Uzyskać odwrotność

Mateusz Natali

O wyzwalającym pokłady kreatywności bólu pleców opowiedział nam Questlove z The Roots. Z muzykiem spotkaliśmy się tuż przed występem zespołu na Coke Live Music Festival w Krakowie.

Questlove nie rozstaje się z grzebieniem - fot. Mike Coppola
Questlove nie rozstaje się z grzebieniem - fot. Mike CoppolaGetty Images/Flash Press Media

The Roots w Krakowie kolejny raz potwierdzili klasę. Trudno powiedzieć, czy lepiej bawiła się publika czy sami artyści. Rootsi biegali po scenie, tańczyli, grali solówki i rywalizowali ze sobą nawzajem - czysty jam, bez żadnych ram i ograniczeń. Nie bez przyczyny The Roots uchodzą za najlepszy hiphopowy skład live.

Z Questlove rozmawiał Mateusz Natali.

Jesteście w Polsce nie pierwszy raz. Pamiętasz koncerty na Open'erze i w Warszawie?

- Tak, pamiętam. Open'er to ogromna publika, jakieś 60 tysięcy osób. Ostatni występ w Warszawie był bardziej kameralny, osobisty, był to tylko koncert Rootsów i mogliśmy nawiązać lepszą więź z widownią. Ale nie możemy się doczekać kolejnego powrotu, bo ludzie tutaj dają nam masę miłości i pozytywnej energii. To dla nas ekscytujące.

Jak znajdujecie czas na nagrywanie płyt, odbywanie tras koncertowych i do tego regularne granie w popularnym show "Late Night" u Jimmy'ego Fallona?

- To wszystko, co robimy. Tak naprawdę to pytanie brzmi: "Jak znajdujecie czas na swoje normalne życie?". Dziś jest ostatni wieczór naszej europejskiej trasy, z powodu Olimpiady mieliśmy dwa tygodnie wolnego, więc pojeździliśmy trochę po Europie. Byliśmy w Portugalii, Czechach, Chorwacji, na Węgrzech, Anglii, w wielu miejscach. Nie jest to trudne, musisz tylko odpowiednio koncentrować się i cieszyć z tego, co robisz. Musisz naprawdę kochać to i mocno wyrażać samego siebie w muzyce, żeby utrzymać się na tym poziomie, na którym jesteśmy.

The Roots na Coke Live 2012

fot. Michał Dzikowski

Usłyszeliśmy klasyczne "You Got Me" czy "Seed 2.0", przeplecione masą improwizacji i widoczne było, że filadelfijczykom po prostu nie chciało się schodzić ze scenyINTERIA.PL
INTERIA.PL
Legendarny hiphopowy skład The Roots był gwiazdą drugiego dnia krakowskiego festiwaluINTERIA.PL
To była muzyczna uczta potwierdzająca, że kolektyw z Filadelfii to nie raper + liveband, ale zespół świetnych muzyków, z których żaden nie znalazł się tam przypadkiemINTERIA.PL
Ciężko powiedzieć czy lepiej bawiła się publika czy sami artyści. Rootsi biegali po scenie, tańczyli, grali solówki i rywalizowali ze sobą nawzajem - czysty jam, bez żadnych ram i ograniczeńINTERIA.PL
INTERIA.PL

Jaki był powód tego, że postanowiliście zrobić "Undun" pierwszym koncept-albumem w historii The Roots?

- To kolejne wyzwanie. Można powiedzieć, że wypisaliśmy sobie swoistą listę rzeczy, których jeszcze nigdy w karierze nie zrobiliśmy, by po kolei je odhaczać. Koncept-album to jedna z tych opcji, których wcześniej nie mogłeś spotkać w naszym dorobku, mimo że praktycznie każdy z naszych albumów miał jakiś temat, wątek przewodni.

- Nagranie takiej płyty to bardzo ciężka kwestia, bo musisz ściśle trzymać się narzuconego planu, scenariusza. A szczególnie ciężko jest, gdy tak jak my zdecydujesz się opowiedzieć historię od tyłu, w odwróconej kolejności, zamiast normalnie od początku do końca. Było trudno to wykonać, ale mieliśmy przy tym sporo dobrej zabawy.

Jak będzie brzmiał wasz kolejny album? Będzie kontynuował stylistykę zawartą na "Undun" czy pójdzie w zupełnie inną stronę?

- Zaczniemy pracować nad naszym kolejnym, 15. albumem gdzieś we wrześniu-październiku. Na razie mamy jakieś wstępne szkice, wersje demo. Trudno mi teraz coś więcej powiedzieć, ale myślę, że nie będzie brzmiał tak ciężko, twardo jak "Undun".

Jaka jest tajemnica tego, że każdy kolejny album Rootsów wciąż brzmi świeżo, inaczej i nie jest kopią tego, co już zrobiliście?

- To trochę zakręcone, jeśli spojrzysz na okres od 1993 roku, gdy wydaliśmy "Organix" do 2009 r., gdy wyszło "Rising Down". Dzieje się tak, ponieważ po wydaniu albumu gramy jakieś 200 koncertów - przez co jesteśmy tak mega zmęczeni, grając te same numery noc po nocy po nocy po nocy... że wchodząc do studia, staramy się stworzyć coś, co jest dokładną odwrotnością poprzedniej płyty.

- Pamiętam, że gdy wyszło "Things Fall Apart", byłem tak zmęczony graniem bębnów i basu w "You Got Me", że przy "Phrenology" sam nalegałem, żeby zrobić coś odwrotnego, niż ludzie oczekiwali po The Roots, coś zupełnie innego. Później przyszło 200 koncertów noc po nocy po wydaniu "Phrenology" i od grania non-stop "The Seed 2.0" bolały mnie plecy. Można więc powiedzieć, że to nasz opór i zmęczenie graniem 200 koncertów w rok sprawia, że kolejna płyta po prostu musi brzmieć inaczej. Trasy nie były tak intensywne i "drastyczne" przy dwóch ostatnich krążkach, ale wciąż staramy się uzyskać odwrotność poprzedniej płyty - i myślę, że obecnie fani wręcz tego od nas oczekują. Na początku było "o, to naprawdę The Roots?", a dziś "ciekawe co zrobią teraz, co tym razem wyciągną z rękawa".

Jak przebiega wasz proces twórczy i na ile ważne jest, by zebrać w studiu cały skład?

- Dziś wygląda to zupełnie inaczej niż kiedyś. Na samym początku, przy dwóch pierwszych płytach "Organix" i "Do You Want More" nagrywaliśmy wszystko wspólnie, w tym samym czasie. Od "Illadelph Halflife" do "Rising Down" robiliśmy wszystko oddzielnie, mieliśmy różne pomysły i pisaliśmy numery samodzielnie. Powiedziałbym jednak, że przy dwóch ostatnich krążkach, za sprawą Jimmy'ego Fallona, którego sala prób jest podobnej wielkości co ten pokój, pierwszy raz od dawna zostaliśmy zmuszeni do grania razem, twarzą w twarz na małej przestrzeni. Tak więc "Jimmy Fallon Late Night Show" sprawiło, że znów tworzymy muzykę tak jak 20 lat temu, gdy zaczynaliśmy - wspólnie i równocześnie. I dobrze mi z tym, znajduję w tym przyjemność.

Dzięki za wywiad.

- Dzięki.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas