Madball w Krakowie: "Więcej takich koncertów, więcej!"[RELACJA]
28 lutego krakowski klub Kwadrat odwiedziła hardcore’owa ekipa Madball. Do niekwestionowanych weteranów tej sceny, w ramach Rebellion Tour, dołączyły zespoły LIES!, Death Before Dishonor, Guilt Trip oraz Speed. Pięć grup z jednym wspólnym celem - wywrócić Kwadrat do góry nogami.

Wieczór otworzył holenderski zespół LIES!. Ciążyło na nich niełatwe zadanie, jakim było rozgrzanie zebranej w klubie publiczności. Wykrzyknik w nazwie okazał się jednak nieprzypadkowy. Już przy pierwszych utworach zobaczyć można było "2-stepujących" fanów, a wokalista Rene skutecznie zachęcał kolejne osoby do zabawy. Set, choć krótki, bardzo zadowolił mnie swoją dynamiką i ciężarem. Był to zaledwie przedsmak tego, co miało nadejść, ale zdecydowanie wystarczył, aby porozciągać publiczność przed następnymi koncertami.
Rebellion Tour w krakowskim Kwadracie. Hardcore w najlepszym tego słowa wydaniu
Krótka przerwa na złapanie oddechu i scenę przejęła bostońska ekipa Death Before Dishonor. Grupa od ponad dwóch dekad oferuje energiczną i bezkompromisową dawkę klasycznego hardcore'u. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że ich muzyka mogłaby służyć jako podręcznikowa definicja tego gatunku. Było dynamicznie i old-schoolowo, a publiczność wykrzykująca z Brianem Harrisem teksty tylko dodała temu wszystkiemu uroku. Klasyka nigdy nie wyjdzie z mody, a ich występ jest idealnym na to dowodem.
Pod koniec koncertu Death Before Dishonor widać było, że publiczność głodna jest dalszego szaleństwa. Atmosfera zagęściła się wraz z występem Guilt Trip. Brytyjczycy zapodali zgrabne połączenie hardcore'u z metalcorem. To jednak nie wszystko, co grupa miała do zaoferowania. Ciężkie riffy czerpiące z thrash i groove metalu sprawiły, że publiczność przestała się oszczędzać. Moshe, circle pity i "ściany śmierci" opanowały Kwadrat. Genialne "Sweet Dreams", "Unrelenting Force" czy "Severance" tylko potwierdziły, że brytyjska scena HC ma się świetnie. Pełen zajawki i energii set grupa podsumowała niespodziewaną, acz fenomenalną i odświeżoną interpretacją utworu "Davidian" od Machine Head. Więcej takich koncertów, więcej!
Następnie przyszła pora na Speed. Był to dla mnie najbardziej wyczekiwany występ tego wieczoru. Australijska grupa porwała mnie swoją dynamiką na debiutanckim krążku "ONLY ONE MODE", o którym z resztą wspominałem w Interiowym podsumowaniu najlepszych albumów zeszłego roku. Nie bez powodu wokół ekipy robi się coraz więcej szumu. O takiej sile i energii nawet nie śniłem. Ci, którzy zespołu nie znają, niech koniecznie sprawdzą, bo jeżeli tak ma wyglądać przyszłość hardcore'u, to zapowiada się naprawdę pięknie.
Intensywna setlista z m.in. potężnym "REAL LIFE LOVE", szybkim "SEND THEM 2 SYDNEY" czy "THE FIRST TEST" wzbogaconym o breakdown z partią graną na flecie dostarczyła naprawdę świetnych wrażeń. Urzekająca również była prezencja sceniczna wokalisty Jema Siowa, który dzielił się z fanami niesamowicie pozytywną energią i okazywał ogromną wdzięczność za bycie częścią sceny HC, i za fanów, którzy bawią się razem z nim. Warto wspomnieć, że była to pierwsza wizyta ekipy z Sydney w Krakowie. Mieszanka brzmieniowej brutalności z przebojowością była dokładnie tym, czego od Speed oczekiwałem i co dostałem. Nic dodać, nic ująć - koncert idealny.
Nowojorska legenda wciąż na fali
Po tak wymagających występach przyszła pora na jeden z najważniejszych dla sceny zespołów. Zadowolony poprzednimi koncertami, które oglądałem stojąc przy samych barierkach, kulturalnie oddaliłem się na tyły, aby obserwować reakcję publiczności na ojców nowojorskiego hardcore'u. Madball mimo wieloletniego stażu na scenie wciąż są pełni werwy i krzepy. Już otwierające "Can't Stop, Won't Stop" wywołało niemałe szaleństwo. Freddy Circien bardzo ciepło przywitał Polaków i nie przeciągając słodzenia kontynuował show, grając z zespołem m.in. "Hold It Down", "Get Out" czy "Infiltrate the System". Mosh pit za mosh pitem pochłaniał Kwadrat i coraz więcej fanów pojawiało się na scenie.
W muzyce Madball jest coś, co nie pozwala grzecznie stać z boku, więc i mnie dopadła nagła potrzeba rzucenia się w sam wir zabawy i stagedivingu. Zaskakująca była długość setu Madball. 22 kawałki i ponad godzina świetnej muzyki zdawałaby się dużym wyzwaniem zarówno dla publiczności, jak i samego zespołu. Maszyna jednak się nie zatrzymywała, a każdy następny kawałek serwowany był z większą energią niż poprzedni. Zespół przebrnął przez przebojowe "We the People", "For My Enemies", "Pride" czy "Look My Way", w międzyczasie dziękując publiczności za przybycie i doceniając poprzedzające zespoły, które tworzą współczesną scenę hardcore'ową.
Cały koncert minął mi w mgnieniu oka, a chłopaki z Madball zamykając show przebojowym "Doc Marten Stomp", pokazali, że mimo dekad grania, nie stracili ani trochę swojej pierwotnej magii i energii.
Wydarzenie było świetnym dowodem na to, że hardcore jeszcze nigdy nie miał się tak dobrze. Różnorodność prezentowanych przez pięć kapel stylów podkreśliła długą historię gatunku. Od potężnego LIES!, klasycznego Death Before Dishonor, podszytego metalcorem Guilt Trip, nowoczesnego i przebojowego Speed oraz kultowego Madball, każdy fan ciężkiego brzmienia mógł znaleźć coś dla siebie.
Bardzo potrzebowałem takiego wydarzenia. Na chwilę obecną przyznam, że jest to najlepszy koncert tego roku i bardzo ciężko przebić będzie przebić tak postawioną poprzeczkę.