nieba żarem. Podjęła rękawice. Wystąpiła w pokaźnych rozmiarów pióropuszu, który z pewnością był dodatkowym balastem, i nie szczędziła sił: grała na basie, klawiszach i bębnie, zdobyła się też na tańce. Wszystko na tyle efektownie, że udało jej się przykuć uwagę całkiem sporej grupy słuchaczy... Do wspólnego śpiewania dali się jednak namówić już tylko nieliczni z nich.

Grupa Tania. O miała trochę łatwiej - na Scenę Leśną, gdzie wystąpiła, padał cień. Szkopuł w tym, że na plac przed nią już nie. Warszawska ekipa występowała więc dla słuchaczy pochowanych pod pobliskimi drzewami.

Hidden World słońce nie przeszkadzało - wystąpili w namiocie Trójki. Za to duchota dawała im się we znaki. Muzycy, co rusz wyrywali sobie ręcznik by otrzeć pot, ale swoje pokręcone hardcore’owe kompozycje zapodawali z pełnym zaangażowaniem i wypadli bardzo przekonująco. Wręcz trudno uwierzyć, że część składu Hidden World z równie znakomitym skutkiem gra dostojny, poetycki folk - robią to pod szyldem The Feral Trees.   

Zawiedzeni na pewno nie byli wszyscy, którzy pojawili się na koncercie The Stubs. Rock’n’rollowa kapela dała z siebie wszystko, wylewając z siebie hektolitry potu. Poświęcenie i garażowe brzmienia (zespół zaprezentował m.in. kompozycje z płyt "Second Suicide" oraz "Social Death By Rock’N’Roll") niewątpliwie się opłaciły, gdyż koncert obserwowała spora, jak na tak wczesną porę, grupa fanów.

"Nie zagram 'Mistrzu', bo żeby zagrać to musiałbym mieć gitarę i pół litra, a na takim upale po połówce, to koncert by się nie odbył" tak w połowie występu na prośby o zagranie jednej z piosenek fanów zareagował Pablopavo, który do Katowic przyjechał ze swoimi Ludzikami. "Mistrza" ostatecznie nie było, ale pojawiło się kilka innych interesujących kompozycji. Sam lider grupy przyznał, że nie chciał, aby ten koncert był taki sam jak poprzednie, dlatego nieco pomieszał w setliście. Były więc m.in. "Krzysiek", "Koty", "Idę przez mgłę", "Patrz jak się stara wiatr" oraz "Sobota". Oprócz piosenek z płyt "Tylko" i "Polor", w upale rozbrzmiały starsze kompozycje na czele z "Telehonem". Pablo nie ma w zwyczaju zawodzić na koncertach, podobnie jak jego zespół. Wszystko wypadło więc całkiem przyjemnie, mimo iż upał ewidentnie doskwierał muzykom na scenie.

Wyrafinowany rock Kristen, utkany z precyzyjnie dobranych dźwięków, z niewielkim udziałem wokalu, wymaga od słuchaczy skupienia. W 30 stopniowym upale nie jest o nie łatwo. Pewno trochę reputacja szczecińskiej formacji, w końcu to weterani polskiej alternatywy, ale głównie umiejętnie stopniowane emocje sprawiły, że publiczność zebrana w namiocie przy Scenie Eksperymentalnej zastygła w kontemplacyjnym bezruchu na całe trzy kwadranse.

Paradoksalnie, gdy na scenę wychodzili grający afrykańskiego rocka Songhoy Blues słońce zaczęło słabnąć. Wokalista grupy na początku koncertu zawarł z zebranymi przy scenie umowę: najpierw on tańczy dla nich, później następuje zmiana. Dał jednak tak niesamowity popis, że publiczność od razu zaczęła się bawić. Tak, to Malijczycy po raz pierwszy porwali dziś festiwal do zabawy. 

Sporą wrzawę w namiocie Trójki narobiło również trio Young Fathers. Ich koncert pokazał, że mimo ogromnego zaduchu publiczność potrafi się świetnie bawić i tańczyć do upadłego. Zespół zaprezentował przekrojowy materia z obu dotychczas wydanych płyt. Oczywiście zrobił to odpowiednio głośniej. Szkoci w trakcie swojego występu na żywo idealnie połączyli hałaśliwość z melodyjnością swoich kompozycji. Efekt to wniebowzięta publiczność, która nie miała nawet artystom za złe, że pierwszy kontakt z nimi nawiązano po ponad połowie koncertu. Potem jednak było lepiej, a subtelne gesty rozładowywały atmosferę. Z reakcji samych gwiazd można wnioskować, że również im się podobało. Zapewne Young Fathers już na jesień ponownie odwiedzą Polskę.

W pewnym momencie w Dolinie Trzech Stawów grały trzy sceny. Na Eksperymentalnej ducha Lou Reeda starali się przywołać Ought - z całkiem niezłym skutkiem. Muzyka zespołu niewątpliwie ma posmak rockowej awangardy. Na malutkiej, zaimprowizowanej na szybko scenie, która stanęła obok Głównej, siódme poty wylewała z siebie łącząca hardcore’a z rapem grupa Ho99o9. Występ ten odbył się w ramach projektu "Dzikie koncerty" (ich daty i miejsca nie są podane w oficjalnym programie); istotnie, wściekłe show ekipy z New Jersey nazwać można "dzikim". Na Leśnej legendarny Mick Harvey, prezentował własne wersje utworów Serge’a Gainsbourga. O niektórych też opowiadał. O tym, jak gorąco było w Katowicach, niech świadczy fakt, że muzyk, który przecież pochodzi z Australii, także skarżył się na upał.  

O Legendarnym Afrojaxie można pisać godzinami, dlatego też postanowiliśmy jego "koncert" opisać w innym miejscu. Takie wydarzenie warto wspominać jak najczęściej. Link do krótkiej relacji znajdziecie TUTAJ lub po lewej stronie.

Susanne Sundfor w Polsce nie może się jeszcze pochwalić popularnością taką dużą jak w rodzimej Norwegii. Jednak bardzo możliwe, że po koncercie w Katowicach przybędzie jej spora grupka fanów z naszego kraju. Urocza wokalistka swoimi synthpopowymi kompozycjami porwała publiczność pod sceną do tańca. Jej repertuar zdominowały piosenki z bardzo dobrze przyjętej płyty "Ten Love Songs". Ubrana w złota, błyszczącą się kurtkę Norweżka wiła się koło swojego keyboardu i co chwilę starała się nawiązywać kontakt z publicznością. Nie był to może występ, który przejdzie do historii tego festiwalu, ale też nie było się do czego przyczepić. Ot, przyjemny spektakl ze strony bardzo sympatycznej dziewczyny.

Zaraz po tym jak gwiazda ze Skandynawii zakończyła swój występ, swoje show rozpoczął Stephen O'Malley z projektem Sunn O))) i wszelakie rozmowy na Scenie Leśnej ucichły. Dlaczego? Bo prawdopodobnie, nikt nie słyszał nawet własnych myśli. Koncert zespołu Amerykanina był tak głośny, że pewnie wspominać go będą także przypadkowi mieszkańcy Katowic.

The Residents - jak to mają w zwyczaju - przedstawili parateatralne widowisko, złożone z surrealistycznej scenografii, gry świateł oraz dziwacznych układów tanecznych, które wykonywał wokalista. Całości towarzyszyła psychodeliczna muzyka, a utwory były przerywane monologami wygłaszanymi przez postacie wyświetlane wewnątrz szklanej kuli. Wielkich oczu na scenie nie było, bo muzycy The Residents jakiś czas temu zmienili kamuflaż, nie przywdziewają już masek w kształcie gałek ocznych, występują przebrani za stwory - tak też zaprezentowali się w Katowicach. Wielkie oczy robiła za to publiczność. Reakcje na spektakl były bardzo różne: część patrzyła z niedowierzaniem, część z uśmiechem, a część z uznaniem. Byli też tacy, co próbowali tańczyć. Nie sposób jednak ukryć, że do końca przedstawienia wytrwała ledwie połowa widowni. Ale może to dlatego, że zrobiło się zimno?

Zawiedzeni brakiem obecności Sleater Kinney oraz Courtney Barnett na OFF-ie niewątpliwie odpuścili sobie koncert The Residents i od razu udali się do trójkowego namiotu, aby zobaczyć zdolną gitarzystkę ze Stanów Zjednoczonych, czyli Colleen Green. Artystka przez równą godzinę prezentowała fanom bardzo melodyjne kawałki, w których główną rolę odgrywała gitara elektryczna. Problemem Green była pewna powtarzalność jej kompozycji. W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że gra ona cały czas to samo.

The Residents i Green oczywiście nie były ostatnimi występami dnia. Do końca dnia swoje utwory zaprezentowali Shawn O’Sullivan, Afrika Sciences oraz Dean Blunt.

Z Katowic Olek Mika i Daniel Kiełbasa

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas