Maciej Maleńczuk (Homo Twist): "Nie bierzcie wszystkiego na serio"
- Ja nie jestem pazerny, nie muszę zapełniać stadionów - opowiada w rozmowie z Interią Maciej Maleńczuk, który razem z nowym składem Homo Twist będzie jedną z gwiazd tegorocznego festiwalu w Jarocinie.
Pod koniec kwietnia Homo Twist wypuścił płytę "Spider", zawierającą 17 najważniejszych utworów grupy nagranych na nowo. W zestawie znalazły się m.in. "Populares uber alles", "Techno Porno", "Twist Again" oraz przeróbki "Oni zaraz przyjdą tu" Breakoutu i "Bema pamięci żałobny rapsod" Czesława Niemena (do tekstu Norwida - sprawdź!). Ten ostatni obecnie na koncertach dedykowany jest bohaterom Ukrainy.
Całość opatrzona została kunsztownie zdobioną poligrafią, m.in. z uwypuklonym złotym pająkiem. Poza płytą CD pojawił się też grawerowany pendrive, również z motywem pająka.
Za nową wersję klasycznych utworów odpowiada reaktywowany skład Homo Twist, który oprócz Macieja Maleńczuka tworzą Ponury Albatros Dominik Wywrocki (bas) i Atomhartbrother Wiesław Jamioł (perkusja).
Michał Boroń: Dlaczego Homo Twist to najważniejszy zespół Macieja Maleńczuka?
Maciej Maleńczuk (Homo Twist): - Najbardziej też niedoceniany. Jako dziecko, głęboko mi się bardzo spodobała pierwsza płyta Led Zeppelin, którą usłyszałem gdzieś we wczesnych latach 70., więc musiałem mieć około 11 lat. Tam były takie długie rzeczy typu "Dazed and Confused", to jeszcze nie była ta najbardziej przebojowa z płyt, ale mi się to pasjami podobało. Dłuższy czas myślałem, że to kobieta śpiewała. Później moje losy się toczyły różnie, ale przyszedł moment, żeby zrealizować to moje marzenie, żeby odpowiedzieć na Led Zeppelin, Black Sabbath i całe mnóstwo ciężkiego grania, które się pojawiło wtedy, kiedy po raz pierwszy zakładałem Homo Twist.
Tylko wiesz, ja w ogóle nie miałem wtedy do tego ani warunków ani sprzętu. Znalezienie sali na próby graniczyło z cudem w latach 90. Być może nawet za komuny było łatwiej, bo się można było podłączyć do jakiegoś Domu Kultury. W tych latach 90. było mnóstwo kłopotów sprzętowo-finansowych, bo ja wtedy już zszedłem z ulicy. A dopóki na tej ulicy grałem, to ja zarabiałem. Chodziłem do restauracji, stawiałem wszystkim drinki, miałem mnóstwo przyjaciół wtedy (śmiech). Materialnie ja byłem w lepszej sytuacji, niż jak przyszła wolność, skończył się komunizm i rozpoczęły się szalone lata 90. Byłem wtedy w bardzo złej sytuacji finansowej i zdrowotnej, bo się uzależniłem. To były strasznie trudne dla mnie warunki, żeby stworzyć ciężko grający, fajny zespół. Potrzebowaliśmy wzmacniaczy i tak dalej, gdzieś udało mi się coś wykombinować, potem wziąć jakąś pożyczkę czy kredyt. Z wielkimi perturbacjami to marzenie o odpowiedzi na Led Zeppelin realizowałem, ale ten zespół się rozpadał, składy się sypały głównie z przyczyn finansowych.
Maciej Maleńczuk: Kto miałby mnie z tego grzechu rozliczać?
Teraz mam sytuację finansową ustabilizowaną, zespół posłuszny i inteligentny. Mam idealne warunki do robienia prób, mogę zrobić w każdej chwili z tego nagrania w digitalnej jakości i byłoby grzechem, gdyby tego nie wskrzesić. Co prawda, kto miałby mnie z tego grzechu rozliczać, ale to chyba nie jest ten sam Bóg (śmiech). Tak że grzechem byłoby nie reaktywować tego zespołu, mając takie warunki, i taki zespół jak teraz - jest to ciągle trio, więc hello.
W sumie trochę mi odpowiedziałeś na to pytanie, które chciałem zadać, bo mówiłeś też o tym, że jednym z powodów do reaktywacji Homo Twist było odzyskanie praw do utworów. Czy też to wcześniejsze estradowanie z Psychodancingem ci się przejadło i potrzebowałeś tego przywalenia po latach z powrotem?
- No wiesz, do pewnego stopnia muszę sam siebie przeprosić. Za te wszystkie medleye, które zrobiłem. Owszem, robiłem komercyjne medleye, śpiewałem "Nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem", ale robiłem to szczerze, bo naprawdę chciałem się w tym spróbować. Natomiast faktycznie na dłuższą metę, kiedy już się okazało, że zespół zaczyna brać kredyty i wiąże, z tym nie wiadomo jakie na przyszłość plany, to ja natychmiast zwinąłem żagle z tej kapeli. To nie był to mój projekt na życie. Mój projekt na życie to jest człowiek z gitarą, czyli to od czego zacząłem, a Homo Twist to takie marzenie z dzieciństwa, to jest moje Led Zeppelin.
Po reaktywacji ściągnąłeś do zespołu - w sumie tak jak było na początku - jazzmanów. Czy to jest jakieś pokłosie z płyt "Jazz for Idiots" i "The Ant", czy właśnie chęć powrotu do początków?
- Wiesz, my wszyscy jesteśmy z Krakowa. A jak w Krakowie szukasz dobrych muzyków, to szukasz ich w jazzie, ponieważ ten krakowski jazz wciąż istnieje, wciąż grają gdzieś jam session i niejeden Amerykanin wychodzi z opadniętą szczęką z krakowskiego klubu jazzowego. Tam w Ameryce już chyba wszystko upadło, a tu te środowiska jakoś się utrzymują, że jest konkurencja. Moi jazzmani dali sobie radę z piosenką, grają w Homo Twist.
Tu jest potrzebny etos pracy. Stary materiał przegraliśmy, nagraliśmy i teraz z nim koncertujemy, natomiast oczywiście siedzę nad czymś nowym, bo nie byłbym sobą, gdybym nie siedział w czymś nowym. Robimy nowe utwory, jakiś taki no Led Zeppelin XXI wieku. Pracujemy nad tą Emily Dickinson - to są takie wspaniałe, bardzo mądre wiersze - tak mądre, że czasami nie wiem o czym to w ogóle jest (śmiech). Wszystkiego jeszcze nie przełożyłem, jestem w trakcie - to będzie dwujęzyczne.
Jej tekstów jest ze dwa tysiące i zawsze coś tam się znajdzie. Próbuję to przekładać. To są fajne, rytmiczne rzeczy, bardzo mądre. Są po angielsku, ale chcę zrobić właśnie dwujęzycznie. I możemy się teraz tym wszystkim bawić, no ale to wszystko wymaga pracy, bo to jest poważna sytuacja.
Najgorsze jest to, że właściwie nie wiem, do jakiej widowni to kieruję. Czasem na TikToku oglądam występy różnych zespołów heavymetalowych. Tam czasami są ciary żenady też, perkusiści z...., wszystko się zgadza, ale są takie momenty, że widzę, że to nie byłaby moja widownia. Brzmienie jest podobne, akordy są też pewnie na trytonie, natomiast ja tutaj dbam o ten poziom tekstowy i jakiś taki intelektualny poziom tego wszystkiego, z czego powodu oczywiście skazuje się na banicję.
Maciej Maleńczuk (Homo Twist): Potrzebuję świeżej krwi
To jeszcze wracając do lat wcześniejszych, bo to nie tylko krakowscy jazzmani przez Homo Twist się przewinęli, ale między innymi też Titus, Olaf Deriglasoff czy Franz Dreadhunter. Czy takie starcie silnych charakterów, to jest rozwiązanie na krótką chwilę, że nie ma tak naprawdę demokracji w muzyce, w graniu w zespołach?
- Moim zdaniem nie ma demokracji w sztuce. Nie wyobrażam sobie tego, to jest jak orkiestra bez dyrygenta. No wiesz, ja gram tylko w trio, ale niedobrze byłoby, gdyby tu była jeszcze jedna gwiazda w tej grupie (śmiech).
No ale były (śmiech).
