Reklama

Wystarczyło jedno nagranie, aby stał się legendą rocka! Van Halen "wszedł razem z futryną"

Jakie było zdziwienie członków amerykańskiej formacji Genesis, kiedy na jej występie w okolicach Los Angeles pojawiło się zdecydowanie więcej osób niż zazwyczaj. Sąsiedztwo małego klubu oklejone plakatami z nazwą zespołu zachęcało do przyjścia na koncert, w końcu nie zawsze ma się szansę na spotkanie w kameralnych warunkach wschodzącej gwiazdy rocka progresywnego, której czwarty album "Foxtrot" święcił triumfy w Europie. Jedyny problem polegał na tym, że amerykańska grupa nie grała rocka progresywnego, a także nie wydała żadnej płyty, co więcej była ekipą nastolatków, grających w miarę umiejętności rhythm and bluesowe kawałki.

Jakie było zdziwienie członków amerykańskiej formacji Genesis, kiedy na jej występie w okolicach Los Angeles pojawiło się zdecydowanie więcej osób niż zazwyczaj. Sąsiedztwo małego klubu oklejone plakatami z nazwą zespołu zachęcało do przyjścia na koncert, w końcu nie zawsze ma się szansę na spotkanie w kameralnych warunkach wschodzącej gwiazdy rocka progresywnego, której czwarty album "Foxtrot" święcił triumfy w Europie. Jedyny problem polegał na tym, że amerykańska grupa nie grała rocka progresywnego, a także nie wydała żadnej płyty, co więcej była ekipą nastolatków, grających w miarę umiejętności rhythm and bluesowe kawałki.
Eddie Van Halen dla wielu słuchaczy był bogiem gitary /David Tan/Shinko Music /Getty Images

Ciesząca się lokalną sławą, dzięki występom w szkołach i okolicznych pubach, ekipa założona przez dwóch braci Alexa i Eddiego, kolejny raz musiała zmienić nazwę. Tak więc występująca wcześniej jako The Broken Combs, The Space Brothers, The Trojan Rubber Company grupa stała się formacją Mammoth. Ta ostatnia nazwa też nie zagrzała długo miejsca, ustępując nowej, pięknej, dystyngowanej i szlachetnej, jak twierdził David Lee Roth, Van Halen. Przyszły wokalista, jednego z najpopularniejszych rockowych zespołów XX wieku, był oczarowany brzmieniem nazwiska obu braci i namówił ich, żeby zespół tak właśnie się nazywał. Uważał, że ma ono ogromną siłę promocyjną i przykuwa uwagę, dzięki czemu już wkrótce drzwi do sławy staną przed młodymi muzykami otworem. Nie pomylił się.

Reklama

Mało kto dziś pamięta, że na początku muzycznej podróży Eddie był perkusistą, a jego brat Alex grał na gitarze. Szybko jednak rolę się odwróciły, kiedy okazało się, że poczucie rytmu starszego Van Halena i umiejętności, jakie posiadał przerastały drugiego z nich. Eddie musiał więc przeskoczyć na gitarę i skupić się na zgłębianiu tajników instrumentu, aby nie zostawać w tyle za swoim bratem. Zmarły trzy lata temu muzyk sprostał wyzwaniu i wkrótce stał się jednym z najwybitniejszych gitarzystów na świecie.

Na temat wirtuozerii gry Eddiego Van Halena, jego techniki, sztuczek, zagrywek czy gitarowych rozwiązań technicznych, których był pomysłodawcą powstały już setki artykułów. Jednak możesz być najwybitniejszym mistrzem swojego instrumentu i pomimo talentu nie odnieść sukcesu. To, co udało się Eddiemu i jego zespołowi to połączenie scenicznej, wręcz punkowej ekspresji, z pop rockową estetyką, co sprawiło, że w latach 80. i 90. cieszyli się ogromną popularnością po obu stronach Atlantyku.

Najbardziej zadziwiającym w całej karierze gitarzysty Van Halen był doskonale dziś znany fakt, że muzyk nie potrafił czytać nut. Tym bardziej że jeszcze jako młody chłopiec nauczył się doskonale grać na fortepianie, do tego stopnia, że wygrywał konkursy pianistyczne. Tajemnica sukcesu była bardzo prosta. Młody Edward skrupulatnie zapamiętywał ruchy palców swojego nauczyciela, powtarzając dokładnie każdą sekwencję klawiszy. Dodajmy do tego doskonały słuch muzyczny przyszłej gwiazdy rocka. Eddie potrafił zapamiętać każdą melodię, akord i odtworzyć go z niesłychaną precyzją. Oglądał telewizyjne koncerty wypełnione dziełami wybitnych kompozytorów i niemal wchłaniał je w siebie, a ćwicząc godzinami na instrumencie, robił to tak długo, aż odtworzył usłyszaną kompozycję nuta po nucie.

Być może to właśnie wczesne lata życia spędzone na doskonaleniu gry na fortepianie stały za doprowadzoną przez niego do perfekcji techniką gitarową zwaną tappingiem, czyli młoteczkowaniem. W wielu wywiadach podkreślał, że uwielbiał rozgrzewać swoje palce, grając na klawiszach, kiedy się już rozgrzał, uderzał w struny gitary niczym w klawiaturę fortepianu i wydobywał zachwycające dźwięki. Pomimo upływu czasu, właśnie mijają trzy lata od jego śmierci, Eddie jest wciąż uznawany przez innych wybitnych gitarzystów za jednego z tych, którzy pojawiając się na scenie po epoce Hendrixa, na nowo zdefiniowali grę na tym instrumencie. Jego talent pozostał na wieki zaklęty w genialnych kompozycjach grupy Van Halen.

"Eruption" ("Van Halen", 1978)

Tym krótkim, niespełna dwu minutowym nagraniem z debiutanckiego albumu grupy Eddie Van Halen wszedł do świata rocka i panteonu gitarzystów razem z drzwiami i całą futryną. Dla wielu współczesnych słuchaczy nagranie było niczym wybuch gitarowej bomby atomowej, która nie pozostawiała wątpliwości, że właśnie nadchodzi coś ważnego w muzyce. Do dziś wpisując w serwisie Youtube frazę "Eruption cover" znajdziemy setki młodych gitarzystów, próbujących zbliżyć się do genialnej solówki mistrza.

"Jump" (1984)

Przeglądając dyskografię grupy, aż trudno uwierzyć, że "Jump" jest jedynym amerykańskim, singlowym numerem jeden. Piosenka powstała trzy lata przed wydaniem nagrania, ale jego wersja demo nie podobała się pozostałym członkom grupy. Pragnąc wzbogacić brzmienie Van Halen, Eddie postanowił wprowadzić brzmienie syntezatorów do twórczości zespołu. Zamienił więc nieciekawie brzmiący gitarowy riff, na klawiszową zagrywkę i trafił w dziesiątkę. Trudno po latach nie pamiętać tych elektronicznych dźwięków, które uwodzą słuchacza od samego początku nagrania i zapadają w głowę mocniej niż wyśpiewywane przez Davida Lee Rotha okrzyk "Jump". Jak przystało na mistrza gitary, Eddie zostawił w utworze miejsce na porywającą, zwięzłą solówkę, za którą pojawia się następna zagrana na klawiszach.

"Beat It" (solo w piosence Michaela Jacksona "Thriller", 1982)

Dzięki gitarowemu geniuszowi Eddiego Van Halena i swojemu własnemu talentowi do komponowania doskonałych piosenek Michael Jackson zapewnił sobie sukces w świecie rocka. To właśnie to nagranie okupowało rockowe stacje radiowe na początku lat 80. i przyniosło statuetkę Grammy w kategorii najlepszy męski rockowy wokal. Fantastyczne solo Van Halena podbija moc kompozycji i jest doskonałą muzyczną scenerią do ujęcia walki gangów w teledysku do nagrania. Eddie nagrał swoją partię całkowicie za darmo i nigdy nie otrzymał z tego tytułu żadnych pieniędzy. Wokół udziału gitarzysty w sesji nagraniowej narosło już wiele miejskich legend. Jedna z nich opisuje spalenie się wzmacniacza gitarowego podczas finałowego momentu solówki genialnego muzyka.

"Why Can't This Be Love" ("5150", 1986)

Jeśli ktoś marzył o powtórce skocznych i wpadających w ucho dźwięków, znanych z "Jump" otrzymał ją dwa lata później na krążku "5150". Tym razem przebojowy refren wyśpiewany został głosem Sammyego Hagara, który zastąpił Davida Lee Rotha na pozycji wokalisty. Brak wysublimowanych popisów gitarowych w piosence Eddie Van Halen zrównoważył niezwykle charakterystycznymi riffami napędzanymi przez syntezatory. Wielu producentów i krytyków miało za złe wprowadzenie przez Eddiego do twórczości grupy większej ilości instrumentów elektronicznych, niektórzy głośno twierdzili, że wręcz zwariował. Muzyk odpowiedział malkontentom, nadając nowej płycie tytuł "5150" od nazwy swojego studia. To jednocześnie amerykański kod pocztowy, ale również określenia kalifornijskiego prawa na osobę z zaburzeniami psychicznymi. Zwariowana płyta stała się jednocześnie pierwszym numerem jeden Van Halen na liście Billboardu.

"When It's Love" ("OU8212", 1988)

Kolejna doskonała pozycja w przebojowym katalogu grupy. Piosenka dotarła do piątego miejsca na liście Billboardu i stała się jednym z najczęściej odtwarzanych nagrań w stacjach radiowych. Power rockowa ballada umiejętnie równoważy gitarowe riffy i syntezatorowe pochody wygrywane przez Eddiego, a delikatna solówka w końcówce miała być wyrazem hołdu dla Erica Claptona. Podczas kręcenia teledysku doszło do niefortunnego zdarzenia. Sammy Hagar nie mógł się przyzwyczaić do tego, że na planie nie może śpiewać, a jedynie synchronizuje swoje usta do tekstu. Zirytowany całą sytuacją krzyknął z całej siły, co przyczyniło się do kontuzji strun głosowych i konieczności odwołania koncertu zaplanowanego dzień później.

Ain't Talkin' 'Bout Love ("Van Halen", 1978)

Debiutancki album grupy nie był ogromnym sukcesem sprzedażowym, ale jak można po latach określić głośnym pomrukiem, zwiastującym nadejście muzycznej bestii. W tym utworze Eddie Van Halen odrzucił gitarowe popisy, znane, chociaż z kawałka "Eruption" na rzecz solidnego, wpadającego w głowę i charakterystycznie powtarzanego riffu. Dzięki temu piosenka brzmiała doskonale i surowo niczym punkowy hymn. Pierwotnie muzyk wahał się, czy wykorzystać nagranie, aby nie zostało odczytane jako parodia rodzącego się stylu, jednak ostatecznie przekonał się, że pozornie ubogi riff ma swoją moc. Wydany jako czwarty singel z albumu utwór szybko stał się ukochanym kawałkiem fanów grupy i przeszedł do kanonu popkultury, za sprawą wykorzystania sampla przez formację Apollo 440 w nagraniu "Ain't Talkin' 'bout Dub" z 1997 roku.

Can't Stop Lovin' You ("Balance", 1995)

W latach 90. albumy Van Halen nadal sprzedawały się doskonale, czego dowodem jest pierwsze miejsce płyty "Balance". Jednak kolejne single nie docierały do szczytów zestawienia listy przebojów. Zmieniło się to za sprawą kolejnej doskonalej ballady "Can't Stop Lovin' You", która podbiła serca radiowych słuchaczy, dzięki czemu wskoczyła na drugie miejsce listy Mainstream Rock.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Van Halen | Eddie Van Halen | Sammy Hagar | David Lee Roth | Michael Jackson
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy