Krzysztof Zalewski "ZGŁOWY Tour": oda do miłości i złamanego serca [RELACJA]

Przychodząc już któryś raz na koncert tego samego artysty często nie spodziewam się wielkich uniesień. Dane mi było zobaczyć jego solo act czy występy na juwenaliach i plenerowych festiwalach, ale to, co Krzysztof Zalewski zrobił z trasą "ZGŁOWY", przebiło moje najśmielsze oczekiwania. Kiedy myślisz, że widziałaś i słyszałaś w jego wykonaniu już wszystko, on wbiega na scenę z impetem, agresywnie gestykulując w stronę widowni i śpiewając jednocześnie swój muzyczny manifest. "Z głowy nie można wyjść", ale na koncert Zalewskiego zdecydowanie można, a nawet warto.

Męskie Granie 2024 w Warszawie: Krzysztof Zalewski
Męskie Granie 2024 w Warszawie: Krzysztof ZalewskiEris WójcikINTERIA.PL

Hala Stulecia we Wrocławiu to bardzo wdzięczna sceneria, w której Zalewskiodnalazł się fenomenalnie. Na koncert przybyły tłumy i już od chwili otwarcia bram pod barierkami czekało wierne grono fanów, głodnych wrażeń na najwyższym poziomie. Dostali to, czego chcieli. Od pierwszej piosenki - "ZGŁOWY" - czuć było buzującą w muzyku energię, którą przyszedł podzielić się ze słuchaczami. Zaczął biegać z jednego wybiegu na drugi już na samym początku, a skończył dopiero na ostatnim utworze. Trochę przypominało to zajęcia z joggingu, ale trzeba przyznać jedno – zadyszki nie złapał. Nie przeszkadzała mu w tym wszystkim nawet gitara, o której stan mocno się obawiałam, bo widząc nastawienie Zalewskiego obstawiałam, że skończy ona w szczątkach, rozwalona o podłogę.

Koncert podzielony został na akty. Pierwsza część obfitowała w największe bangery, które widzowie głośno śpiewali razem z Zalewskim. "Nienasycenie" i "Roboty" z najnowszego albumu pobudziły nawet najbardziej sztywnych słuchaczy do kołysania się, a gdy z głośników poleciały pierwsze dźwięki "Annuszki" gardło zdzierał już każdy. Było też trochę powrotów do przeszłości - "Na apatię" i "Jak dobrze"- które pozwoliły na chwilę nostalgii.

Drugi akt koncertu rozpoczęło klimatyczne wykonanie jednej z najstarszych piosenek Zalewskiego - "Spaść". Na scenie zabrakło jednak głównej gwiazdy. W centralnym miejscu rozstawionych zostało pięć mikrofonów, a przy nich stanął chórek, który do tej pory schowany był nieco w cieniu (choć to wcale nie oznacza, że był niewidoczny). Odśpiewali piosenkę w wersji a capella, co zadziałało jak wylanie miodu na moje serce. Michał Grobelny, Dorota Theisebach, Justyna Jarzębińska, Dominik Szczepaniak i Martyna Szczepaniak robili robotę przez cały koncert i często łapałam się na tym, że wolałam spoglądać na nich niż na samego Zalewskiego. Ich taniec mógłby być materiałem na osobny występ - przyszłabym i z pewnością bawiła się świetnie.

Chórek zespołu Krzysztofa ZalewskiegoEwelina WójcikINTERIA.PL

Wygląda na to, że Krzysztof Zalewski lubi dzielić się sceną i do Hali Stulecia zaprosił kilku (a nawet kilkudziesięciu) gości specjalnych. Artysta nie dawkował nam tej przyjemności - najpierw dołączyła do niego Natalia Szroeder, z którą odśpiewał uwielbianą przez wszystkich "Miłość miłość". Może trudno to sobie wyobrazić, ale piosenkę przearanżowano na wersję reggae. Jak usłyszałam ten charakterystyczny, bujający rytm, automatycznie przypomniały mi się wczesne nastoletnie lata, kiedy pałałam ogromną miłością do takiej muzyki. Nie wiedziałam, że potrzebuję usłyszeć romantyczną balladę właśnie w takiej wersji, a jednak potrzebowałam.

Zaraz po Natalii Szroeder na scenie do głównej gwiazdy dołączył Dawid Tyszkowski. Choć myślałam, że jego spokojny głos nie pasuje do żadnej z piosenek Zalewskiego, okazało się, że "Edith Piaf" w jego wykonaniu wybrzmiała niemalże oczyszczająco. Kilka piosenek później pojawiła się gwiazda, na którą wszyscy czekali: 8-letni Kuba Olejnik. Młodziutki laureat konkursu wszedł na scenę jak do siebie, machając przy tym do rodziców, którzy stali w tłumie. Jego uroczy wizerunek szybko został skontrastowany z rockową energią, którą chłopak przełożył na dźwięki wydobywające się z jego nie do końca wymiarowej gitary. Razem z Zalewskim zagrał przebój "Polsko" tak, jakby zależały od tego losy całego naszego kraju. Być może on jest przyszłością polskiego rock and rolla.

W drugim, trzecim i czwartym akcie koncertu nie brakowało "znanych i lubianych" z repertuaru Zalewskiego, a także coverów. Pojawił się "Początek", który moim zdaniem nie umniejszyłby setliście, gdyby został pominięty, a także kultowa już "Zabawa". W formie solo actu zaprezentowana została "Luka", a akustycznie wybrzmiały jeszcze "Ptaki" oraz "Zboża". Jako guilty pleasure artysty zapowiedziana została piosenka Roxette "Listen to Your Heart", która - zaśpiewana mocnym głosem Zalewskiego - rozłożyła mnie na łopatki. Wykonał również "Running Up That Hill" Kate Bush, które w jego wersji mogło niektórym już trochę się przejeść, ale widać, że polubił się z tym coverem i nie zamierza tak łatwo z niego zrezygnować. Wisienką na torcie było dla mnie "Are You Gonna Go My Way" Lenny'ego Kravitza, które spokojnie mogłoby pochodzić z oryginalnego repertuaru Zalewskiego i w ogóle by się to nie gryzło.

Męskie Granie 2024 w Warszawie: Krzysztof ZalewskiEris WójcikINTERIA.PL

Największe ciarki wywołała u mnie piosenka "Mamo". Zalewski zaśpiewał to, jakby na widowni nie było nikogo. Oczami wyobraźni widziałam pustą halę, jego na scenie, z głową zwróconą ku niebu, prowadzącego szczerą i intymną rozmowę ze swoją mamą.

Kiedy koncert zbliżał się ku końcowi na scenie pojawili się ostatni goście specjalni. Były to dzieciaki z jednej z wrocławskich szkół muzycznych. Robiły za tło dla piosenki "Nastolatek", chociaż niektóre z młodych gwiazd zdecydowanie wybijały się na pierwszy plan. Słowa: "Zapomniałem jakie zaburzenia ma szczeniak", odśpiewane w stronę młodych wokalistów przez Zalewskiego - to był niezapomniany widok.

Cały koncert był opowieścią o miłości, odą do złamanego serca i nakazem od Zalewskiego, żebyśmy wszyscy się kochali. Dwie i pół godziny czystego szaleństwa muzycznego, euforii i energii, którą artysta kazał nam przekuć w miłość. Na zakończenie wybrzmiała piosenka "O deszczu", w której powtarzane w kółko słowa "Lepiej chodźmy się kochać" zapadły ludziom w pamięci do tego stopnia, że wychodząc z Hali Stulecia i zmierzając na przystanek tramwajowy, wciąż słychać było śpiewających ten tekst fanów.

Krzysztof Zalewski przed Uniejów Earth Festival 2022: musimy krzewić świadomość, że to jest potrzebnePiotr PawłowskiINTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas