Karolina Czarnecka: Dosyć szufladkowania samej siebie [WYWIAD]
Skoro "Córka", to i musi być "Matka". Choć, jak mówi Karolina Czarnecka, nie to było pierwotnym zamysłem na podsumowanie 10 lat kariery muzycznej. Tyle minęło od EP-ki "Córka" oraz od głośnego występu na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. To wtedy Polska po raz pierwszy usłyszała "Hera koka hasz LSD". Dzisiaj na premierę czeka czwarty solowy album Karoliny – "Matka", a singlami zapowiadającymi krążek są chociażby "JOMO" czy "Offline".

Damian Westfal, Interia: Zauważyłem w Twoim życiu sporo zmian. Czy "Offline" to twoja odpowiedź na ostatni czas? Co się u Ciebie działo?
Karolina Czarnecka: – Nie mam poczucia żadnej dziury czasowej, może małej rewolucji w życiu prywatnym (urodziłam córeczkę), ale wydaje mi się, że u mnie sporo zaczęło się zmieniać, tak jak chyba u każdego, podczas pandemii. Nie można było już schować się za pędem, za trasą, tylko być po prostu sam na sam – gołym człowiekiem z jego emocjami. Dużo zaczęło mi się zmieniać mentalnie w tym czasie. Potem właśnie jeszcze zaszłam w ciążę, ale cały czas jednak coś robiłam muzycznie.
Po drodze wydałaś jeszcze singiel "JOMO" (radość z wyłączenia się). Dość dużo uwagi poświęciłaś temu tematowi. Jak się wraca po takim wyłączeniu? Dobrze się wraca?
– Trudno mi to jest określić jasną, klarowną kreską, bo u mnie ta zmiana i to wszystko z tym związane było bardzo płynne. Do czegoś doszłam w tym czasie, dalej gdzieś idę i oczywiście będę jeszcze gdzieś tam dochodzić. Faktycznie "Offline" czy "JOMO" stało się dla mnie nowym stanem, z którym musiałam się zapoznać i było to w pewnym sensie dla mnie nieuniknionym stanem, ale też nie wiedziałam, że aż tak bardzo pożądanym i tak bardzo potrzebnym. Czuję, że tam mam kotwicę i nie muszę znowu wchodzić w ten pęd i komuś coś udowadniać i znowu przeskakiwać jakieś barierki wyżej i wyżej. Jestem już trochę na moich innych zasadach mentalnych. Dużą uwagę teraz kieruję temu, żeby dbać o po prostu swój dobrostan mentalny, bo to wyczerpalne zasoby.
Wnioskuję, że odczuwałaś większą radość z JOMO (radość z wyłączenia się) niż strach z powodu FOMO (strach przed wyłączeniem się).
– Przyznam się, że pojawiał mi się też ten strach. To nie jest tak, że jestem teraz jakąś oczyszczoną, wyzbytą strachu zupełnie osobą, ale właśnie przez obserwację siebie staram się jakoś z tym pracować, z tym być i z tym żyć. Nie chcę tworzyć jakiś iluzji i w ogóle być 100 procent offline, bo tak też się nie da dzisiaj, zwłaszcza w moim zawodzie, ale staram się znaleźć w tym złoty środek.
Ponoć tekst do "Offline" powstał w 2020 roku. Dlaczego postanowiłaś teraz go odkopać? W jakim momencie życia byłaś, kiedy to pisałaś?
– To była pandemia, która poniosła za sobą różne konsekwencje i zmiany u mnie. Rzadko tak mam, ale faktycznie przy "Offline" jest tak, że pamiętam, gdzie siedziałam, w którym miejscu pisałam ten tekst, o jakiej porze, w jaki dzień, a raczej w jaką noc. Siedziałam na Podlasiu. Na ganku…
No proszę. W domowych pieleszach…
– Tak jest, w domowych pieleszach podlaskich, ale też w domowych pieleszach ze sobą. Czułam wtedy, a byłam już dawno po odwyku, że może właśnie nadszedł czas, żeby zacząć się trochę lubić z moją przeszłością i nie karmić tej ciemnej strony, którą wszyscy mamy, tylko tę jasną, którą też wszyscy mamy. To jest nasz wybór. Od zrozumienia tego minęły już ponad cztery lata i jest mi z tym teraz dobrze. Czuję, że to dobra droga i cieszę się na nią. A z drugiej strony też "Offline" jest dla mnie metaforą trzeźwości, ale nie myślałam o tym wtedy, kiedy pisałam ten tekst. A propos tekstu i czasu tworzenia, to album “Matka” jest płytą, której nigdy tak długo nie tworzyłam.
I która cały czas przed nami…
– Tak. Parę singli już wyszło, ale ostatecznie płyta ukaże się wiosną i już nie mogę się doczekać. Naprawdę nigdy nie miałam tak, że album był tak długo robiony.
Czym to było spowodowane? Poziomem zadowolenia z materiału?
– Dużo różnych rzeczy, ważniejszych i mniej ważnych, które mnie odciągały od tego. Dużo miałam sojuszników, którzy w międzyczasie też nie byli w stanie mnie wesprzeć na tyle, na ile ja chciałam. Stwierdziłam, że muszę mieć swój team, żeby z tym materiałem, na fali chociażby z "Offline", nadawać dalej. Do piosenki "Offline" był najpierw napisany tekst, potem została do tego zrobiona muza, która była zupełnie inną muzyką niż jest teraz. Więc jakby to cały czas się rozbijało. Ostatecznie przyświecała mi myśl: music over ego i stawiałam na dobro każdej piosenki.
"Matka" zamyka klamrą 10 lat od twojego debiutu? Przypomnijmy, że wtedy wyszedł album "Córka".
– A to zabawne, bo ja naprawdę w tamtym momencie o tym nie myślałam. Pierwotnie nie było takiego założenia. Dopiero później miałam takie: "O wow! Faktycznie". Chciałam, przez moje wszystkie doświadczenia, które zebrałam, żeby “Matka” była właśnie taka soczysta, mięsista i przez to, żeby była bardzo taka, jak ja chcę. Mimo wszystko każda moja płyta, jak teraz patrzę sobie wstecz, to była moja i pod każdą z nich się podpisuję. Choć tylko ja wiem, na jakie ugody czasem szłam: czy to muzyczne, czy wydawnicze.
Czyli co? "Córka" dojrzała i stała się "Matką"?
– Może bardziej pierwiastek "Córki" dominował wtedy, a teraz dominuje pierwiastek "Matki", który jest bardziej nawiązaniem do mitu matki: tej wielkiej, boskiej, wspaniałej matki… Matki Ziemi, Matki Natury, Matki Boskiej też w pewnym sensie, więc to jest taki miraż matek. Cieszę się, bo zabiegi, jakie są na tej płycie, sprawiają, że faktycznie jest to klamra 1:1. Mam z tego frajdę, bo ci, którzy znają album "Córka" i którzy byli ze mną w tamtym momencie, myślę że będą mieli też dużo powodów do radości przy albumie "Matka".
Zatem co się znajdzie na "Matce"?
– Myślę, że nie rozczaruję swoich słuchaczy i słuchaczek tym, że będzie to oczywiście patchworkowe i w ogóle nie mam tutaj żadnych ambicji ani ucisku, że to musi być w jakimś jednym klimacie i że ja to muszę jakoś określić. To jest taki trochę mój manifest: dosyć określania się, dosyć zamykania, dosyć szufladkowania samej siebie. Bo wiesz, dużo miałam wcześniej pytań odnośnie mojej kariery i twórczości: czy ja gram, co ja śpiewam, jaki to jest gatunek, czy jestem aktorką, a może piosenkarką. Charlie XCX powiedziała jakiś czas temu w wywiadzie, że ona czuje, że jest teraz moment, w którym w muzyce jest czas dla kobiet, które mają w sobie chaos i które nie boją się tego swojego wewnętrznego chaosu przekładać też na muzykę. Pamiętam, że to mnie wtedy natchnęło i ja to tak też czuję i też się mega z tego cieszę. To jest mój chaos, to jest moja charakterystyka i dobrze mi z tym.
Postawiłaś jakiś czas temu na siebie i teraz masz tę wygodę, że robisz w muzyce to, co chcesz. Te muzyczne wybory należą dzisiaj do ciebie, co?
– Na maksa. Jakoś tak strasznie głupio bym się ze sobą czuła i niewygodne by to było dla mnie, gdybym musiała robić coś nie po swojemu, co wcale nie oznacza, że jestem dyktatorska. Potrafię też słuchać ludzi, z którymi współpracuję i bardzo sobie cenię ich towarzystwo. Teraz pierwszy raz pracowałam z Zuzą Osowską, czyli z producentką muzyczną. To moja pierwsza współpraca z kobietą-producencką i ona po prostu układała się wspaniale na każdym polu. Czasem sobie myślę, że OK – mogłabym inaczej poprowadzić swoją karierę, ale nie chcę, żeby to się stało kosztem zdradzania siebie. Ja sama bardzo lubię robić show, ale nie w poczuciu rezygnacji z siebie.
I dzisiaj jesteś z tego dumna.
– Totalnie. Podchodzę do tego z radością, z satysfakcją, co też jest w sumie nowym doznaniem dla mnie.
A trzeźwość, ile to już? Od takiej absolutnej abstynencji?
– Może 8 albo 9 lat… coś takiego.
Nie masz tak, że świętujesz?
– Nie mam, choć szanuję ludzi, którzy tak robią. Ja jakoś tak się na tym nie skupiam, bo w momencie, kiedy odkryłam, że to była tak naprawdę tylko powłoka, która mi przysłaniała jakąś moją prawdziwą szkatułkę i tam były moje problemy, moje nieradzenie sobie z emocjami, nieumiejętność tworzenia relacji i ucieczka i wszystkie te mechanizmy… używki i uzależnienie to przykrywały. To była taka pierwsza chmura, z którą musiałam się zmierzyć i przepędzić. Teraz mam dużo wdzięczności do tego, że tak się to u mnie potoczyło, a nie inaczej. U niektórych ludzi dużo jest takich mechanizmów, które są pochowane, a u mnie było to oczywiste: "okej, no jestem uzależniona, muszę ponieść tego konsekwencje, muszę iść na odwyk". Oczywiście mówię to wszystko w skrócie, bo to był rozłożony proces, ale ogólnie to miałam szczęście w nieszczęściu, że tak się u mnie potoczyło. Kiedyś żyłam w micie, że artysta musi po prostu cierpieć, musi używać, muszą być w jego życiu używki i jakiś brud.
Myślałaś tak przez chwilę, że jesteś spoko, bo zaliczasz się do tego grona?
– Coś ty. Nie było czegoś takiego. Mentalnie, że jestem spoko, to ja dopiero teraz czuję. Z jednej strony chcesz się wpisać w ten nurt artystów-męczenników, ale ostatecznie to wcale nie przynosi ulgi w życiu. Udajesz, że czujesz, że jesteś spoko. To nie było bliskie w ogóle takiemu doświadczeniu, że to mnie wzmacnia i że mam z tego jakieś emocjonalne korzyści. Tego stanu nie traktuje poważnie, bo on był bardzo skrzywiony. Wykonałam dużą pracę, żeby znaleźć artystki, głównie artystki, które nie używały. Trudno było… (śmiech). Szukałam, szukałam i tak się zakochałam w Patti Smith. Ona przy całym tym swoim rock’n’rollowym życiu, które też ją zaskoczyło, pozostała przy sobie. Ogólnie zaczęła od pisania wierszy, a potem zdarzyło się dosyć spontaniczne wystąpienie, chyba w jakieś kawiarni. Tak czy siak miała wystąpienie poetyckie, gdzie czytała swoje wiersze, a kolega jej podgrywał na basie albo na kontrabasie. I z tego się u niej wzięły piosenki. Ona nie planowała być gwiazdą rocka, którą się potem stała. Ten nurt ją zagarnął, ale ona pozostała cały czas trzeźwa w swoim umyśle pośród całej tej śmietanki artystyczno-nowojorskiej. Patti w to nie wchodziła i właśnie stała się moją patronką.
A ty jak wspominasz ten etap największej popularności, jaką ci przyniósł utwór "Hera koka hasz LSD"?
– Sam Przegląd Piosenki Aktorskiej i samo wymyślanie tego numeru było naprawdę super, ale mimo wszystko to trochę nie lubię chyba o tym mówić, bo to faktycznie nie były mi miłe uczucia, to było dla mnie przygniatające, będąc wtedy uzależnioną. Choć z drugiej strony uzależnienie po części mi pomagało, bo na tamte chwile zapełniało pustkę i paradoks był taki, że ja mogłam dostać narkotyki wtedy po prostu wszędzie. Po każdym koncercie, w każdym mieście, o każdej porze. No zawsze i wszędzie.

Rzeczywiście musi iść chyba za tym doświadczenie aktorskie, bo nie wyobrażam sobie stać na scenie i śpiewać o narkotykach, a z tyłu głowy mieć to, że naprawdę ma się z tym problem.
– To było tak, że wszyscy mnie pytali o to, ale ja na to zawsze odpowiadałam ironicznie. Jak zrobiłam swój coming out parę miesięcy temu i mogłam powiedzieć: "tak, ćpałam", to poczułam się naprawdę uwolniona z tej jednak zakłamanej narracji.
Jak ci było w roli sprzedawczyni na bazarku? Widziałem cię ostatnio "na patelni" w centrum Warszawy.
– Uwielbiam tę akcję. Oczywiście mnie to stresowało, ale ja bardzo lubię takie wyjście do żywego człowieka. Takie spotkania dają dużo więcej energii niż w social mediach. Mam też grupy ludzi, fanów, którzy na przykład kupili płytę w preorderze (zapraszam bardzo serdecznie na mój – już tym razem – wirtualny bazarek) i dzięki temu mają dostęp do przedpremierowych treści. Nazywa się to u mnie "Kup płytę z przyszłości". To bardzo spajająca sytuacja, dlatego też postanowiłam pójść na słynną patelnię i przez jeden dzień sprzedawać tam swoje produkty. To też było ciekawe, bo niektórzy nie byli tacy chętni. Raczej wyglądali w stylu: "co to za wariatka?", "co ona robi?", "o co chodzi?".
Dzisiaj czujesz się bardziej spełniona na tej scenie muzycznej czy…
– Eeee… To co? Pewnie teraz zapytasz: teatr czy muzyka… (śmiech).
No właśnie… Czy coś dominuje czy przeplata się jak yin i yang?
– O, właśnie! Czytam książkę o odżywianiu się według medycyny chińskiej, więc to yin i yang świetnie tu pasuje (śmiech). Yin i yang w moim życiu, totalnie.
A to też szczęście w życiu, co?
– To się przeplata. Nigdy nie miałam na siebie planu B. Zawsze mi było szkoda z czegoś artystycznie rezygnować, odwracać się, uciekać, chować w pewnym sensie. Na wiosnę ukaże się moja najnowsza płyta, ale też piszę scenariusz i będę reżyserować spektakl w Teatrze Bohema House, tak więc Sky is the Limit. Zawsze tak myślałam. Przez chwilę mi się to zaburzyło, ale z natury mam ten prąd, który mnie ciągnie w marzenia. Staram się, żeby moje strachy i lęki ich nie zdominowały.
Pokażesz swojej córce twoje utwory?
– (śmiech). Ona mnie już czasem o to prosi i czasem jej coś puszczę. Mam do tego luźny stosunek, choć czasami mnie to peszy.
Jesteś cool matką?
– Nie wiem (śmiech). Staram się dawać córce dobro. Jak będzie chciała, to będzie słuchać. Podobno córka Eminema była zawsze jego największą fanką i słuchała wszystkich numerów. W sumie spoko, ale nie to, że wychowuję teraz swoją fankę (śmiech).