Salt Wave Festival 2024: dzień drugi. Tempo nieco zwolniło. [RELACJA]

Wiktor Fejkiel

Za nami drugi i ostatni dzień Salt Wave. Więcej zagranicy, mniej rapu, myślę, że to dobre hasło, które opisuje nastroje. Jak więc wyglądało festiwalowe granie na półwyspie Helskim?

Lordofon
Lordofon Helena Bromboszczmateriały prasowe

Na głównej scenie rozpoczęli Great Gable. Muszę przyznać, że nie znałem ich wcześniej, natomiast ich występ był naprawdę przyjemny. Grali spokojne rytmy w stylu indie rock, momentami przypominając muzykę Only The Poets. Chodź do Jastarni przyjechali z Australii, słychać było ten brytyjski sznyt. Nie zabrakło ich największego hitu "Drift", który rozbujał publiczność.

Kolejny w line-upie był Lordofon. Jeszcze dwa dni temu grali na Pol’and’Rock festiwalu, a dziś  występują dla Helskiej publiczności. Muszę przyznać, że był to zdecydowanie najlepszy koncert drugiego dnia festiwalu. Zaczęli od wszystkim dobrze znanego "Francoise Hardy", którym w moment zgromadzili ogromną publikę pod sceną. W tle przez cały czas towarzyszyły im klimatyczne animacje, które nadawały wszystkiemu barw. Zdecydowanie brakowało tego, chociażby zespołowi Great Gable, którzy cały czas grali na czarnym tle.

Po Lordofonie tempo nieco zwolniło. J. Bernardt z Belgii stanowił wyraźną odskocznię, wprowadzając w nieco romantyczny nastrój. Nie odczułem jednak tak dużego przeskoku jak w piątkowym line-upie. Występ Belga na Salt Wave zbiegł się z jego trasą koncertową promującą najnowszy krążek "Contigo" dzięki czemu mogliśmy posłuchać kilku nowszych kawałków. J. Bernardt zaprezentował naprawdę świeże spojrzenie na pop, gdzie nie brakowało, chociażby gitar niczym Khruangbini, których uwielbiam.

Muzyczna mieszanka soulu z jazzem

Przedostatni na Main Stage’u Jordan Rakei zwolnił jeszcze bardziej. Jego muzyczna mieszanka soulu z jazzem, w otoczeniu klimatycznych lampek i chórku na żywo, stworzyła wspaniałą atmosferę dla licznej już publiczności. Mimo wszystko muszę jednak przyznać, że frekwencją pierwszemu dniu nie dorówna. Główną scenę zamknął natomiast SBTRK, serwując na sam koniec festiwalowych emocji porządną dawkę elektroniki z perkusją na żywo.

Drugiemu dniu zdecydowanie brakowało wyrazu, czegoś "wow". Trzeba powiedzieć wprost, że poziom był dobry, ale nie rewelacyjny. Pomimo mniej licznie zgromadzonej publiczności, bawiła się naprawdę dobrze. W sobotę dużo więcej osób gromadziła Porsche Stage za sprawą Flirtiniego i Boguty kosztem Main Stage’u. Mimo wszystko cały festiwal zdecydowanie na plus. Salt Wave ma w sobie urok, za którym będę tęsknił.

Michał Wiśniewski o występie na Pol’and’Rocku: "Nie odbierzecie mi tego"Oliwia Kopcik, Oliwia Kopcik, Oliwia KopcikINTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas