Reklama

ZEW się budzi 2023: powoli, lekkim bluesem [RELACJA]

Za każdym razem kiedy ktoś pytał mnie, co robię w majówkę, a ja odpowiadałam, że pracuję, to ten ktoś robił smutne "ojej", jakby naprawdę się tym przejmował. Zupełnie niepotrzebnie, bo czy dziennikarz muzyczny może wyobrazić sobie lepszy sposób na spędzenie majówki niż festiwal muzyczny w sercu Bieszczad? Nie sądzę.

Za każdym razem kiedy ktoś pytał mnie, co robię w majówkę, a ja odpowiadałam, że pracuję, to ten ktoś robił smutne "ojej", jakby naprawdę się tym przejmował. Zupełnie niepotrzebnie, bo czy dziennikarz muzyczny może wyobrazić sobie lepszy sposób na spędzenie majówki niż festiwal muzyczny w sercu Bieszczad? Nie sądzę.
Arek Zawiliński na scenie ZEW się budzi 2023 /Robert Wilk /INTERIA.PL

"Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia" - twierdził Konfucjusz. I jest to według mnie totalna bzdura, bo nigdy nie ma tak, że jest tylko dobrze. Z pracą, którą się lubi, jest jak ze spoko, choć niewybitną płytą - przez większość czasu leci w tle i nie denerwuje, ale co jakiś czas są takie momenty, że dajesz głośniej. Jednym z tych doskonalszych kawałków jest ZEW się budzi.

W tym roku ZEW po raz pierwszy zawitał do Ustrzyk Dolnych. Być może stadion w Ustrzykach chciał podzielić los stadionu w Cisnej i zobaczyć, jak to jest, kiedy biega po tobie kilkaset osób, a nie tylko 22. Osobiście bardzo się z tego wyboru cieszę, bo byłam tu ostatnio na jesień i już zaczęłam trochę tęsknić.                                                                                                                       

Reklama

Bieszczady mają w sobie coś takiego, że... że to hasło "rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady", to nie jest tylko fajny slogan na koszulki. Ludzie chodzą jakoś niespiesznie, lokalsi proponują podwózki "do miasta", za chwile samemu śmiejąc się z nazwania Ustrzyk miastem. A kiedy grzecznie odmówisz, bo nie przyjechałeś w Bieszczady jeździć samochodem, i ruszasz na spacer, to telefon ustawiony na losowe wybieranie muzyki jako pierwsze puszcza: "Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam".

Sześciokilometrowy spacer przywiódł mnie na stadion chwilę przed 20, czyli godziną startu koncertów. Ogólnie przeddzień festiwalu, ludzie się schodzą, choć niektórzy już nawet zjeżdżają do zajezdni, inni siedzą na leżaczkach, jeszcze inni pod parasolami, pełen chilloucik. A wkoło Bieszczady. Najpiękniej.

Festiwal otworzył Arek Zawiliński - "bluesman, kowboj, poeta drogi". Śpiewa, tańczy i haftuje, i do tego jeszcze potrafi pomiędzy piosenkami opowiadać tak, że nikt nie krzyczy "graj, nie pie***l", tylko wszyscy chcą wiedzieć, o co chodziło z tymi lakierkami dla dziadka i stołkami w Siekierezadzie. Polecam posłuchać "Moje buty już tam są". Przyznaję, że przed koncertem pomyślałam, że świetny artysta, ale chyba nie na ten fest. Choć mnie zdobył, zanim zaczął grać, tylko tym, że towarzyszył mu kontrabas. I co? I się okazało, że Oliwka raz w życiu nie miała racji, bo pod sceną zebrał się całkiem niezły tłum.

W trakcie koncertu Zawilińskiego mówiłam, że skoro jest kontrabas, to jeszcze przydałby się jakiś dęciak. I już chwilę później opanowała mnie pełna satysfakcja, bo z saksofonem na scenę wszedł zespół K.Rambol. Sami stawiają się w stylistyce Strachów na Lachy albo Róż Europy, ale jak ktoś lubi poskakać do ska, to też się pobawił.

ZEW zaczął się budzić niespiesznie. Za dużo czasu na tę pobudkę nie ma, bo pierwszy prawilny dzień jak zwykle zaczyna się koncertem o 7 rano. W dodatku w tym roku organizatorzy dołożyli Małą Scenę, która koncertuje już od 10. Więc jeśli już ZEW się obudził, to do wtorku za wiele nie pośpi.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ZEW się budzi 2023
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy