Gitarzysta Richey Edwards 30 lat temu wyszedł z hotelu i... przepadł. Zrealizował swój plan na "perfekcyjną ucieczkę"?

1 lutego 2025 r. mija dokładnie 30 lat od kiedy Richey Edwards, gitarzysta zespołu Manic Street Preachers, zaginął bez śladu. Rockman nie lubił sławy, jego teksty piosenek były niezwykle mroczne, a w życiu prywatnym nie brakowało problemów. Fani po dziś dzień zastanawiają się, czy muzyk mógł odebrać sobie życie. Jego siostra ma własną teorię - twierdzi, że Richey wreszcie zrealizował swój długoletni plan na "perfekcyjną ucieczkę".

Richey Edwards udzielający wywiadu w 1992 roku
Richey Edwards udzielający wywiadu w 1992 rokuMartyn Goodacre/Getty ImagesGetty Images

Richard "Richey" Edwards był niezwykle barwną postacią na brytyjskiej scenie rockowej lat 90. Nie należał do utalentowanych gitarzystów - koledzy z zespołu często nawet nie podłączali jego gitary do nagłośnienia w trakcie koncertów - lecz nadrabiał charyzmatycznym wizerunkiem i tekstami piosenek, których pozazdrościć mógł mu niejeden legendarny artysta. Niespecjalnie lubił sławę, więc często chował się za ciemnymi okularami, które nosił nawet w przydymionych klubach, podczas występów. Ubierał się kolorowo i ekstrawagancko, dzięki czemu nie sposób było pomylić go z innymi rockmanami.

Brytyjscy miłośnicy rocka poznali Richeya Edwardsa dzięki jego działalności w zespole Manic Street Preachers. Początkowo pełnił w nim rolę jedynie kierowcy - woził kolegów z koncertu na koncert, przez co traktowany był jak jeden z członków grupy, jednak nie brał udziału w procesie twórczym. Po pewnym czasie muzycy poznali się na jego talencie tekściarskim. Pisał słowa mroczne, skłaniające słuchaczy do refleksji, dzięki czemu prędko został czwartym członkiem Manic Street Preachers.

W 1989 r. koledzy z zespołu zaproponowali Richeyowi dołączenie do Manic Street Preachers. Wiedzieli, że nie będzie najlepszym gitarzystą, lecz cenili go za inne talenty oraz osobowość. "Miał w sobie jakiś rodzaj genialnego intelektu, miłość do słów i kompletną niezdolność do gry na gitarze" - opowiadał po latach basista grupy, Nicky Wire.

Sława doprowadziła Richeya Edwardsa na skraj. "Nie radziłem sobie zbyt dobrze"

Po latach wyszło na jaw, że popularność, która przyszła wraz z dołączeniem do rockowej grupy, nie zadziałała na Richarda Edwardsa zbyt dobrze. Jego młodsza siostra, z którą się wychowywał - Rachel Elias - zdradziła, że muzyk cierpiał na depresję i zaburzenia odżywiania, walczył także z uzależnieniami. W 1994 r. doszło nawet do tragicznego zdarzenia, w wyniku którego gitarzysta opuścił Manic Street Preachers na kilka miesięcy. Zespół grał wówczas na prestiżowym festiwalu Glastonbury, a zaraz po zejściu ze sceny Richey trafił do szpitala. "Nie radziłem sobie zbyt dobrze i myślałem, że moje ciało jest silniejsze, niż było faktycznie, bo mój umysł był silny" - tłumaczył całą sytuację muzyk, zaraz po powrocie do grania.

Po przykrym incydencie i wizycie w szpitalu wydawało się, że Richey wraca do formy i zaczyna czuć się lepiej. Jego bliscy byli przekonani, że więcej nie dojdzie do podobnej sytuacji, jak ta podczas Glastonbury. Sam gitarzysta twierdził, że walczy z uzależnieniem od alkoholu i skupia się na wyładowaniu emocji w tekstach piosenek. Zespół Manic Street Preachers niedługo miał wyruszyć w trasę koncertową po całych Stanach Zjednoczonych, więc artysta starał się skupić na nadchodzących koncertach, a nie swoich prywatnych problemach.

