Diabły z Singapuru
We wtorek, 16 września, koncertem w Poznaniu zakończyła się polska część trasy singapurskich black / deathmetalowców z Impiety.
Kwartet z Półwyspu Malajskiego przyjechał do nas w ramach tournee pod wysoce adekwatną nazwą "Bestial Domination".
Impiety zagrał 14 września w rzeszowskim klubie "Pod Palmą" (w ramach "Grimharvest Festival"), dzień później w warszawskiej "Progresji" i 16 września w poznańskim klubie "U Bazyla" (na cyklicznie odbywającej się od pięciu lat imprezie "Chainsaw Metal Slaughter").
Jako pierwsza na deskach "U Bazyla" pojawiła się blackmetalowa grupa Infidel z Wrocławia. Usłyszeliśmy m.in. utwory z debiutanckiej demówki "Bloody Horns Of Wrath". Rasowy i bezpardonowy black metal o sporej sile rażenia. Klasycznie i na temat. Nie zdziwię się jeśli niebawem staną się konkurencją dla tak uznanych marek jak częstochowski Infernal War czy nieodżałowany Thunderbolt. Klasowo.
Nie gorzej poradził sobie poznański Strandhogg, który podobnie jak Infidel wystąpił w pełnym rynsztunku; corpsepaint, masa żelastwa. Swoją drogą, gdyby pozbierać gwoździe, którymi dysponowały tym koncercie wszystkie formacje, można by nieźle zarobić w skupie złomu. Poza nieodzownymi dla gatunku atrybutami, Strandhogg to jednak przede wszystkim muzyka - dobrze zagrany black metal o sporym potencjale i radykalnym wyrazie. Oglądając ich z pewnością nikt czasu nie stracił.
Jako trzecia na scenę wkroczyła brytyjska, deathmetalowa formacja Speadhead, która ma już na swoim koncie dwa duże albumy sygnowane logiem Invictus Productions. Wizualnie, w porównaniu z poprzednikami, wypadli nad wyraz grzecznie. Muzyka była za to równie bezwzględna. Dobrze zagrany death / thrash obficie podlany niezłymi solówkami. Show nieco statyczny. Może dlatego, że prezentowana przez nich muzyka wymaga nieco większych umiejętności! Inna sprawa, że wystąpili w okrojonym, trzyosobowym składzie, co niewątpliwie wpłynęło na obniżenie ogólnej ekspresji.
Terror, amok, siła - ten słowa najlepiej oddają to, co pokazał singapurski Impiety. Bestia ze Wschodu udowodniła swą klasę. Ludzie oddani sprawie do granic rozsądku. Gradobicia blastów, gitarowa chłosta, barbarzyńskie wokale. Konkret jakich mało. Znalezienie się tuż pod sceną groziło poturbowaniem. Moshingowy szał sięgnął zenitu. Więcej niż udane zwieńczenie diabelskiej imprezy.
Bartosz Donarski, Poznań