- Słuchaj, ja wszystkich tych panów serdecznie pozdrawiam i oczywiście niech nikt się na mnie nie obraża, że reaktywując Homo Twist nie sięgnąłem do tej samej rzeki. Ale do pewnego stopnia sięgnąłem do źródła, bo wziąłem jazzmanów. A poza tym potrzebuję świeżej krwi i koniec. Dla wszystkich z nas jest to coś nowego - dla mnie najmniej, ale dla nich to jesteś coś nowego. Oni mają dobrą technikę, wcale nie najgorzej wyglądają - poza tym, to nie jest konkurs piękności, a i tak jesteśmy ładniejsi niż obecne Uriah Heep, albo Saxon, albo inne wielkie kapele metalowe, które się reaktywowały. No to oni są prawdziwymi dziadkami, a my jeszcze nie. U nas jest tam średnia wieku przeze mnie zawyżona, bo coś koło 50. Ale przepraszam, k...., że żyję, jeśli ktoś miał pretensje.
Co do płyty "Spider", to są numery Homo Twist nagrane na nowo. Poproszę o odpowiedź dla takiego przeciętnego słuchacza, który cię może znać z różnych innych historii, czym te nowe wersje różnią się od oryginałów? Dla części wręcz ten zabieg może być w sumie niejasny.
- Po pierwsze chciałem wprowadzić to znowu na rynek. Po drugie, faktycznie zadzwonił Netflix z pytaniem, czy bym nie udzielił utworu "Narkomanka", bo chcieli go użyć. Netflix całkiem przyzwoicie za takie licencje płaci. Ale musiałbym za tym szukać - tu ktoś prawa wydawnicze przejął, te płyty parę razy przechodziły z rąk do rąk, dlatego pomyślałem, czy nie lepszym pomysłem byłoby nagrać jeszcze raz. I wtedy całe to prawo wydawnicze jest twoje, a inaczej musiałbym się tym podzielić z kilkoma innymi podmiotami.
Nagraliśmy to jeszcze raz, te utwory różnią się teraz tonacją, ponieważ są o dwa półtony niżej. Wszystko jest troszeczkę lepiej technicznie nagrane. Ja też zrobiłem postęp jako instrumentalista, jako aranżer też. Niektóre utwory były całkowicie sp... na tamtych nagraniach, niektórych starych nagrań to ja w ogóle nie mogę słuchać. Jestem w ogóle zdziwiony, że ja takie rzeczy umieszczałem, po co ja to robiłem. W tej chwili są wybrane takie utwory, że jest to bardziej zwarte, nie ma jakichś takich przeskoków, że nagle śpiewam słodką melodyjkę, a potem jakiś punk rock typu "Krew na butach". Skupiłem się na obszarach takich bardziej ciężkich, masywnych.
Jeśli chodzi o zawartość płyty, to był w 100 procentach twój wybór, czy słuchałeś może opinii innych ludzi?
- Nie, nie słuchałem.
A sięgnąłeś na przykład właśnie do tych pierwotnych wersji, żeby na przykład sprawdzić, jak to było robione?
- Momentami sprawdzaliśmy, np. w "Portfelu ojca" sprawdzaliśmy ten taki harmonizer, żeby to nie odbiegało od oryginału, żeby to było właściwie dla kogoś, kto nie jest bardzo osłuchany. Niektóre utwory typu "Demony" to nawet nie powinny być odróżniane.
Do swojego rozmiaru też stworzyłem instrument i musiałem poświęcić chwilę, żeby w ogóle się przyzwyczaić do tej ogromnej menzury, bo to jest taka jakby gitara większa.
Jestem fanem bluesa z Delty, znam się na tym. Znam te wszystkie nazwiska i w ogóle kiedyś bardzo mnie to wszystko inspirowało. To też dzięki temu żyłem na ulicy, że te bluesy znałem. I zawsze się zastanawiałem, skąd oni biorą takie wielkie gitary, a potem się okazało, że to ci muzycy są malutcy. Dzięki temu miał jakby tę dłoń mniejszą w stosunku do całego gryfu, niż ja mam. Po latach grania wymyśliłem sobie, że taki instrument sobie skonstruuję, żeby to było pod mój rozmiar - taką gitarę jaką miał Robert Johnson, tylko on miał 1,5 metra wzrostu, a ja mam 1,95 m. I taką gitarę sobie stworzyłem i gram na niej w Homo Twist, żeby sprawdzić, czy dobrą drogę obrałem. Myślę, że na koniec życia i kariery nie będę skręcał w kierunku takiego Rynkowskiego czy Krawczyka, ale właśnie w taką stronę.
Padł temat Netflixa i "Narkomanki", stąd szybciutko można przejść do telewizji. Dałbyś się na przykład namówić w ogóle na powrót do telewizji w roli jurora?
- Absolutnie nie, absolutnie nie. Nie, nie interesuje mnie to. W życiu, człowieku! Później musisz z ochroną chodzić. Ja jestem jakby ten sposób szczególny rozpoznawany, już nauczyłem się z tym żyć i umiem sobie z tym poradzić, ale w momencie, kiedy bym wylądował znów w jakimś talent show, to musiałbym chyba chodzić z ochroną. Absolutnie sobie tego nie życzę. Nawet to nie są takie pieniądze, które by nie można było inaczej zarobić.
Zwracałeś też uwagę na to, jak "Spider" został wydany od tej strony edytorskiej. Czy tak naprawdę w tej erze, kiedy muzyki się słucha bardziej z jakiś serwisów streamingowych, przy spadającej sprzedaży wydań fizycznych, czy to ma jakieś znaczenie poza jakąś tam wąską grupą kolekcjonerów?
- No wydaje mi się, że to jest w ogóle kolekcjonerski materiał. Puściliśmy 1000 płyt do Empiku, a resztę sobie trzymamy i sprzedajemy na koncertach. I na to się ludzie wtedy rzucają. Bo to jest bardzo ładne, to jest piękny przedmiot. Zawsze było moim marzeniem, żeby wykonać jakiś cudowny print wypukły, żeby można to było oglądać Braille'em. I nad tym siedzieliśmy, aż to uzyskaliśmy. Oczywiście było z tym więcej roboty i na pewno też stresu. Bo oczywiście pierwszy wydruk nie wyszedł, trzeba go było skasować. Natomiast drugi wyszedł i oczywiście jest to jakieś 10% kiczu, bo to jest takie k.... śliczne.
Parę lat temu do Polski przyjechała kapela, która się nazywa Bring Me The Horizon, która miała tak obrzydliwy billboard graficzny, żenujący. W ogóle mam wrażenie, że obecnie wydawane płyty są graficznie żenujące, pełne byków. Nie chcę wchodzić do streamingów, chcę być elitarny.
Jest taki gość, który nazywa się Buckethead. Gitarzysta, który występuje w masce i kuble na głowie. On wydaje sam sobie własne płyty, to absolutna elita, nie stoi za nim żadna wytwórnia, nawet do końca nie wiadomo, jak dużo się tam trzeba rejestrować, żeby tam się do tego w ogóle dobrać. Mi się to podoba, ja nie jestem pazerny, nie muszę zapełniać stadionów.
Co do streamingów, to ostatnio ci się za to dostało.
- Tak, obraziłem miliony słuchaczy (śmiech).
W związku z tym mam pytanie, bo sobie sprawdziłem, że na Spotify są rzeczy nagrane przez ciebie w różnych konfiguracjach.
- Są, oczywiście, że są.
W związku z tym, czy będziesz chciał je na przykład stamtąd wycofać?
- Tego się nie da wycofać. Jak nagrywałem jakąś płytę dla jakiejś tam wytwórni, to sprzedawałem tę płytę za gotówkę. Podpisujesz wtedy różne tam prawa, że oni to mogą wydawać na różnych nośnikach, które niekoniecznie nawet muszą być tam wymienione, typu że nastąpią w przyszłości. Człowiek się nie zastanawia, widzisz gotówkę i podpisujesz. Moim przebojem największym jest "Ta nocka" i do tego w pewnym momencie jakiś raper przykleił mi się zupełnie bez mojej wiedzy ani zgody. Był pewnie jakiś aneks, nie doczytaliśmy i można było sobie takie coś zrobić.
Czyli Homo Twist nie chcesz wpuszczać na streamingi?
- Tego na pewno nie wpuszczę. Absolutnie nie, nie, nie. Ja uważam, że w ogóle ten Spotify to jest jakiś wałek. Ja rozumiem, że teraz nie jest jak dawniej, ale nie może być wszystko za darmo do cholery. To powinno być jakoś uregulowane, a nie tak, że ktoś po prostu zgarnia miliony. Bo ten gość, co tego Spotifya wymyślił, to ja rozumiem, że on z tego wszystkiego ma jakieś miliony. A to jest twoja muzyka, ale potem nic z tego nie masz i nigdy nie będziesz miał.
Maciej Maleńczuk: Nie bierzcie wszystkiego serio
To pewnie stąd wzięła się ta sytuacja, bo część słuchaczy i odbiorców poczuła się urażona tym, że nazwałeś Spotify, że to jest "dostęp dla hołoty, dla plebsu, dla biedaków", a tak naprawdę chodzi ci o to, że ktoś na twojej twórczości zarabia jakąś grube pieniądze, a muzycy z tego mają prawie tyle co nic.
- Generalnie chodzi mi o to, ale ludzi w ten sposób obudzisz. Ja rozumiem, że obecne portale i w ogóle styl pisania internetowego, to jest takie rozdmuchiwanie. "Maleńczuk zaatakował ostro". Zmrużmy trochę oko, spójrzmy na tę rzeczywistość z pewnym sardonicznym, sarkastycznym dystansem. Nie bierzcie wszystkiego na serio.
Czy to nie jest problem naszych czasów, że niemal każda lekko kontrowersyjna wypowiedź jest później milion razy rozdmuchana?
- Ja z kontrowersją nigdy nie miałem problemów. Jak tylko wszedłem w dorosłe życie, to od razu powiedziałem "nie" całemu Wojsku Polskiemu, powiedziałem "nie" przysiędze na wierność Związkowi Radzieckiemu i tak dalej. Powiedziałem swoje duże "nie" i już tak zostało.
Odnośnie tych różnych kontrowersji, ostatnio było też głośno, kiedy powiedziałeś parę słów na temat Dawida Podsiadły.
- Przecież powiedziałem, że jest merkantylny. Jak można pisać, że "ostro"? Potem się okazało, że Dawid nie wie, co to znaczy “merkantylny", a dzięki mnie się dowiedział.
Ja chciałbym odwrócić pytanie - czy jest ktoś na obecnej scenie, kto robi na tobie wrażenie? Czy to raczej jest moment taki, że w tej chwili w muzyce już tak naprawdę nic ciekawego się nie da wymyślić.
- Myślę, że na pewno coś takiego jest, tylko niekoniecznie do nas dociera, dzięki k.... temu, że wszystko zachwaścił Spotify. Kiedyś chciałem sprawdzić sobie i poszukać nagrań człowieka, który nazywa się Nusrat Fateh Ali Khan. Dla ludzi, którzy się na tym znają, to wiadomo, kto to jest, ale to nie jest szeroko znana postać. Natomiast na Spotify nie było niczego poza jedną czy dwiema gównianymi płytami, które nagrał w jakiś kooperacjach, bo niestety takie rzeczy mu się zdarzały. Ale tego wszystkiego naprawdę wartościowego, co on zrobił, to tam nie ma.
I tak naprawdę być może, że gdzieś tam fajnie grają, tylko że my o tym nie wiemy. Dlatego warto się interesować i na pewno coś takiego jest. Ja generalnie staram się teraz grzebać w takim heavy metalu, ciężkim graniu, co mają przesterowane gitary, długie włosy i próbują grać jakieś ciekawe rytmy niekoniecznie na cztery.
W Polsce zawsze była jakaś tam siła metalowa. Podoba mi się w tym etos pracy, bo to jednak trzeba wysiedzieć, te umiejętności gitarowe czy perkusyjne, które oni mają, trzeba wypracować, to się nie bierze znikąd. Niech wam się nie zdaje, że my tylko i wyłącznie ćpamy i chlejemy, bo niby kiedy mielibyśmy się nauczyć grać (śmiech).
Maciej Maleńczuk powraca do Jarocina. "Wyjątkowe miejsce"
Sam bodajże z rok temu odstawiłeś alkohol i dziwisz się, że ktoś może pić. Czy w związku z tym włącza ci się czasem coś takiego, że masz jakiś tam choćby minimalny żal na zasadzie, że coś ci przez to przeszło obok nosa?
- Na pewno bardzo dużo. Na pewno alkohol, generalnie picie takie systematyczne, utrudnia koncentrację, człowiek jest momentami nazbyt wybuchowy. Romansowanie sprzyja chlaniu, raczej romans i alkohol idą absolutnie w parze. To wszystko szkodzi na zdrowiu. Ja napisałem książkę "Ćpałem, chlałem i przetrwałem" - i trzeba umieć przetrwać. Trzeba znaleźć jednak czas na to, żeby się rozwijać. Jako artyście z pewnością wielokrotnie mi to przeszkadzało, że na jakimś koncercie czy w jakimś studiu powinienem być może trochę trzeźwiejszy i może by to lepiej było. W sytuacjach życiowych alkohol nie sprzyja jakiś koncyliacji, tylko raczej wzbudza ciemne siły i osłabia poszanowanie prawa.
O ile dobrze policzyłem, to po ponad 30 latach wracasz z Homo Twist na festiwal w Jarocinie. Czy to dla ciebie jest jakieś wyjątkowe miejsce, czy po prostu kolejny punkt na koncertowej mapie Polski?
- Jarocin dla Homo Twist jest wyjątkowym miejscem i powinien taki być, bo oczywiście nigdy tam nie odnieśliśmy żadnego sukcesu. Raczej tam zawsze stały dobre paki i liczę na to, żeby to porządnie, k..... zabrzmiało. Mamy opanowany ten sprzęt nowszej generacji, który powinien zabrzmieć jak s....syn i jest to nasza odpowiedź na Led Zeppelin.
Czy taki występ festiwalowy chociażby w Jarocinie będzie się jakoś bardzo różnił od tego, co gracie na koncertach takich mniejszych, klubowych?
- Nie wiem, ile czasu dostanę na scenie. Do każdego utworu mam na ekranie przygotowany taki rodzaj animacji, ilustracji filmowej. I to jest około godziny, godziny piętnaście. Jeżeli dostanę tyle czasu, to zaprezentuję cały materiał z płyty. Jest przyjemność z gry, jeżeli się wszystko zgadza, że nie ma żadnych problemów sprzętowych, bo to jest najgorsze. Jesteśmy w formie, spotykamy się na próbach, gramy cały czas ze sobą. To są absolutnie czynni muzycy o wysokiej technice, sama przyjemność.
Jesienią pojawisz się gościnnie w Spodku na występie związanym z trzydziestą rocznicą śmierci Ryśka Riedla. Blues nie jest ci obcy od lat. A jak odebrałeś zmianę za mikrofonem w Dżemie, że pojawił się Bastek, czyli syn Ryśka?
- Akurat mi się podoba ten pomysł. Led Zeppelin rozwiązał skład, kiedy zmarł perkusista, a tu nagle w Dżemie się okazało, że można grać bez Ryśka. Myślę, że Rysiek mógł żyć, ktoś popełnił jakiś błąd. Wydaje mi się, że nie należało go tak twardo odstawiać po prostu. Bo jego nie zabiły narkotyki, bo z dragami był obeznany. Wiedział, jak się poruszać w tym świecie. Natomiast tutaj moim skromnym zdaniem zabił go detoks i sytuacje potem, tak samo było zresztą z Amy Winehouse. Ona grzała, na twardo ją odstawili i zabiła ją flaszka whisky.
Organizm jest osłabiony bardzo po takim detoksie, właściwie to należałoby schodzić stopniowo albo coś. Dajcie wtedy takiemu człowiekowi chociaż z rok, a nie, że go bierzecie na trasę. Tacy ludzie jak Amy Winehouse, Jimi Hendrix czy Kurt Cobain, to nie mieli dwóch lat na to, żeby przerwać karierę. Nikt na to nie pozwoli, telefony będą dzwonić jak szalone.
Masz swoje ulubione utwory Dżemu? A może wiesz już, co będziesz wtedy śpiewał?
- Wykonam w formie takiego bluesa z Delty piosenkę "Niewinni". Wystąpię solo, tak zaproponowałem. Jeden akord, taki trochę John Lee Hooker. Da się tę piosenkę w ten sposób zrobić i taki mamy plan.
Bluesmani raczej nie przechodzą na emeryturę, tylko raczej grają do samego końca. Myślisz czasem o tym, co jeszcze przed tobą? Scenicznie, muzycznie.
- Pytasz, czy myślę o śmierci?
Poniekąd nie wprost.
- Nie wypadałoby nie myśleć. Uważam, że jak ktoś zapomni na chwilę o tym, że coś takiego czeka, to może go to spotkać znienacka. Ale raczej wolałbym świadomie przejść na tamtą stronę. Mogę zawsze odpowiedzieć w ten sposób, że oczywiście, że myślę o śmierci, dlatego staram się żyć.