Pojechał spotkać się z rodziną przed trasą koncertową. Nikt nie przypuszczał, że pożegna się z bliskimi na zawsze

Wraz z początkiem 1995 r. muzyk pojechał do rodzinnego Blackpool, aby odwiedzić rodziców, a następnie zawitał także do siostry, mieszkającej w Cardiff. Chciał spotkać się z najbliższymi przed startem trasy koncertowej. Nikt z jego bliskich nie przypuszczał wtedy, że będzie to ostatni raz, gdy widzą Richeya. Gitarzysta zdążył jeszcze udzielić wywiadu magazynowi "Music Life" i niedługo później zniknął bez śladu.

1 lutego 1995 r. wymeldował się z londyńskiego hotelu, w którym przebywał przez ostatnie noce. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby na miejscu nie pozostawił całego bagażu. Jak wynika ze śledztwa, które zostało później przeprowadzone, pojechał do swojego mieszkania w Cardiff, aby tam pozbyć się paszportu. W tym miejscu trop się urywał.

Rodzina i bliscy Richeya, gdy tylko zauważyli jego zniknięcie, poruszyli wszelkie kontakty, aby dowiedzieć się, co stało się z muzykiem. Ich życie wywróciło się do góry nogami - byli zrozpaczeni i nie rozumieli, dlaczego artysta nie zostawił chociaż krótkiego listu. Planowana trasa koncertowa Manic Street Preachers została odwołana, a koledzy z zespołu pomagali w poszukiwaniach.

Minęły dwa tygodnie, a służbom udało się odnaleźć auto, które miało należeć do Richarda Edwardsa. Pojazd został porzucony niedaleko Bristolu, w okolicach mostu nad rzeką Severn. Jego wnętrze wyglądało, jakby ktoś tam nocował, a nawet mieszkał - znajdowały się w nim porozrzucane opakowania po jedzeniu, a przednie siedzenie było rozłożone tak, aby dało się wygodnie leżeć. Specjaliści nie byli jednak w stanie potwierdzić, czy to gitarzysta Manic Street Preachers pomieszkiwał w aucie. Policja wykluczyła wówczas odebranie sobie życia przez Richeya, ponieważ nie odnaleziono jego ciała. Siostra artysty podzielała to zdanie, twierdząc jednocześnie, że muzyk od lat planował "perfekcyjną ucieczkę" i być może wreszcie zrealizował swoje zamiary.

Fani mają swoje teorie. Siotra Richeya twierdzi, że od dawna planował ucieczkę

Wśród fanów Manic Street Preachers przez lata powstawały różne teorie na temat zniknięcia muzyka. Zdaniem niektórych Richey Edwards został "usunięty" przez brytyjski wywiad, ponieważ zdarzało mu się otwarcie krytykować politykę Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych. Inni twierdzą, że siostra muzyka ma rację - Richey miał dosyć sławy i uciekł. Wielu z nich zarzeka się, że widziała rockmana w różnych miejscach na świecie, m.in. w Indiach czy na Wyspach Kanaryjskich.

Po Cardiff krąży popularna pogłoska, że muzyk wciąż żyje, jednak opuścił kraj i wyjechał do Izraela. Siostra Richeya twierdzi, że jest to prawdopodobne i łączy zniknięcie gitarzysty z tajemniczą kobietą, którą ten miał poznać w 1994 r., gdy przebywał w szpitalu. Rzekomo po wyjściu z placówki przeprowadziła się ona właśnie do Izraela.

Koledzy z zespołu Manic Street Preachers wciąż wierzą w jego powrót

Muzycy Manic Street Preachers przez ponad 10 lat milczeli na temat zniknięcia swojego kolegi z zespołu. W 2008 r. artysta oficjalnie uznany został za zmarłego, co skłoniło jego przyjaciół z grupy do oddania mu muzycznego hołdu. "Mamy nadzieję, że Richey żyje i kiedyś wróci" - podkreślili wówczas, pierwszy raz zabierając głos w tej sprawie. Rok później wydali album "Journal for Plague Lovers", na którym znalazły się teksty piosenek pozostawione przez Richeya.

Rockmani wciąż wierzą w to, że Richey Edwards żyje i kiedyś wróci do zespołu. Nieustannie wpłacają na specjalne konto bankowe należne mu 25 proc. zysków ze sprzedaży krążków grupy. Kontynuują działalność we troje, a podczas koncertów ustawiają na scenie wolny mikrofon, specjalnie dla nieobecnego Richarda.

Trenerki "The Voice Senior" w żywej dyskusji o sportach ekstremalnychTVP